„Ślub” w reż. Agaty Biziuk w Teatrze Lalek Banialuka w Bielsku-Białej. Pisze Michał Mizera, członek Komisji Artystycznej IX Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.
Adaptacja Ślubu Witolda Gombrowicza, dokonana przez Agatę Biziuk na potrzeby wyreżyserowanego przez siebie przedstawienia w bielsko-bialskim Teatrze Lalek Banialuka, pozbawiła tekst wielu wątków pobocznych, intertekstualnych nawiązań, odarła z części tajemnic, ujednoznaczniła i uprościła. Można powiedzieć, że wieloznaczne arcydzieło zdegradowała do sztuki dobrze skrojonej rozpisanej na dziewięć postaci i pięciu aktorów. A i tak wystarczyło to do zbudowania frapującego widowiska teatralnego, które tematem pozostało to, co u Gombrowicza kluczowe i najważniejsze: relacje międzyludzkie, ich przypadkowość i sakralizacja, konieczność i dobrowolność, świadomość i emocjonalność, schematyczność i dobrowolność. Dramat wolnej woli, nie mogącej rozpoznać, co jest jej własnym atrybutem, a co siłą rytuału, konwencji, odwiecznym prawem natury, mechanizmem psychologii jednostkowej i zbiorowej. Co mogę ja, a co każe mi ktoś (lub coś). Wprowadzenie do repertuaru teatru lalkowego jednego z najważniejszych utworów polszczyzny okazało się gestem odświeżającym, tak dla teatru i jego starszej widowni (inaczej niż w Bielsku-Białej często zaniedbywanej w przypadku wielu scen lalkowych w Polsce niesłusznie sprowadzonych jedynie do roli teatrów małego widza), jak i dla samego tekstu.
„Zasłona wzniosła się…” – kiedy padają pierwsze słowa tekstu, a przecież nie podnosi się żadna teatralna kurtyna, rozumiemy, że jesteśmy uczestnikami procesu mentalnego, który rozgrywa się równolegle we wnętrzu bohatera i w porządku symbolicznym. Na prawach takiego procesu, wspartego onirycznym charakterem samego tekstu (ale też scenicznej sytuacji) wszystko staje się logiczne i zrozumiałe, choć nierealne i absurdalne. Staje się wytłumaczalne, a zatem oswojone, udomowione, zinterioryzowane. Staje się więc kuszące. Skoro tak łatwo wytwarza się „rzeczywistość” i „rzeczywiste” poczucie bezpieczeństwa (czy bezkarności?), dlaczego nie pójść dalej? Gotowość człowieka do moszczenia się w wyobrażonych niszach dających pozór panowania nad swoim życiem w połączeniu z wrodzoną temu gatunkowi poznawczą ciekawością oraz równie niezbywalnym pożądaniem narzucania swojego wewnętrznego świata innym ludziom – stanowi punkt wyjścia do tragedii spotkania międzyludzkiego. W każdej relacji: z rodzicami, przeszłością, przyjaźnią, miłością, a nawet z wrogiem spotyka się nie tyle człowiek z człowiekiem, ile jedna wizja świata z drugą. Światopogląd z światopoglądem. Wolność z wolnością. Iluzja wolności z iluzją wolności. Nietrudno o napięcia. Nietrudno o konflikt. Nietrudno o zbrodnię. „Jestem niewinny!” – zakrzyknie Henryk. Czyżby? Czy bohater tragiczny może być niewinny?
W przedstawieniu Agata Biziuk wraz ze scenografką Mariką Wojciechowską przywołują i wykorzystują estetykę przedstawień Józefa Szajny. Świadomie czy nie, nawiązują do nurtu reprezentowanego w Polsce także przez całe pokolenie twórców powojennych (Tadeusza Kantora, Władysława Hasiora, Mariana Kołodzieja), którzy mierzyli się z tematem wojny jako doświadczeniem radykalnym, granicznym, unieważniającym cały dorobek humanistycznej wiedzy o człowieku. Trudno o trafniejsze konotacje w tradycji polskiego teatru. Twórczynie spektaklu (wsparte także bardzo udanymi projekcjami zaprojektowanymi przez Tobiasza Czołpińskiego) budują tym samym rodzaj dialogu między oryginalnym kontekstem powstania Ślubu (napisanego w 1946 roku, wydanego w 1953 roku) a wojenną współczesnością aż nazbyt dotkliwą i oczywistą dla dzisiejszej widowni. „Jestem dzieckiem wojny” – mówi Henryk w Ślubie, a Agata Biziuk wyciąga z tej wypowiedzi sceniczne konsekwencje. Udane połączenie aktorstwa dramatycznego (choć trzeba przyznać, że ta poprzeczka wisi tu wysoko i aktorom zdarza się ją strącać) z plastyką teatru lalkowego (bardzo dobre kostiumy i maski a także choreografia Krystyny Lamy Szydłowskiej) wydobyło z tekstu Gombrowicza szczególnego rodzaju prawdy o człowieku, które swój początek biorą pod drzewem poznania dobrego i złego. Scena rajska, sugestywnie i przejmująco zainscenizowana przez Biziuk, nie pozwala zapomnieć, że dramat Gombrowicza rozgrywa się w cieniu judeochrześcijańskiego widzenia i rozumienia życia ludzkiego. Nie jest ono oczywiście ani jednorodne, ani niezmienne, ani niepodatne na degenerację i fałsz. Dobrze to zresztą portretuje reżyserka, nawiązując choćby do twórczości Georga Orwella, niby odległej od Gombrowicza i przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych, ale tak oczywistej z naszego, współczesnego punktu widzenia Henryków i Władziów siedzących przy filiżance kawy przy stoliku z telewizyjnym pilotem. Jest w tym przedstawieniu, przecież jednak w bardzo ścisłym związku z dramatem Gombrowicza, zawarta krytyka religijności i mentalności kościelnej czy nawet religijnej, jako współbieżnej czy (nieprzypadkowo) współistniejącej w, obok, przy, pod, nad, wobec rodzącej się i ostatecznie spełnionej zbrodni. Napis „Pan jest pasterzem moim” (początek Psalmu 23) wyświetlony na tylnej ścianie stanowi ironiczny komentarz do kadru, w którym orwellowskie świnie, klęcząc, trzymają karabiny maszynowe jako dary na tę wojenną mszę (nieprzypadkowo przecież twórcy użyli Requiem Mozarta jako ilustracji muzycznej). Mszę wojny, jaka w porządku symbolicznym odbywa się w tym półtoragodzinnym przedstawieniu. Chrześcijaństwo pozostaje wyzwaniem nie tylko religijnym, ale też teologicznym, filozoficznym, moralnym. I to wyzwaniem coraz trudniejszym, coraz bardziej heroicznym.
Heroizm ten dzisiaj polega też może i na tym, by w czasach rewolucji, do których trzeba się przyłączyć, by przeżyć, dostrzec ironię w okrzyku zbiorowego pochodu: „Tak, trzeba się dostroić do ogólnej atmosfery! Niech każdy do każdego się dostraja! Wówczas wybuchnie koncert!”. Henryk podejmuje inną drogę, drogę rozpoznania, co jest rzeczywiste, a co urojone. Owszem, ponosi klęskę. Ponosi klęskę, bo jest postać tragiczną. Ale jak każda postać tragiczna przeciera szlak następcom. Czym innym bowiem programowe dostrajanie się „każdego do każdego”, czym innym poszukiwanie własnego tonu (bardzo ciekawie wybrzmiewa w tym kontekście muzyka Piotra Klimka). Te straceńcze poszukiwania Henryka brzmią dzisiaj szczególnie mocno w świecie dysonansów i kakofonii coraz głośniej wydobywających się z wnętrz ludzi nie potrafiących trafić na swój, sobie właściwy ton. Jest rzeczą niebywale trudną, ale przecież nie niemożliwą, znaleźć sposób adekwatnego, przejrzystego i precyzyjnego uzewnętrznienia własnych myśli, uczuć, obaw i widzenia świata. Jest rzeczą jeszcze trudniejszą, ale też nie niemożliwą, usłyszeć i zrozumieć światopogląd drugiego człowieka. I wówczas, w odpowiedzi, właściwie zareagować. Owszem, łatwiej zabić.
Jeśli w budowaniu nowego kościoła międzyludzkiego fundamentem nie jest dialog rozumiany jako wysiłek włożony w uporczywie poszukiwanie własnego tonu i to nie jako ostatecznej instancji rozstrzygającej o kształcie świata, ale jako udzielanej każdorazowo uczciwej i przyzwoitej odpowiedzi na ton wysłyszany od innych, cóż innego pozostaje niż zbrodnia?
A więc wojna?
Witold Gombrowicz, Ślub, reż. Agata Biziuk, Teatr Lalek Banialuka im. Jerzego Zitzmana w Bielsku-Białej, 19 marca 2023.