EN

18.11.2022, 17:25 Wersja do druku

Kim ty jesteś, Patrycjo Fessard?

Doba Patrycji Fessard ma chyba więcej niż 24 godziny. Realizuje się w wielu dziedzinach sztuki, a przy tym jako szczęśliwa żona i matka. I odnosi sukcesy w międzynarodowych konkursach.

Ostatnio w Szczecinie było o tobie głośno. Teatr Kameralny podczas 7. edycji Festiwalu Euromusicdrama pokazał dwie twoje sztuki. Przecież ty jesteś z wykształcenia muzykiem, a ten festiwal ma na celu przybliżenie muzyki teatralnej. Wydawałoby się, że powinniśmy oglądać cię na scenie, ale za pulpitem, w orkiestrze.

(śmiech). Wiem, że mnie prowokujesz do tego, abym odkryła swoją wielką pasję, czyli pisanie sztuk dramatycznych. Rzeczywiście Teatr Kameralny pokazał dwie moje sztuki: na inaugurację mój tekst oparty na pamiętnikach Ewy Peron, a drugiego dnia sztukę teatralną poświęconą stosunkowo mało znanemu kompozytorowi polskiemu Mieczysławowi Wajnbergowi. Sztukę o Wajnbergu napisałam dla Ambasady Polskiej w Brukseli, na 100-lecie urodzin kompozytora.

A tekst o Ewie Peron?

Ta sztuka już była wystawiana i to w różnej formie. Ona trwa normalnie dwie godziny, ale z okazji festiwalu w Szczecinie zadecydowaliśmy wraz z organizatorami, że pokażę tylko najważniejsze fragmenty tego przedstawienia. To w końcu festiwal mówiący o muzyce teatralnej. Chcieliśmy więc pole do popisu oddać przede wszystkim muzyce. Tym bardziej że okazja była wyśmienita. Na scenie była bowiem orkiestra Baltic Neopolis Orchestra, mój mąż Jean-Marc Fessard grał na klarnecie, Michał Mossakowski na fortepianie, a Oliver Penard, kompozytor, przyjechał specjalnie z Paryża, aby posłuchać tej nowej festiwalowej wersji. To się rzadko zdarza, przeważnie podczas tej sztuki słyszymy muzykę z taśmy.

No tak, ale jak to się stało, że zostałaś dramatopisarką?

To był absolutny przypadek. W teatrze św. Ludwika w Paryżu podpisaliśmy kontrakt razem z kompozytorem Karolem Beffa na wspólną sztukę. On miał improwizować, bo jest światowej sławy improwizatorem, a ja miałam czytać poezję Sylvii Plath. W sumie nic nadzwyczajnego, taki, chciałoby się powiedzieć, miękki projekt. Przez sześć miesięcy szukałam praw autorskich do tej poezji. Nie znalazłam. Dowiedziałam się za to, że mąż Sylvii Plath mieszka w Londynie, w bardzo wyszukanej dzielnicy. To on nadaje lub nie te prawa autorskie. Pojechałam więc do Londynu, znalazłam przez agentkę jego numer telefonu. Umówiliśmy się u niego w domu. Kiedy przyszłam, powiedział mi, i to stojąc w drzwiach, że on jednak nie chce, aby poezja jego żony robiła karierę większą niż jego wiersze (bo on też jest poetą). Dosłownie zamknął mi drzwi przed nosem.

I co zrobiłaś?

Byłam w kropce. Zszokowana i zakłopotana, bo przecież mamy podpisany kontrakt, a ja nie mogę czytać tej poezji. Wszyscy poczuliby się zawiedzeni. A do premiery zostało zaledwie sześć tygodni. Postanowiłam więc sama napisać sztukę. Możesz sobie wyobrazić, te sześć tygodni było dla mnie bardzo pracowite. Ale udało się. A mój mąż po wystawieniu tej sztuki pod tytułem „Kryształowy klosz" powiedział, że chyba mam talent do pisania, i wysłał ją na Festiwal Kobiet Twórców „Mais que ce qu'elles font?” w Brukseli. A ja, a było to w 2006 roku, za sztukę poetycko-muzyczną o Sylvii Plath otrzymałam nagrodę.

Co było potem?

Potem napisałam sztukę „Nokturn dla Pani Tilebein". Też z przygodami.

O, to jestem ciekawa.

W Szczecinie był komitet, który szukał projektów do programu Chopin 2010 rok „Poza czasem i przestrzenią" - dla Ministerstwa Kultury i Sztuki celebrującego 200-lecie narodzin Fryderyka Chopina. Napisałam więc streszczenie sztuki, jaką chciałabym napisać z okazji urodzin Chopina. Wysłałam. Pomysł wygrał w konkursie. Organizatorzy zadzwonili do mnie i powiedzieli, że mam sześć tygodni na napisanie pełnowymiarowej sztuki, bo zbiera się druga komisja, która dalej będzie wszystkie projekty kwalifikować. Znowu musiałam usiąść na sześć tygodni przy komputerze. Ale zdążyłam i... wygrałam ten konkurs. Cieszyłam się, że mogłam swoją sztukę wystawić. Podobała się publiczności, a teatr z tym przedstawieniem ruszył w turnee po Polsce. Wystawił ją Teatr Kameralny w Szczecinie. Reżyserował Andrzej Zaorski, a grali między innymi Andrzej Poniedzielski, Danuta Chudzianka, Michał Janicki. Niedługo wystawi ją Teatr Polskiego Radia.

To ile masz już na swoim koncie napisanych sztuk teatralnych?

Trochę się już mi ich nazbierało (śmiech). Na zamówienie Międzynarodowego Konkursu Klarnetowego w Velizy we Francji napisałam bajki muzyczne „Klaribella", „Mały, Wielki Wolfgang", „Do i Remi" oraz „Uzależnienie". Zostały wystawione również w Parlamencie Brukselskim. W 2012 roku w Szczecinie i w Paryżu, w słynnej sali Cortot, odbyły się prapremiery mojej sztuki „Prawo do dzieciństwa" z muzyką świetnego polskiego kompozytora Piotra Mossa. Napisałam też sztuki teatralne: „Pasja według Klary Schumann", „Śmieci", „Alzheimer Voice", „Fortepian Paderewskiego", „Polska Niepodległa Duszko Moja", „Socreal Volta", „Narodziny dźwięku", „Missa Stadion Brevis", „Zapach akacji". I wiele innych.

To teraz już nie jesteś muzykiem, lecz dramatopisarzem w pełnym tego słowa znaczeniu.

Dzięki. Często też występuję na scenie jako aktorka.

Właśnie, bo to ty pokazałaś na festiwalu w Szczecinie Ewę Peron. Zadam więc teraz kluczowe pytanie - Patrycjo Fessard - kim ty jesteś?

Zawsze o sobie mówię, że jestem muzykiem, aktorką i dramaturgiem. Właśnie w takiej kolejności, ale coraz więcej czasu i energii poświęcam na pisanie. Często łapię się na uporczywym myśleniu o konstrukcji postaci czy dialogu, ponieważ jako autor biorę na siebie większą odpowiedzialność. Zabieram głos w jakiejś sprawie, jak na przykład w „Argentyńskim Concerto", gdzie pełna kontrowersji postać Ewy Peron nabiera ludzkich rysów kobiety doświadczonej przez los i pomimo wszystko walczącej o prawa dla innych i sprawiedliwość społeczną.

Kiedy związałaś się ze Szczecinem?

W 2010 roku, kiedy w Teatrze Kameralnym wystawiliśmy moją sztukę „Nokturn dla Pani Tilebein".

Teraz mieszkasz w Paryżu. Dlaczego tam?

Najpierw w Gdańsku ukończyłam Liceum Muzyczne w klasie klarnetu, później Akademię Muzyczną w Gdańsku w klasie klarnetu u prof. Marka Schillera. Chciałam dalej kształcić się jako klarnecistka, a najlepsze uczelnie w Europie są właśnie we Francji. Dostałam się do konserwatorium w Paryżu, ale stwierdziłam, że codzienne granie na klarnecie przez sześć godzin i to samej, na emigracji, może być bardzo wyczerpujące. Chciałam coś zmieni. I podeszłam do konkursu do szkoły aktorskiej. Wtedy jeszcze nie mówiłam płynnie po francusku, ale zostałam przyjęta do Szkoły Aktorskiej w Paryżu w klasie Francoise Kanel (Comedie Francaise), Jean-Louisa Biheaureau i Michela Garey'a. Klarnet odłożyłam więc do szafy, ale tylko na dwa lata. Musiałam bowiem pracować nad językiem i warsztatem aktorskim. Potem do klarnetu wróciłam -mam dyplom profesora klarnetu we Francji, uczę gry na tym instrumencie i często gram na klarnecie w sztukach teatralnych. Skończyłam też wydział muzykologii paryskiej Sorbony. Nie mogę się rozstać z klarnetem i wybrać między nim a teatrem i ostatnio obroniłam doktorat na temat, który łączy muzykę z teatrem, teatr instrumentalny. Ta dziedzina sztuki wymaga od instrumentalisty, aby był również aktorem.

W domu gra się u was na klarnecie?

Nawet mój syn zaczął na nim grać (śmiech). Mój mąż jest wybitnym, wprost genialnym klarnecistą. Wybrał sobie za żonę mnie, klarnecistkę. To granie więc jest wpisane w naszą rodzinę.

Jak poznałaś tak wybitnego klarnecistę?

Na Międzynarodowym Konkursie Muzyki Kameralnej im. Johannesa Brahmsa w Gdańsku. On ten konkurs zresztą wygrał. To było ponad 20 lat temu, a po siedmiu latach znajomości urodził się Armand. Okazało się, że też niesłychanie wrażliwy muzycznie. Kiedy był mały, a miał wtedy zaledwie cztery lata, już świetnie improwizował na fortepianie, a jak miał 10 lat, sam brał klarnet do ręki. Z mężem zaczęliśmy go więc uczyć gry na klarnecie, bo doszliśmy do wniosku, że jak sam się tym instrumentem zainteresował, to my - jako rodzice - powinniśmy go wspierać. Armand uczy się teraz w Liceum Muzycznym i w konserwatorium w Wersalu gry na klarnecie, a w Paryżu gry na fortepianie. Występuje na konkursach, daje koncerty. A naszym zadaniem jako rodziców jest pomóc mu w muzycznym kształceniu.

To robicie sobie rodzinne wieczorki klarnetowe?

Owszem. Właściwie zaczęliśmy w czasie pandemii. Zawsze we wtorki organizowaliśmy sobie takie wspólne rodzinne granie. Lubimy też czytać na głos sztuki teatralne. Siadamy wieczorami z herbatą na kanapie w domu i czytamy, bo to - szczególnie dla mnie jako aktorki - szalenie ważne. Nasz syn od dzieciństwa chłonie atmosferę panującą w domu i stara się uczestniczyć w naszych projektach. Próbuje też swoich sił na scenie jako aktor.

Skoro jak ty gra na klarnecie i jest aktorem, to może też pisze sztuki teatralne?

(śmiech) Jeszcze nie, ale robi to, czego ja nie potrafię, zaczyna komponować.

To teraz powiedz coś o mężu.

Czasami się zastanawiam, dlaczego on się ze mną ożenił. Bo on całe dnie gra na klarnecie (śmiech). A tak na poważnie, to jest wciąż poszukującym i rozwijającym się instrumentalistą, jakich instrumenty dęte chyba jeszcze nie miały. Nie przesadzam, a kto słucha jego nagrań, to na pewno zgodzi się ze mną. Bez jego niesamowitej energii nie byłoby Festiwalu Euromusicdrama w Szczecinie, który czerpie z jego karnetu adresowego, a wielu artystów przyjeżdża dla samej przyjemności zagrania z nim. Z drugiej strony myślę, że dobrze się stało, bo cała tajemnica udanego związku polega w dużej mierze na porozumieniu między instrumentalistami. W naszym wypadku jest to klarnet.

Tytuł oryginalny

ARTYSTKA NIEZWYKŁA. Kim ty jesteś, Patrycjo Fessard?

Źródło:

Głos Pomorza


Autor:

Bogna Skarul

Data publikacji oryginału:

18.11.2022