„Tęsknię za domem” Radosława B. Maciąga w reż. autora w Teatrze Powszechnym im. Jana Kochanowskiego w Radomiu. Pisze Justyna Białous z Nowej Siły Krytycznej.
Radosław B. Maciąg w prapremierowym wystawieniu swego dramatu „Tęsknię za domem” wprowadza nas do mieszkania trzypokoleniowej rodziny. Na Dużej Scenie Teatru im. Jana Kochanowskiego w Radomiu oglądamy lokum, którego wystrój może nam wiele powiedzieć o jego mieszkańcach. Nic się tu nie zmieniało od dekad, co znajduje odbicie także w relacjach międzyludzkich. Meblościanka, tureckie dywany, boazeria, czy wersalka z wzorzystą narzutą mogą wywołać w odbiorcy uśmiech nostalgii, widząc te urocze relikty przeszłości. Jednak nikt nie chciałby przebywać w takiej przestrzeni na co dzień.
W podobny sposób działa u Maciąga też czarny humor, głównie w warstwie werbalnej. Śmiejemy się słysząc, jak bohaterowie ze sobą rozmawiają, czując jednak ciężar emocjonalny słów. I ponownie – śmieszą nas dialogi, ale sami nie chcielibyśmy uczestniczyć w takich dyskusjach. Tu warto też wspomnieć o naturalności języka. Maciąg jest świetnym obserwatorem rzeczywistości. Uwierzyłam w każdą postać, kwestie i reakcje nie są przesadzone, co potęgowało moje skrępowanie wywołanym na widowni śmiechem – wszak podobne sceny z życia rodzinnego rozgrywają się w tysiącach polskich domów.
Perypetie rodziny poznajemy z perspektywy około trzydziestoletniego Macieja (Filip Łannik), który wyprowadził się z domu i po zdobyciu artystycznego wykształcenia realizuje się jako malarz. Przyjechał w odwiedziny do rodziców (Izabela Brejtkop i Piotr Kondrat) i starszego brata Sylwka (Mateusz Paluch), który wraz z ciężarną żoną Elką (Natalia Samojlik) zamieszkuje drugie piętro, opiekując się jednocześnie chorą na alzheimera babcią (Iwona Pieniążek).
Okoliczności spotkania są dość groteskowe – otóż bliscy organizują Ojcu spóźnioną imprezę urodzinową, która nie odbyła się z powodu jego próby samobójczej. Każdy próbuje radzić sobie z tą sytuacją po swojemu, często posługując się szantażem emocjonalnym, agresywnym narzucaniem pomocy, przemocą werbalną i kontrolą. Wyparcie miesza się z troską wyrażaną w nieporadny sposób. Charakter spektaklu oddaje dobrze scena przygotowań do urodzinowego grilla, gdy Sylwek z nieukrywanym żalem zdaje relację Maciejowi z próby samobójczej Ojca, jednocześnie wieszając w salonie kolorowy napis „HAPPY BIRTHDAY”. Dysonans pomiędzy przemocowym językiem bohaterów a ich troską wyrażaną w działaniach jest cały czas obecny.
Dodatkowe napięcie wytwarza zetknięcie się dwóch, różnych światów – domowników i mieszkającego osobno Macieja. Rodziców, Sylwka i Elkę łączą zależności, w które każda z postaci wnosi inny koloryt. Ojciec i Matka są w wieku emerytalnym, nie pracują, w ich życiu odczuwalna jest stagnacja i brak celu, z czym Ojciec nie potrafi sobie poradzić. Tęskni za czymś, czego nie potrafi skonkretyzować. Chwilami odsłania swoją wrażliwość, szybko się jednak wycofuje, bo przecież odstaje to od zaprogramowanego obrazu „prawdziwego mężczyzny, głowy rodziny”. Jego postawa uwarunkowała obraz psychologiczny Matki, która wykazując silny syndrom współuzależnienia, nieustannie wszystkich kontroluje. Brak w jej postępowaniu konsekwencji, nie wiemy, jak naprawdę odczuwa rodzinną sytuację. Starannie stworzony przez Maciąga profil osobowościowy Matki, w świetnej kreacji Izabeli Brejtkop, to bardzo wyrazista, a jednocześnie naturalna postać. Sylwek, jako jedyny z rodzeństwa został w domu. Wykonuje słabo płatną pracę, w domu opiekuje się Babcią. Dysfunkcyjność rodziców wpływa i na niego, i na jego rodzinę, skutkuje biernością, która nie pozwala mu dokonać zmian w życiu. Strach przed decyzjami maskuje licznymi wymówkami.
Obserwując bohaterów ma się wrażenie, że mimo wszystkich trudności wytworzył się między nimi „ekosystem”. Widać silne zależności i przywiązanie. Utarte ścieżki zachowań, mimo dominującej przemocowości, stanowią formę porządku i przewidywalności, w której bohaterowie odnajdują bezpieczeństwo. Matka i Sylwek wraz z żoną dostosowują się do uzależnienia Ojca i próbują oswoić tę sytuację w niekoniecznie trafiony sposób. Alkoholikowi po próbie samobójczej żona kupuje na urodziny piersiówkę, a syn składany nóż. Nie podważają zasad świata, w którym się znaleźli.
Z taką strategią kontrastuje postępowanie Macieja. Przyjeżdża z dużym pakunkiem – prezentem dla Ojca. Od wejścia bije od niego nieukrywana niechęć do bliskich i niezadowolenie z niespełnienia przez nich jego oczekiwań, co kontrastuje z postawą pozostałych członków rodziny. Wprowadza do domu napięcie. Jednocześnie w jego nastawieniu wybrzmiewa poczucie misji, by ROZWIĄZAĆ problem, posługując się buddyjskimi i psychologicznymi konceptami. Jest to równie nieskuteczne, jak bierna postawa pozostałych członków rodziny. Zachowania Macieja drażnią nieprzystawalnością do realiów. Posługuje się zupełnie innym językiem i nie dostrzega potrzeby dostosowania go do tych, od których oczekuje, by go wysłuchali. Prezent od Macieja ma przeciwdziałać problemom rodziny, a nie utwierdzać stan obecny jak pozostałe podarunki. Niestety, także okazuje się nietrafiony. Kupuje Ojcu papugę, jako zaczątek hodowli egzotycznych ptaków, uzasadniając wybór wspomnieniem sprzed kilku lat, w którym Ojciec z nostalgią zwierzał się z takiego marzenia. Piękna idea w kontakcie z rzeczywistością wywołuje zamieszanie w rodzinie, naruszenie dotychczasowego „ładu” prowadzi do kolejnej tragedii. Maciąg pozostawia otwarte zakończenie, podkreślając skomplikowane zależności emocjonalne bohaterów.
Maciąg przedstawia jeden epizod z życia dysfunkcyjnej rodziny, w której alkoholizm Ojca, jakkolwiek najbardziej jaskrawy, nie jest jedynym problemem. Spektakl jest o pokoleniowych traumach i usilnych próbach bycia blisko pomimo nich. Wchodząc głębiej w tę sytuację, twórca generuje serię kolejnych pytań: czy mowa o współuzależnieniu, czy po prostu o miłości; czy o pomocy niesionej drugiemu człowiekowi, czy samemu/samej sobie; czy o sile wypowiadanych słów, czy właściwie o ich zawodności. Wszystko się miesza i trudno oddzielić jedno od drugiego, skategoryzować, jednoznacznie ocenić. Tą wielowymiarowość Maciąg czerpie ze słów i kontrastów – zarówno sytuacyjnych, jak i charakterologicznych. Zupełnie zasadnie jego sztuka została wyróżniona tytułem najlepszego utworu w sezonie 2023/2024 w konkursie Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej.
Mocną stroną spektaklu jest ukazanie złożoności relacji rodzinnych. W każdej postaci wybrzmiewa chęć pomocy, wsparcia i bliskości, ale nikt nie posiada narzędzi, by to wyrazić. W zachowaniach każdego z bohaterów głośniej przemawia żal niż skrywana miłość. Możemy im współczuć i jednocześnie złościć się na nich. Autor dramatu każdemu przydziela równoważny głos, tym samym daje widzowi przestrzeń do poszukiwania własnego zdania.
Nikt nie potrafi tak ranić, jak osoba, którą kochamy i nikomu nie wybacza się tak wiele, jak swoim najbliższym. „Nic nie jest czarno-białe” mówi jeden z bohaterów i reżyser konsekwentnie się tego trzyma, na każdym poziomie.
Justyna Białous – prawniczka, pasjonatka teatru ruchu, performansu i sztuk wizualnych. Uczestniczka warsztatów krytyki tańca IV edycji Krakowskiego Festiwalu Tańca