Jerzy Stuhr
Byłem akurat w Zakopanem i wracałem z Kuźnic Aleją Przewodników Tatrzańskich a była to jesień roku 2004, gdy zadzwoniono do mnie z sekretariatu rektora krakowskiej PWST, z informacją, że proszony przeze mnie o wywiad rektor Jerzy Stuhr zaprasza mnie na spotkanie tego i tego dnia, o tej i o tej godzinie. Gdy pojawiłem się w hallu przed gabinetem rektora, siedział tam już student z indeksem w dłoni. Po chwili pojawił się rektor i filuternie mrugając, rzucił charakterystycznym krakowskim akcentem: „Jak u dentysty!". Jerzego Stuhra charakteryzuje swoiste połączenie bezpośredniości z dystansem. Jest w kontakcie niby jowialny, ale czuje się że za tą zewnętrzną formą kryje się pewnego rodzaju zdystansowana dystynkcja. Oczywiście, gdy się na niego patrzy, nie sposób uniknąć skojarzeń z rolą, która przyniosła mu największą sławę, czyli rolą Lutka Danielaka w niezapomnianym „Wodzireju" Feliksa Falka, ale Jerzy Stuhr to znakomity aktor o szerokim emploi, choć niewątpliwie wychylony w stronę swoistej charakterystyczności, nawet w rolach zdecydowanie dramatycznych, jak tytułowy Lorenzaccio w sztuce de Musseta czy Piotr Wysocki w Nocy Listopadowej Stanisława Wyspiańskiego. W rozmowie pan Jerzy jest niezwykle precyzyjny, baczący aby właściwe dać rzeczy słowo, znać z jego narracji rozległe wykształcenie i oczytanie także literackie (poza PWST ukończył także filologię polską). Jego stosunek do zawodu jest niezwykle poważny, staranny, rzetelny, momentami może nawet do granicy utraty pewnej lekkości, która kojarzy mi się ze sztuką, ale to wrażenie czysto subiektywne.