"VHS – Visual Homemade Stories" w reż. Klaudii Hartung-Wójciak w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.
VHS – Visual Homemade Stories, spektakl w ramach 2. edycji Laboratorium Nowego Teatru, to sentymentalna podróż w przeszłość do dziwnych, jedynych w swoim rodzaju lat 90. Dla pokolenia urodzonego w latach osiemdziesiątych, bezkrytyczne zachłyśnięcie zachodem, szczęśliwym trafem pokrywało się z okresem dojrzewania. Dlatego obok Bravo Girl, karteczek do segregatora, przewijania kaset magnetofonowych za pomocą ołówka, to właśnie kaseta VHS jest symbolem tamtych czasów.
Na VHS znajdowały się najczęściej trzy rzeczy: albo nagrania rodzinnych imprezek, albo niemieckie pornosy kolekcjonowane przez wujka (skrzętnie ukryte w pawlaczu), albo pamiątka I Komunii Świętej. Sacrum-profanum, karnawał-post, z jednej strony MTV Pieprz z Horodyńską, z drugiej pielgrzymki Jana Pawła II, ot, taki koloryt przełomu wieków. Pokręcony tygiel sprzed ponad dwudziestu lat unaocznia się widzom poprzez opowieści (wykłady performatywne): Małgorzaty Bieli, Nataszy Aleksandrovitch, Weroniki Łukaszewskiej i Marcina Wojciechowskiego.
Odnosząc się do własnych doświadczeń (na ekranie starego, kineskopowego telewizora oraz na jednej ze ścian widzimy nagrania z młodości aktorek i aktora), cała czwórka snuje opowieść splecioną ze wspomnień przetworzonych przez dystans lat, życiowe doświadczenia, a także krytycyzm podszyty nostalgią, jaki zawsze ma miejsce przy okazji powrotu do lat dziecinnych. Bo czymże innym, jeśli nie brutalnym zderzeniem, psychicznym dyskomfortem, jest skromny, aczkolwiek znaczący tekst na nagraniu z sakramentu I Komunii w Międzybrodziu Bialskim? „Dzieci do I Komunii przygotowywał ks. Jan Wodniak”.
Jeszcze kilka miesięcy temu to nazwisko byłoby dla wszystkich obojętne, teraz jest znane ze skandalu na tle seksualnym w bielsko-żywieckiej diecezji. Czy dowiadując się, kto przygotowywał mnie do sakramentu staje się innym człowiekiem? Czy ma to na mnie jakiś wpływ teraz? Czy to mnie dotyka? W spektaklu zabrakło mi tego typu refleksji, odniesienia się do odkrytego faktu. Czy istnieje coś takiego jak post-trauma? Czy jeśli ja nie zostałem skrzywdzony/skrzywdzona, ale byłem blisko tego, który krzywdził, to czy też jestem pośrednio ofiarą?
Historie pozostałych uczestników przedstawienia nie są może tak mocne, ale w ciekawy, kreatywny sposób odsłaniają ducha lat 90. Większość z nas znała lub miała w rodzinie kogoś, kto za komuny wyjechał na saksy. Rodzina z zachodu to było coś: lalki Barbie pod choinkę, Ace of Base na kasetach (oryginały!), no i oczywiście elektronika, porządna z „erefenu”, nie jakieś ruskie podrabiańce. Na nagraniach w Nowym widzimy przykład niestrudzonego wujka, który z uporem maniaka rejestruje każdy szczegół rodzinnej wigilii (wiadomo, jak święta to tylko w Polsce). Zawstydzeni, nieco skrępowani domownicy reagują dużym dystansem na te technologiczne „fanaberie”.
Lata 90. to również podróże. Kolonie, obozy, zielone szkoły, wczasy pod gruszą, turnusy z zakładów pracy w kraju i za granicą. Możliwości było wiele. Okraszone dużą dawką humoru wspomnienie z rodzinnego wyjazdu do Alicante, urasta do rangi biblijnego kuszenia na pustyni (tu na plaży). Spotkanie z gadającym wężem Boa jest jednym z najlepszych fragmentów spektaklu.
Nie byłoby VHS i lat 90. bez papieża. Kto nie jeździł, ten przynajmniej oglądał w telewizji (wiadomo, nie byliśmy jeszcze w Unii więc i niewierzących nie było). Z dzisiejszej perspektywy Jan Paweł II w oczach niegdysiejszych nastolatków zlewa się w jedno wspólne wspomnienie razem z 30 ton lista przebojów i Daewoo Lanosem. Szkoda, ale w dużej mierze sam kościół przyczynił się do tego, że skądinąd wielki myśliciel, został przygnieciony toną kremówek i innych prymitywnych dewocjonaliów.
Podsumowując, VHS – Visual Homemade Stories to ciekawy eksperyment teatralny. Wykorzystanie zbiorowej pamięci Polaków zapisanej na kasetach do stworzenia spektaklu to nie tylko wspaniała przygoda, ale i niekończąca się opowieść. Wszak gdyby trochę pogrzebać, to większość z nas ma jeszcze gdzieś przynajmniej kilka nagrań, z których prawdopodobnie można stworzyć niejedną komedię, a może i horror.