EN

21.09.2022, 15:31 Wersja do druku

Jeszcze do końca nie umarłem. Ryszard Jaśniewicz wraca do teatru z nowym monodramem

Na teatralnej scenie oliwskiego Domu Zarazy zagrał w ciągu trzynastu lat szesnaście monodramów. Ostatni to „Budowniczy”, ledwie miesiąc przed śmiercią. Ostatni… Ostatni? W jednym z przedstawień mówił przecież: - Śmierć to nie jest powód, by zejść ze sceny, by przestać grać. Dlatego ...wraca! Na scenę. W sobotę. Z nowym monodramem.

fot. mat. teatru

Po prostu, wejdzie i powie: - Jestem! Oto jestem! Teatr mnie woła i jestem! Muszę wrócić, by nie odejść.

W sumie, nic w tym dziwnego, zawsze powtarzał: - Teatr jest moim zmartwychwstaniem.

Głosił też, że dla sceny warto zmartwychwstać, jak dla miłości.  
Ryszard Jaśniewicz, aktor, reżyser, twórca Teatru z Polski 6, o nim mowa, ma wprawę w tych powrotach STAMTĄD. Podczas półwiecza bycia na scenie zmartwychwstawał wielokrotnie. Pierwszy raz w „Niespodziance” Rostworowskiego. Miał dwadzieścia parę lat. Nawet nie czekał na brawa, śpieszył się do dziewczyny. Poza tym jak ma się dwadzieścia lat, to się nie wie, co to jest śmierć, człowiek się nad tym nie zastanawia, nawet przygotowując rolę. To człowieka nic nie obchodzi. Zagrał, otrzepał się i po robocie.

- Choć, gdy dobrze umierasz na scenie – mawiał - na brawa miło jest poczekać.

I potem były takie role, że czekał. Jako Stary w „Krzesłach” Ionesco rozpadł się w pył. Ale gdy rozległy się owacje, zmartwychwstał natychmiast! Ledwie skończył pięćdziesiątkę.
Uważał, że teatr ma siłę zmartwychwstania. Za każdym razem każe zrywać się ze sceny, zbudzić się, oprzytomnieć, by wieczorem wejść na nią znów i po raz kolejny umrzeć. W roli.
- Śmierć to pacynka, kukiełka… Śmierć to partner w grze. To aktor – mówił w „Pajacach”.

Ale głosił też, że śmierć nie przychodzi do teatru, bo tutaj nic nie dzieje się naprawdę. I z radością, w nieskończoność przedłużał to trwanie na scenie - życie.

- Ja wciąż żyję teatrem, dlatego jeszcze nigdy do końca nie umarłem – śmiał się.  

A wcielając się w postać Starego Aktora wyznał: „Życie nie bardzo mnie obchodzi. Teatr mnie bierze jedynie. Jedynie scena mnie nęci. Ja tej scenie, przyrzekłem, że się nie dam tak łatwo. Że najpierw stoczę walkę. Jeśli trzeba, to do samej krwi. Jestem wrogiem umierania. Scena to życie. Żyję, bo gram. Będę mówił swoje kwestie bez ustanku, bez przerwy, bez zająknięcia. Nie zejdę ze sceny. Będę na niej stał na okrągło, nie wygonicie mnie stąd, choćby nie wiem co! Nigdy nie umrę”.

A zatem wraca! W sobotę, 24 września o godz. 18. Na oliwską scenę Domu Zarazy, która od marca nosi jego imię. Wraca z  nowym monodramem: „Teatr mnie woła, więc jestem!”. Takiej premiery chyba jeszcze nie było?

Źródło:

Materiał nadesłany