„Odys i świnie, czyli opowieść mitomana” Agaty Dudy-Gracz w reż. autorki w Teatrze Śląskim im. S. Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska na blogu Z pierwszego rzędu.
Mężczyzna staje pośrodku sceny. Z burzą ciemnych włosów i walizką w ręce przypomina Timothéego Chalameta w filmie „Wonka”, ruszającego na podbój świata. A może raczej jego ducha, bo wspomniana walizka, garnitur i kapelusz są białe, a kolor uwydatnia strumień zimnego światła padający na postać.
To Odys. On już podbił świat, a teraz wreszcie wrócił do domu. I właściwie jest trochę jak duch z przeszłości. Jego bliscy, zgromadzeni wokół stołu, odziani w żałobną czerń, pochłonięci codziennymi czynnościami – nie zwracają na niego uwagi. Próbuje im opowiedzieć swoją historię, ale jego syn mówi, że już to zrobił. Dlaczego ty? I czy bez przeinaczeń? – zamartwia się bohater spod Troi. „Moje opowieści mają sens tylko wtedy, kiedy są prawdą” – mówi Telemach. Ale zaraz potem dodaje: „Moją wersją prawdy”.
W trakcie spektaklu syn raz po raz bierze ojca na plecy, obrazując w dosłowny sposób ciążące mu dziedzictwo. Choćby nie wiem, jak próbował – nie uwolni się od niego. Kilkakrotnie relacjonowane pożegnanie Odysa przed wyjazdem na wojnę trojańską jest zaczynem mitu, który z czasem przekształca się i rośnie. Jeśli nie syn – jego historię opowie ktoś inny. Ze zdarzeń rzeczywistych trzeba wyekstrahować to, co stanie się podstawą legendy.
A co znajduje się na odwrocie, na marginesach, w wersach, których nie wyśpiewali poeci? Skoro czyjąś historię opowiedziano – inną trzeba było pominąć. Sieroty, ofiary gwałtów, trupy psułyby wizerunek prawdziwych bohaterów i ich motywów – w imię ojczyzny, za wolność naszą i waszą… A przecież wyświechtane hasła wciągane na sztandary nadal dobrze się sprzedają i pozwalają sporo ugrać. Nieważne, czy towarzyszą śpiewanej „Rocie”, „Międzynarodówce”, czy „Murom”.
I tylko ciało wieszczki Kasandry, nieszczęsnej córki Priama, pozostające nieustannie na scenie, poniewierane, wleczone, bite, wreszcie leżące pod krzyżem, na zwałach rekwizytów, odpadów wydarzeń – jest jak wyrzut sumienia. Pokazuje rewers wykreowanej historii.
Punktem wyjścia dla sztuki „Odys i świnie, czyli opowieść mitomana” Agaty Dudy-Gracz jest starożytna epopeja Homera. Epizodyczna konstrukcja przedstawienia nawiązuje do podziału utworu na pieśni. W kolejnych (poczynając od ostatniej) pojawiają się wydarzenia i postacie znane z chociażby pobieżnej szkolnej lektury. A jednocześnie reżyserka, powtarzając gest Telemacha i innych „mitomanów”, wybiera elementy, które układa po swojemu i które pozwalają jej na refleksję o współczesności.
Historia syren wabiących strudzonych wędrowców staje się krytyką amerykańskiego snu, odzierającą go z fałszywej pozłoty. Ci po „lepszej” stronie granicy (m.in. tandetna kopia Marilyn Monroe i… Kaczor Donald) segregują przybywających. Szczęścia w krainie wiecznego słońca, wygodnych plażowych leżaków i drinków z palemką dostąpić mogą tylko ci przystojni i wysocy. I biali. Niepasujący do kryteriów powinni wracać do swojego kraju – wszak prawdopodobnie są terrorystami, a na pewno nie są potrzebni. Trudno, patrząc na rozciągniętą na scenie metalową siatkę oddzielającą „ważnych” od „unieważnionych”, nie myśleć o płocie z kolczastego drutu na polskiej granicy z Białorusią.
Lotofagowie – w mitologicznej wersji zjadacze lotosu, częstujący podróżnych dającym zapomnienie pokarmem, w inscenizacji Dudy-Gracz ubrani są w białe szaty i biskupie nakrycia głowy. Poza banalnym pocieszeniem i kuriozalnymi relikwiami nie mają nic do zaoferowania. Niczego nie pamiętają, nie wiedzą, nie potrafią udzielić żadnej odpowiedzi. Poruszają się w dziwacznym wspólnym układzie, jeden przy drugim, broniąc dostępu do swoich tajemnic i do Jego Świątobliwości Lotofaga CCLXIV, który jest niemą, pozbawioną jakiejkolwiek mocy figurą.
„Odys i świnie” jest też o tym, że w przekazach tworzonych przez mężczyzn kobiety otrzymują z góry przypisane, schematyczne role. Bezbronna ofiara. Matka-Polka. Puszczalska dziwka, która sama pchała się do łóżka biednemu, bezbronnemu mężczyźnie. Wierna żona.
Wizja Agaty Dudy-Gracz jest monumentalna i niezwykle plastyczna (reżyserka jest także autorką scenografii i kostiumów). Na tle wszechobecnej bieli tym bardziej wyróżniają się kolory – czerń stroju Telemacha, krew na białej sukience Kasandry, różowe świńskie łby. W pustej przestrzeni sceny pojawiają się grupy bohaterów zakomponowane na podobieństwo żywych obrazów, z charakterystycznymi rekwizytami, jak taczki, sztandary, husarskie skrzydła.
Brawa należą się całemu zespołowi aktorskiemu Teatru Śląskiego, który działa sprawnie niczym jeden organizm (w czym też zapewne zasługa choreografii Eweliny Adamskiej-Porczyk). Trudno jednak nie wspomnieć o świetnym Bartłomieju Błaszczyńskim w roli zagubionego Odysa; o buntowniczym i jednocześnie przytłoczonym Telemachu w interpretacji Michała Rolnickiego; o krótkim, ale wstrząsającym występie Romana Michalskiego jako Priama; o Alinie Chechelskiej w roli samotnej Penelopy, której przeznaczeniem jest czekać; o interesującej kreacji Artura Święsa jako Laertesa; o Karinie Grabowskiej – czarodziejce Kirke schwytanej w sidła stereotypu; wreszcie o pełnej poświęcenia roli Emilii Kubiak jako Kasandry.
Konstandinos Kawafis pisał w wierszu „Itaka”: „Ani Lajstrygonów, ani Cyklopów, ani okrutnego Posejdona nie spotkasz, jeżeli ich nie niesiesz w swojej duszy”. Agata Duda-Gracz zagląda w nasze, współczesne dusze, zapełnione fantomami „tradycji patriotycznych”, „cnót niewieścich” i „symboli narodowych”. Rozgrywa opozycje „oni-my”. Reinterpretuje zbiór mitów konstytuujących naród.
Podzielony na pieśni katalog występku w imię Boga, honoru i ojczyzny nie jest łatwy w odbiorze. Intensywny, naszpikowany alegoriami, symbolami, nie stroni od trudnych, pełnych przemocy scen. Ilość różnorodnych odniesień być może spowoduje u niektórych przesyt lub wrażenie zbyt szybkiego przechodzenia od jednych kwestii do drugich. Jednak z pewnością nie pozostawi nikogo obojętnym.
* Cytat z utworu „Itaka” Konstandinosa Kawafisa