„Jesień” Ali Smith w adapt. Joanny Połeć i Katarzyny Minkowskiej, w reż. Katarzyny Minkowskiej z Teatru Polskiego w Podziemiu na 45. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
To jest jeden z tych spektakli, po wyjściu z którego nie sposób powiedzieć „o czym był”. Bo jest i o przyjaźni, i o miłości oraz o rozmytej między nimi granicy; o polityce; o jawie i o śnie; o życiu i o śmierci. O poczcie (uspokajam — brytyjskiej) i o lecie, oraz — oczywiście — o jesieni. O banalnej codzienności i o najważniejszych rzeczach na świecie. O gadających drzewach i gadających politykach (drzewa mówią mądrzej, uprzedzam). O dziennikarzach, którzy wiedzą lepiej, i facetach w podeszłym wieku, którzy nie wiadomo, czy są gejami. Jeśli tylko wejdzie się w tę może nieco dezorientującą konwencję, to nic — tylko brać, wybierać, smakować, wracać myślami.
Mamy w tym przedstawieniu kilka perełek. Przede wszystkim wywiad z Drzewem (fantastyczny Michał Opaliński w tej i kilku innych równie znakomitych rolach), prowadzony przez Zoe Spencer-Barnes (Agnieszka Kwietniewska), z dowcipami opowiadanymi przez Drzewo (w puencie powinno paść: „w słoiczku sobie przyniosłam” — byłoby dużo zabawniej). Jestem też fanem kompletnie absurdalnego — choć z życia wziętego — dialogu na poczcie Elisabeth Demand (Justyna Janowska) z Poczmistrzem oraz części improwizowanej sceny miłosnej z Zoe, która nie radzi sobie z dojrzewającą, a następnie dorosłą córką Wendy (Halina Rasiakówna).
Pierwszym skojarzeniem, jakie miałem wchodząc w ten jesienny świat, była moja ulubiona płyta Nosowskiej i Króla, przy której słuchaniu robi się jakoś tak ciepło w sercu. Jest bowiem i tu, i tam coś franciszkańsko pogodnego, jest poezja codzienności, której — żyjąc w biegu i zamyśleniu — już nie zauważamy, jest wreszcie coś nastrojowego, intymnego, pięknego. Coś trudno może nazwać, ale — mimo obecności w „Jesieni” także scen zgoła gorzkich — bardzo kuszącego.