Jakoś nie mogłam się wydostać poza kraje socjalistyczne. Zdarzały mi się wyjazdy do Czechosłowacji czy NRD, gdzie pracowałam na przykład jako opiekunka na koloniach. Nie miałam szczęścia na studiach - gdy zorganizowano wyjazd za granicę, jedna grupa pojechała do Holandii, a druga do Budapesztu i ja oczywiście znalazłam się w tej drugiej. Nie byłam na tyle przebojowa, żeby sobie jakiś atrakcyjny wyjazd załatwić.
Dopiero 1989 rok okazał się przełomowy. Przekroczyłam granicę zachodniego świata. Najpierw pojechaliśmy z Piotrem Gąsowskim w odwiedziny do znajomych aktorów we Francji, których wcześniej gościłam w Warszawie. Mieszkaliśmy pod Paryżem, odwiedziliśmy Belgię. Ale najważniejsze było przede mną. Okazało się, że jesienią pojedziemy z Kabaretem Olgi Lipińskiej na występy do Ameryki! Byłam wniebowzięta. Wreszcie zobaczę tę mityczną Amerykę. Przygotowaliśmy specjalny program. Wtedy w Kabarecie występowali Barbara Wrzesińska, Krystyna Sienkiewicz, Janusz Gajos, Piotr Fronczewski, Marek Kondrat, Wojciech Pokora i Czesław Majewski. Oraz „girlsy" - ja i Ela Zającówna, czyli chórobalecik.
Pierwszego dnia po przyjeździe do Nowego Jorku byłam w euforii. Wszystko wydawało
mi się niesamowite, tak inne, nieporównywalne z niczym: ulice, budynki, witryny sklepów. Szlam nowojorskim brukiem w słońcu i czułam się, jakbym Pana Boga za nogi złapała. Do czasu. Wtedy nasze zarobki w przeliczeniu na dolary były śmieszne. Za swoją miesięczną pensję w Teatrze Komedia mogłam kupić 7 dolarów (!). Pierwszy posiłek! zderzenie z rzeczywistością. Poszliśmy do baru, zamówiłam pieczonego ziemniaka z dodatkami: bekonem, śmietaną... Kiedy dostałam rachunek opiewający na 7 dolarów, ziemniak stanął mi w gardle. Nagle uświadomiłam sobie, że mój plan zarobienia tu czegokolwiek, był może przedwczesny. Za cały miesięczny pobyt - objazd z występami w różnych miastach - miałam dostać 1500 dolarów. Wydawało mi się, że to gigantyczna suma. Teraz uświadomiłam sobie, że skoro mam tyle wydawać na utrzymanie, niczego nie zaoszczędzę. Euforia chwilowo się ulotniła.
W Chicago w hotelu recepcjonista pochodzący z Nigerii zapytał mnie, czy mam polskie papierosy. Poczęstowalam go, ale carmeny chyba nie bardzo mu smakowały. Zainteresował się moimi zarobkami w Polsce. Kiedy powiedziałam, że moja pensja to 7 dolarów, nie zrozumiał. „Na godzinę?", dopytywał. Kiedy wyjaśniłam, że miesięcznie, nie mógł wyjść ze zdumienia i natychmiast, zatroskany, zaproponował, że załatwi mi jakąś pracę... Ostatecznie okazało się, że amerykańska Polonia jest zachwycona naszym programem. Wszystkie bilety wyprzedane, pełne sale, nawet na dwa tysiące osób, oklaski i bisy. Wszyscy zapraszali nas, gościli w swoich domach i karmili, więc nie musiałam wydawać mojego honorarium. Znajoma Basi Wrzesińskięj pokazała nam second-handy, których w Polsce jeszcze nie było. A tam raj - wszystko piękne, dość tanie, czasem zupełnie nowe, z metkami. Kupowałyśmy jak szalone. I prezenty dla przyjaciół: dezodoranty, mydełka, rajstopy... To, czego w Polsce brakowało.
Wracałam radosna (zaoszczędziłam ponad 1000 dolarów), z satysfakcją, że widziałam tę legendarną Amerykę. „Wszystko, co pierwsze, najlepiej się pamięta, nawet nieporadnego kochanka", mówi moja bohaterka w sztuce o Judy Garland. Ja też pamiętam to pierwsze spotkanie i swoją myśl, że skoro już szlaki przetarte, na pewno jeszcze tu wrócę.