„Fight Club, czyli męskie kręgi” Jakuba Zalasy w reż. Marcela Osowickiego w Teatrze Polskim im. H. Konieczki w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.
Jakub Zalasa w swoim tekście Fight Club, czyli męskie kręgi” napisanym dla Teatru Polskiego w Bydgoszczy czyni liczne aluzje do słynnego filmu Davida Finchera „Podziemny krąg” stworzonym na podstawie książki o tym samym tytule Chucka Palahniuka.
Akcja podpartego tymi nazwiskami spektaklu gwoli uwiedzenia lokalnej widowni rozgrywa się w publicznej pralni „Jutrzenka”, co ma się chyba kojarzyć z istniejącymi do niedawna zakładami produkcji słodyczy na bydgoskim Londynku. Z lewej strony kilka pralek, kilkanaście może krzeseł wokoło i przeszklona ściana z grubych paneli po stronie prawej; to wszystko, w co wyposażył scenę Jakub Kotynia. Pralki określają miejsce akcji, a ściana w zależności od stopnia natężenia blasku odzwierciedla stany psychiczne opierających się chwilami na niej postaci.
Bohaterowie noszą imiona zapożyczone od ich pierwowzorów z amerykańskiego filmu. A wszystko głównie po to, by odbiorca rozszyfrowujący te nader czytelne kody, próbował się dopatrywać w tym, co ogląda, jakichś kolejnych den, szukać głębszych skojarzeń.
Tymczasem w pralni, tu też symbolu oczyszczenia, spotyka się cyklicznie grupa sfrustrowanych, słabych, niedowartościowanych facetów na pseudo psychoterapii, która po kilku nieudanych próbach rozładowywania emocji w walce na gołe pięści, próbie wysadzenia świata w powietrze za pomocą ładunku wybuchowego, opartego na zapasach wytaczanego z ludzi tłuszczu podczas zabiegów liposukcji, czy też przymiarce do zbiorowego samobójstwa w rozpędzonym samochodzie, jak w hollywoodzkim bestsellerze „Thelma i Louise”; tyle że tu tylko jednemu, najbardziej żałosnemu, któremu najdalej do spełnienia snu o supermenie Bobowi Mariana Jaskulskiego, udaje się zginąć. A jednemu, Jackowi, okaleczonemu rozstaniem i zmęczonemu pracą w korporacji, w którego wciela się Karol Franek Nowiński los podsuwa kolejną szansę w postaci też zagubionej w brutalnym męskim świecie kobiety, znakomicie kreowanej przez Michalinę Rodak. Czy im się uda? Nie wiadomo. Reszta odchodzi do swoich dawnych duchowo kalekich wcieleń, jeszcze bardziej zdołowana.
Trochę jakby nie z tej konwencji, z pralki wypada, wizualnie bardzo zabawnie przedstawiony, symbolizujący protest przeciw niszczeniu przez przemysł chemiczny środowiska i niespodziewanie atakujący Jacka, włochaty, ulepiony z tekstylnych kłaków i detergentów, potworek. Wewnątrz kostiumu znajduje się bardzo zręcznie i lekko poruszająca się w walce, a równocześnie komicznie przez modulator obniżonym głosem przemawiająca, poznana już w postaci Marli, Michalina Rodak.
Aktorsko ciekawie przedstawił się też w roli Tylera Jerzy Pożarowski, zazdrośnie i żałośnie przymierzający się do postaci i biografii Brada Pitta.
Piękną postać zmęczonego odpowiedzialną pracą programisty, próbującego przy pomocy szamańskich, przywiezionych z Nepalu obrzędów, wykrzesać z bywalców pralni nieco prawdziwej męskości Gabriel Marcina Zawodzińskiego.
W roli prostego robotnika Jareda nieźle odnajduje się Paweł L. Gilewski.
Bardzo ciekawe, dopasowane do środowiska, z jakiego się wywodzą i ich osobowości kostiumy, zaprojektowała dla bohaterów sztuki Kamila Wdowska. Najpiękniej prezentowała się zwłaszcza dzięki jej oryginalnej stylizacji postać szamana Gabriela.