10 grudnia 2020 roku zmarł nagle Bogdan Widera, wieloletni redaktor miesięcznika „Śląsk". Chciałoby się napisać, że jak bohater filmu wyreżyserowanego przez Giuseppe Tornatore był człowiekiem legendą. Tamten całe życie spędzał na parowcu, gdzie przyszedł na świat i na nim komponował cudowną muzykę. Bogdan, choć przecież wyjeżdżał i zwiedził Europę, pozostawał na statku jakim były jego rodzinne Katowice. W tym co pisał w prasie, o czym mówił w radiu i utrwalał w prywatnych notatkach, dawał dowód, że darzy miłością miejsce, w którym przyszedł na świat 73 lata temu. Potrafił być wierny temu uczuciu jak zresztą w życiu uczuciom do ludzi. Miał mały krąg przyjaciół, którym, nie mówiąc tego głośno, obiecał miłość, wierność i uczciwość. I umiał tej obietnicy dochować.
Jako osoba publiczna był znany jako dziennikarz, radiowiec, krytyk literacki, pisarz, znawca teatru - zwłaszcza Lalki i Aktora Ateneum w Katowicach. Szczególnie lubił jego Galerię i jej szefa Zbyszka Mędralę. Miał też w swojej biografii trwający kilka lat epizod wydawniczy - w latach 90. był szefem wydawnictwa „Parol".
Pisał dla „Gościa Niedzielnego", miesięcznika „Śląsk" ale też, z przerwą na stan wojenny i lata, kiedy był sekretarzem redakcji „Gościa Niedzielnego", miał swoje audycje na antenie PR Radia Katowice. Prowadząc z Beatą Tomanek program „Czy to prawda że..." nazwał się kiedyś redaktorem wszystkowiedzącym, co bardzo się spodobało kolegom i słuchaczom. Bo, rzeczywiście, miał ogromną wiedzę, nie tylko na temat historii Śląska, ale i literatury. Prowadząc „Kwadrans dla nieczytających" pokazywał jakie tony lektur stoją za Jego mądrością. Bo niewątpliwe miał ogromną życiową mądrość, z której korzystali adepci sztuki pisarskiej, młodzi aktorzy i wszyscy poszukujący mistrza. To on poznał mnie z Heimito von Dodererem autorem „Schodów Strudlhofu", Josephem Hellerem od „Paragrafu 22" i „Namaluj to", nieustannie przypominał Bohumila Hrabala i innych czeskich twórców. Przywiązanie do wątków czeskich wzięło się u niego nie tylko z przyjaźni z wybitnym czeskim reżyserem i aktorem Karelem Brożkiem (pracującym przez kilka lat w Teatrze Ateneum w Katowicach) ale sięgało czasów dużo wcześniejszych. Pewnie odziedziczył je po matce Wandzie urodzonej w Bohuminie. Niektórzy uważali, że w ostatnich latach przypominał takiego katowickiego Hrabala. Uciekającego od ludzi a jednocześnie z czułością i błyskiem potrafiącego ich opisać.
Stał się ikoną miasta - człowiekiem znającym każdy szczegół jego zabudowy i związaną z nim historię - a to miejsce, gdzie powstało Państwo Izrael, a to balkon, z którego śpiewał Kiepura. Poruszał się w kilku czasach znakomicie dając sobie radę z tym, że niekoniecznie do siebie pasowały, bo przecież wszystko się zmienia, jak mówił - płynie. „Słuchaj wody" - to było zresztą Jego słynne powiedzenie, odnoszące do potrzeby wsłuchiwania się w płynące strumienie. A zresztą człowiek to też woda...
Kiedy pytałam jakby przedstawił się zawodowo, On zaangażowany w pracę poważnych instytucji - wieloletni sekretarz redakcji tygodnika „Gość Niedzielny", szef oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, założyciel Śląskiego Towarzystwa Filmowego i Związku Górnośląskiego, odpowiedział, że jest satyrykiem, no, może jeszcze humorystą. Tego humoru nie wyzbył się nawet w dramatycznej sytuacji, kiedy nie przyjmując reżimowych propozycji zatrudnienia stracił pracę w radiu. Gdy jeden z członków komisji weryfikacyjnej zapytał go dlaczego nie chce przyjąć legitymacji partyjnej odpowiedział, że przeszedł na buddyzm i przynależność partyjna kłóci się z jego obecnym światopoglądem.
Nie dopasowując się do narzuconych z góry reguł, potrafił z dystansem i humorem oceniać sytuację, podkreślając swoją niezależność i to, że wybrał życie na marginesie układów i rozdań, konsekwentnie unikając pierwszych planów. Dał temu wyraz w prozie, która niebawem ma się ukazać nakładem wydawnictwa „Ursines". W swoich opowiadaniach przypomina jak ważny jest codzienny trud radzenia sobie z wyzwaniami życia, ale też, można rzec -romantyczna wiara w czystą miłość. Ten znakomity satyryk przejmująco pisze o tęsknocie za nią, o poszukiwaniu sensu życia, które tylko ona tak naprawdę może wypełnić.
Mawiał, że „gdzie jest wielka mądrość tam jest wielki smutek". Każdy znał Jego powiedzenie „o mój ty smutku, smuteczku" pochodzące z wiersza Baczyńskiego, który znał na pamięć. Jak zresztą wiele wierszy Norwida, Lorki, Achmatowej, Cwietajewej.
Sam też pisał wiersze, ale rzadko je publikował, jakby nie chcąc się przyznawać, że satyryk ma tak czułą duszę. Przytoczę choćby jeden z nich:
przypadkowo strąciłem szklankę
teraz
w każdym jej odłamku odbija się
cała wiedza o kruchości jakże chciałbym żeby to był tylko sen
Teraz w tym kruchym świecie zostawił nam potężny smutek. „O mój ty smutku, smuteczku...".