18. edycja festiwalu "Dwa Teatry" to powód do zadowolenia. Weszliśmy w wiek dorosły. W tym roku możliwość obejrzenia najlepszych (wszystkich) spektakli telewizyjnych i radiowych danego sezonu przedłuża się o jeden dzień. Będzie więcej miejsca na oddech, skupienie się na siatce wydarzeń towarzyszących. W przygotowaniach do festiwalu raził jednak brak jakichkolwiek zapowiedzi, zwiastujących kolejne prezentacje - pisze Janusz Łastowiecki.
Jak co roku, tuż przed sopockim festiwalem, rozkładam przed sobą repertuarowe karty sceny radiowej. Na jednej flance polska i światowa klasyka, z Platonem ("Obrona Sokratesa") i Sofoklesem ("Król Edyp") na czele. Na drugiej, współczesny ton dramatyczny ocierający się o toporowską groteskę (Magdalena Miecznicka, "Cudze meble") i szamańskie zaklinanie czasu (Tomasz Man, "Idę tylko zimno mi w stopy"). Do tego, niejako w nawiasie i poza konkursem, literacka aura bohatera tego roku, Zbigniewa Herberta. Tego, który pisał niegdyś "krzyk jest uboższy głosu". To słuchowisko współcześnie najpełniej realizuje tę myśl. Nie byłbym jednak rzetelny i uczciwy względem najważniejszego dla mnie zjawiska artystycznego w tym kraju, gdyby nie kilka gorzkich konstatacji. 18. edycja festiwalu "Dwa Teatry" to powód do zadowolenia. Weszliśmy w wiek dorosły. W tym roku możliwość obejrzenia najlepszych (wszystkich) spektakli telewizyjnych i radiowych danego sezonu przedłuża