Ten film to kompromitacja pod każdym względem: scenariusza, reżyserii, wykonania aktorskiego, a nawet filmowania i zdjęć. Nie ratuje go nawet występ znanej hollywoodzkiej gwiazdy Faye Dunaway, która zresztą jest fatalnie filmowana, przypomina mumię, a nie żywego człowieka. Poprzez jej udział w filmie reżyser Dariusz Zawiślak chciał - jak twierdzi - by zwrócono uwagę na twórczość Słowackiego na całym świecie - o Balladynie" filmowej pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Można by pęknąć ze śmiechu, gdyby rzecz nie okazała się prawdziwym problemem. No, bo kto z cudzoziemców po obejrzeniu tego filmu uwierzy, że Juliusz Słowacki był wybitnym polskim poetą i że "Balladyna" to wielki, wspaniały, wielowarstwowy, głęboki dramat romantyczny. Dariusz Zawiślak przerobił dramat Słowackiego na współczesną telewizyjną "kryminałkę" kategorii "c" albo i jeszcze niżej. Akcję umieścił w Nowym Jorku. Aby zdynamizować film i podnieść dramaturgię, narrację raz po raz przerywa newsami telewizyjnymi, co zresztą nie pomaga, tylko wprowadza zamęt. Nic to, że trup pada za trupem, bo i u wieszcza krwi nie brakuje. Nic to, że Sonia Bohosiewicz jako Balladyna ma być tu wampem, choć nie ma ku temu atutów. Nic to, że matka Aliny i Balladyny ma tutaj twarz, sylwetkę i głos Władysława Kowalskiego. Nic to, że Pustelnik jest hollywoodzką gwiazdą Faye Dunaway. Nic to, że Grabiec Stefana Friedmanna to zwykły lump śmietnikowy. Natomiast