EN

22.07.2020, 16:39 Wersja do druku

Kabarecik podbija Amerykę. O swojej pierwszej podróży do USA opowiada Hanna Śleszyńska

Hanna Śleszyńska w roli Judy Garland w spektaklu ,,Judy – wyznania gwiazdy”

Jakoś nie mogłam się wydostać poza kraje socjalistyczne. Zdarzały mi się wyjazdy do Czechosłowacji czy NRD, gdzie pracowałam na przykład jako opiekunka na koloniach. Nie miałam szczęścia na studiach - gdy zorganizowano wyjazd za granicę, jedna grupa pojechała do Holandii, a druga do Budapesztu i ja oczywiście znalazłam się w tej drugiej. Nie byłam na tyle przebojowa, żeby sobie jakiś atrakcyjny wyjazd załatwić.

Dopiero 1989 rok okazał się przełomowy. Przekroczyłam granicę zachodniego świata. Najpierw pojechaliśmy z Piotrem Gąsowskim w odwiedziny do znajomych aktorów we Francji, których wcześniej gościłam w Warszawie. Mieszkaliśmy pod Paryżem, odwiedziliśmy Belgię. Ale najważniejsze było przede mną. Okazało się, że jesienią pojedziemy z Kabaretem Olgi Lipińskiej na występy do Ameryki! Byłam wniebowzięta. Wreszcie zobaczę tę mityczną Amerykę. Przygotowaliśmy specjalny program. Wtedy w Kabarecie występowali Barbara Wrzesińska, Krystyna Sienkiewicz, Janusz Gajos, Piotr Fronczewski, Marek Kondrat, Wojciech Pokora i Czesław Majewski. Oraz „girlsy" - ja i Ela Zającówna, czyli chórobalecik.

Pierwszego dnia po przyjeździe do Nowego Jorku byłam w euforii. Wszystko wydawało
mi się niesamowite, tak inne, nieporównywalne z niczym: ulice, budynki, witryny sklepów. Szlam nowojorskim brukiem w słońcu i czułam się, jakbym Pana Boga za nogi złapała. Do czasu. Wtedy nasze zarobki w przeliczeniu na dolary były śmieszne. Za swoją miesięczną pensję w Teatrze Komedia mogłam kupić 7 dolarów (!). Pierwszy posiłek! zderzenie z rzeczywistością. Poszliśmy do baru, zamówiłam pieczonego ziemniaka z dodatkami: bekonem, śmietaną... Kiedy dostałam rachunek opiewający na 7 dolarów, ziemniak stanął mi w gardle. Nagle uświadomiłam sobie, że mój plan zarobienia tu czegokolwiek, był może przedwczesny. Za cały miesięczny pobyt - objazd z występami w różnych miastach - miałam dostać 1500 dolarów. Wydawało mi się, że to gigantyczna suma. Teraz uświadomiłam sobie, że skoro mam tyle wydawać na utrzymanie, niczego nie zaoszczędzę. Euforia chwilowo się ulotniła.

W Chicago w hotelu recepcjonista pochodzący z Nigerii zapytał mnie, czy mam polskie papierosy. Poczęstowalam go, ale carmeny chyba nie bardzo mu smakowały. Zainteresował się moimi zarobkami w Polsce. Kiedy powiedziałam, że moja pensja to 7 dolarów, nie zrozumiał. „Na godzinę?", dopytywał. Kiedy wyjaśniłam, że miesięcznie, nie mógł wyjść ze zdumienia i natychmiast, zatroskany, zaproponował, że załatwi mi jakąś pracę... Ostatecznie okazało się, że amerykańska Polonia jest zachwycona naszym programem. Wszystkie bilety wyprzedane, pełne sale, nawet na dwa tysiące osób, oklaski i bisy. Wszyscy zapraszali nas, gościli w swoich domach i karmili, więc nie musiałam wydawać mojego honorarium. Znajoma Basi Wrzesińskięj pokazała nam second-handy, których w Polsce jeszcze nie było. A tam raj - wszystko piękne, dość tanie, czasem zupełnie nowe, z metkami. Kupowałyśmy jak szalone. I prezenty dla przyjaciół: dezodoranty, mydełka, rajstopy... To, czego w Polsce brakowało.

Wracałam radosna (zaoszczędziłam ponad 1000 dolarów), z satysfakcją, że widziałam tę legendarną Amerykę. „Wszystko, co pierwsze, najlepiej się pamięta, nawet nieporadnego kochanka", mówi moja bohaterka w sztuce o Judy Garland. Ja też pamiętam to pierwsze spotkanie i swoją myśl, że skoro już szlaki przetarte, na pewno jeszcze tu wrócę.

Tytuł oryginalny

Kabarecik podbija Amerykę. O swojej pierwszej podróży do USA opowiada Hanna Śleszyńska

Źródło:

Pani nr 8