EN

18.03.2021, 11:12 Wersja do druku

Jacek Poniedziałek na skraju życiowej przepaści

„(Nie)Dziennik" wybitnego aktora to szczery aż do bólu zapis jego terapii, rozliczenie z karierą i rodzinnym dramatem. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

fot. GW Foksal

„Mogę co najwyżej doskonalić swoją ubogą szczerość i grać osobistą melodię (...) celność osobistych strzałów" - stwierdza Poniedziałek, a refleksję można uznać za credo książki, która jest zapisem terapii z uzależnień od alkoholu, narkotyków, seksu, również przygodnego.

W opisie jednej z burzliwych erotycznych historii pojawia się styl gombrowiczowski i można pomyśleć, że „(Nie)Dziennik" jest odważnym rozwinięciem tego, co wstydliwie i skrótowo pisał Gombrowicz w „Kronosie", najważniejszym dla niego, ale utajnionym intymnym dzienniku. Aktor, wspominając również lekturę powieści Jerzego Pilcha, noszącej znamiona prywatnej historii romansu z młodszą kobietą, zauważa, że heteroseksualistom łatwiej wybacza się ekshibicjonizm. Ale nie rezygnuje z opowieści o trzech prawdziwych związkach, w tym o 16-letnim z reżyserem Krzysztofem Warlikowskim, z którym tworzył parę prywatnie i zawodowo, jako aktor i tłumacz, współtwórca historycznych już spektakli „Oczyszczeni", „Krum" i „Anioły w Ameryce", przełomowych w debacie o odmienności.

A zaczęło się od homoseksualnego Hamleta, którego aktor grał nago, okupując kreację straszliwym lękiem, o czym dopiero teraz wyznał. Laików zaskoczy, a może pocieszy, stwierdzenie, że lęk nieodłącznie towarzyszy publicznie występującym ludziom: „Im lepiej udajemy, tym lepiej układają się nasze kariery".

Mamy też opisy burzliwych rozmów z Warlikowskim o jego spektaklach. Czasami kończą się smutkiem reżysera, zaś u Poniedziałka poczuciem winy z powodu impulsywności.

Pryncypia są niepodważalne: „Warlik jest mistrzem, wiadomo, robi niezaprzeczalne arcydzieła. Ale może trochę za bardzo się nimi przejmuje, żyje nimi, one go pochłaniają, zjadają go w całości z butami, a mnie razem z nim". Daje do myślenia fragment o wspólnym oglądaniu „Bólu i blasku" Almodovara, połączony ze wspomnieniem z początku lat 90., gdy poszli na pikantną randkę do kina na „Matadora", również z Banderasem. Pointa o dwóch panach po pięćdziesiątce, którzy rozstali się ponad dekadę temu, brzmi tak: „Jesteśmy dla siebie wyrozumiali, dobrzy i lojalni. Wierni po grób w gruncie rzeczy".

O stopniu komplikacji w rodzinie Poniedziałka, zwłaszcza w sferze seksualnej, najlepiej dowiadywać się wprost z książki. Opisane przez dziennikarza mogą zejść na poziom medialnej sensacji, a przecież chodzi o zrozumienie tego, jak życie bywa ciężkie, jak trudno się odnaleźć i być zrozumianym przez tych, którzy dzięki swojej „normalnej" egzystencji nie chcą lub nie potrafią pojąć koszmaru innych. A choćby notorycznie bitych w szkole.

Niedawno Katarzyna Nosowska wydała książkę o tym, jak radziła sobie z problemami. Poniedziałek opisuje siebie jako poranionego człowieka, który przeżył przedwczesną śmierć ojca (Jacek miał wtedy cztery lata) i dwóch braci. Pierwszy zmarł na wrodzoną wadę serca, drugi zapił się na śmierć. „Siostra zwiała do Warszawy".

Poniedziałek przeżywał to z mamą: „Wszystkie te śmierci przeżywałem jakby jej oczami, bardziej niż ich odejścia do płaczu doprowadzały mnie jej rozpacz (...) na tym polega życie? Tyle ma mi do powiedzenia: śmierć, bieda, znój, upokorzenia, choroby i wieczna niepewność jutra?".

O swojej terapii pisze: „płakałem rozpaczliwymi łzami niekochanego dziecka, trząsłem się w spazmatycznych konwulsjach (...) Dotknąłem bólu, który tłumię od lat i który doprowadził mnie na skraj przepaści". I zadaje pytanie, jak po tym wszystkim został aktorem. A może właśnie dlatego występuje przed setkami ludzi? Stwierdza „Chciałem być aktorem, bo chciałem być wolny".

Książka dialoguje z ważnym spektaklem „Powrót do Reims" Katarzyny Kalwat z Jackiem Poniedziałkiem w głównej roli o znamionach autobiograficznych. W tekście Beniamina Bukowskiego zderzona została biografia francuskiego filozofa i socjologa Didiera Eribona i grającego go polskiego aktora.

Obaj mieli ciężkie dzieciństwo na robotniczych przedmieściach, w rodzinie niewolnej od przemocy, która nie wspierała homoseksualnego dziecka i jego coming outu. Francuz dokonał go dopiero po wyjeździe do Paryża, Poniedziałek w Warszawie. Ale nietolerancja wciąż pozostaje problemem. Poniedziałek podkreśla to mocnymi monologami, przywołując homofobiczne epitety, zaś scena, w której widzimy oczy wciąż ranionego człowieka, powinna wywołać refleksję u najbardziej zatwardziałych homofobów. Ogromu cierpienia, bezbronności i gniewu, jaki wyraża oczami Poniedziałek, nie da się opisać.

Ważnym, niepoprawnym politycznie wątkiem spektaklu jest zawłaszczanie homoseksualnych i robotniczych biografii na sztandary „lewicy latte". W finale Poniedziałek wybiega na podwórko Nowej Huty, zagląda w okna peerelowskich bloków, wskakuje na trzepak i przebierając nogami, idzie w powietrzu. Nerwowo. Na zawsze pozbawiony gruntu pod stopami, jaki daje kochająca rodzina i tolerancyjne sąsiedztwo.

W książce jest też zapowiedź najnowszej premiery Warlikowskiego w Nowym Teatrze, czyli „Odyseja. Historia dla Hollywoodu". Najważniejsze jest jednak finałowe rozliczenie z życiem w poetyckiej „Litanii do matki". Komentarz stanowi uwaga, że depresja to żałoba, która pozwala zmierzyć się z życiem, takim, jakie ono jest.

Tytuł oryginalny

Jacek Poniedziałek na skraju życiowej przepaści

Źródło:

„Rzeczpospolita” nr 64