Postanowiłem wystawić ten musical po obejrzeniu „Matyldy" w londyńskim teatrze - spektaklu Royal Shakespeare Company, który jest tam grany od ponad dziesięciu lat - mówi PAP reżyser polskiej prapremiery „Matyldy", dyrektor Teatru Syrena w Warszawie Jacek Mikołajczyk. Prapremiera w sobotę 19 marca w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy, który jest koproducentem przedstawienia. Premiera w Syrenie - 10 września.
Polska Agencja Prasowa: Skąd wziął się pomysł na realizację polskiej prapremiery musicalu "Matylda", który od lat jest grany na londyńskim West Endzie i nowojorskim Broadwayu?
Jacek Mikołajczyk: Postanowiłem wystawić ten musical po obejrzeniu „Matyldy" w londyńskim teatrze - spektaklu Royal Shakespeare Company, który jest tam grany od ponad dziesięciu lat, z krótką przerwą na lockdown West Endu. Ten musical cieszy się ogromną popularnością. Jest dzisiaj wizytówką kulturalną Londynu i jego ikoną, jak Big Ben. Być w Londynie i nie zobaczyć „Matyldy", to jak odwiedzić Rzym i nie zobaczyć papieża. Ja widziałem dwa razy, to znaczy "Matyldę", nie papieża, i już pierwsze przedstawienie rozłożyło mnie na łopatki.
W musicalu podobno potrzebny jest spektakularny wabik na widza – lądujący na scenie śmigłowiec czy spadający na publiczność żyrandol. W „Matyldzie" takim „żyrandolem” jest tytułowa bohaterka – mądra, inteligentna, charakterna, odważna i rezolutna dziewczynka, która we współczesnym świecie nie boi się tej mądrości okazywać. A w swojej najważniejszej piosence śpiewa, że "rzecz w tym, że trzeba być czasami niegrzeczną".
PAP: Ten musical miał prapremierę światową w listopadzie 2010 r. w Anglii i w zasadzie nie schodzi z afiszy. Zdobył ponoć mnóstwo nagród?
J. M.: To prawda. Już po roku, bo 11 kwietnia 2013 r. odbyła się premiera w USA - w Schubert Theatre na nowojorskim Broadwayu. Co ciekawe, ten musical jest też swoistym rekordzistą, bo w 2012 r. zdobył siedem Olivier Awards w Wielkiej Brytanii, a rok później został nagrodzony pięcioma Tony Awards w USA.
PAP: Powiedzmy więcej o tym, kim jest bohaterka tego musicalu.
J. M.: Matylda to sześcio-, siedmioletnia dziewczynka, która właśnie ma rozpocząć naukę w szkole. Jest niezwykle uzdolniona, bo sama nauczyła się czytać, potrafi chłonąć całe tomy i spędza całe dnie w bibliotece. Czyta nie tylko angielską dziecięcą i dorosłą klasykę, ale też np. Dostojewskiego. To zresztą ocali jej rodzinę przed zemstą rosyjskiej mafii. Matylda nie zdaje sobie przy tym sprawy z tego, że takie zdolności i zainteresowania to w sumie coś niespotykanego w jej wieku.
Co warte podkreślenia: urodziła się i wychowuje w rodzinie, która do intelektualistów nie należy. To państwo Kornik, którzy uwielbiają wyłącznie telewizję, konkursy tańca towarzyskiego i pieniądze. Nie cierpią wszystkiego, co jest związane z książkami, ze sztuką i z intelektem. Mądrość życiowa według nich polega wyłącznie na tym, by umieć oszukiwać, być cwanym i zarabiać dużo pieniędzy.
PAP: Przeczytałem, że matka Matyldy jest typem narcystycznym i zajmuje się wyłącznie konkursami tanecznymi, a ojciec jest nieuczciwym sprzedawcą samochodów.
J. M.: Zgadza się. Jest oszustem i jest z tego dumny. Natomiast matka Matyldy myśli wyłącznie o kolejnych amatorskich konkursach tańca towarzyskiego. Marzy o tym, by zabłysnąć na parkiecie. O, przepraszam – martwią ją również własne odrosty.
Przyznać trzeba, że to nie jest zdrowe i odpowiednie środowisko dla dziewczynki, która ma ogromną wyobraźnię i chce ją sycić kolejnymi lekturami.
PAP: Matylda rozpoczyna naukę w szkole i co w niej zastaje?
J. M.: Trafia do szkoły, która jest czystym dziecięcym koszmarem. Napotyka w niej nauczycielkę i zarazem dyrektorkę panią Łomot, która jest zaprzeczeniem wszystkich nowoczesnych idei edukacyjnych, w których ceni się otwartość i kreatywność dzieci. Dyrektor Łomot jest byłą mistrzynią olimpijską w rzucie młotem i nauczycielką wychowania fizycznego. To zwolenniczka twardej dyscypliny, która wprost nienawidzi wszystkich dzieci, a w szczególności małych dziewczynek. Jest sadystką i paranoiczką, i nie wierzy w jednorożce. Natychmiast wyczuwa w Matyldzie swego śmiertelnego wroga i postanawia ją zniszczyć.
PAP: To koprodukcja musicalowa warszawskiego Teatru Syrena. Przedstawienie powstaje we współpracy z Teatrem Kameralnym w Bydgoszczy, a jego bydgoska prapremiera odbędzie się 19 marca.
J. M.: Rzeczywiście, jest to koprodukcja obu naszych teatrów. Ale już wcześniej testowaliśmy ten model – wspólnie z poznańskim Teatrem Muzycznym wyprodukowaliśmy „Rodzinę Addamsów", którą oba teatry grają do dzisiaj z wielkim powodzeniem i która była początkiem pięknej przyjaźni między naszymi instytucjami.
Z kolei prapremiera „Matyldy" stanowić będzie równocześnie oficjalną inaugurację działalności Teatru Kameralnego w jego nowej siedzibie.
Wyjaśnię, że Kameralny formalnie powstał w 2019 r., ale ponad dwa lata tułał się po Bydgoszczy w oczekiwaniu na to, by wyremontowano, a w praktyce wybudowano od zera, budynek i udostępniono go widzom.
Ta odnowiona siedziba jest bardzo nowoczesna i dobrze wyposażona. Stąd nie ma się co dziwić, że Teatr Kameralny chce otworzyć działalność z przytupem - od prapremiery musicalu "Matylda". Natomiast Syrena da swoją premierę „Matyldy" 10 września.
Jeśli mowa o Teatrze Syrena - to koprodukcja „Matyldy" jest w zasadzie pokłosiem tego, co udało nam się zrealizować przez ostatnie lata. Wystawiliśmy kilka ważnych i markowych musicali. Muszę zaznaczyć, że wcale nie było łatwo zdobyć prawa do wystawienia „Matyldy", bo to musical, który miało ochotę przygotować kilka scen w Polsce. Kilka ładnych miesięcy trwały negocjacje w sprawie pozyskania licencji przez nasz teatr.
Rzecz się rozstrzygnęła, gdy agenci-właściciele praw do tego tytułu zobaczyli jeden z naszych musicali. To była wspomniana „Rodzina Addamsów" w mojej reżyserii - i to ich tak naprawdę przekonało. Zrozumieli, że teatr, który ma trzysta miejsc na widowni, czyli według amerykańskich i angielskich standardów teatr nieduży, jest w stanie udźwignąć inscenizację godną miana polskiej prapremiery „Matyldy".
PAP: Zapytam o współtwórców polskiej wersji tego musicalu. Pan przetłumaczył libretto i teksty piosenek oraz podjął się reżyserii. Kto jeszcze, obok aktorów, pracuje nad "Matyldą"?
J. M.: Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że od kilku lat udaje mi się pracować z twórcami, którzy należą do polskiej czołówki w dziedzinie musicalu. Mają swój znaczący dorobek, a co równie ważne: udało nam się nawiązać artystyczne porozumienie. Dobrze nam się wspólnie pracuje i wzajemnie się rozumiemy.
Mam wrażenie, że kolejne musicale, które razem realizujemy, spotykają się z dobrym odbiorem publiczności.
Z Mariuszem Napierałą, który jest scenografem „Matyldy", współpracowaliśmy już czterokrotnie. Po raz pierwszy w 2017 r. przy musicalu „Nine" w Teatrze Muzycznym w Poznaniu, a potem w Teatrze Syrena przygotował scenografię i reżyserię świateł do „Next to normal" i „Rock of Ages". Niedawno udało nam się wspólnie przygotować premierę „Bulwaru Zachodzącego Słońca" w bydgoskiej Operze Nova, która okazała się sporym sukcesem. We wszystkich relacjach i w recenzjach chwalono jego scenografię.
W międzyczasie Mariusz Napierała został dyrektorem Teatru Kameralnego w Bydgoszczy. I wtedy zaczęliśmy myśleć o tym, jak kontynuować naszą artystyczną współpracę, przenosząc ją na inny poziom. W efekcie narodziła się przyjaźń między naszymi teatrami i ta koprodukcja jest tego dowodem. Dodam, że nie będzie to nasza ostatnia współpraca, bo już snujemy plany na temat kolejnych przedstawień.
Kierownictwo muzyczne podzieliliśmy pomiędzy dwa teatry, co wiąże się ze specyfiką pracy przy musicalu. W Kameralnym kierownictwo muzyczne sprawował będzie Adam Lemańczyk, a w Syrenie - Tomasz Filipczak. W obu tych teatrach powstaną osobne zespoły instrumentalistów, które będą wykonywać muzykę na żywo podczas spektakli. Z jednej strony tego wymaga licencja, ale przede wszystkim tak być musi w przypadku, gdy chcemy grać musical z najwyższej półki. Nad kostiumami czuwa niezawodny Tomasz Jacyków.
Wspomnieć też muszę koniecznie i z ogromną przyjemnością o choreografach, Jarosławie Stańku i Katarzynie Zielonce. W musicalu granice między reżyserią a choreografią często się przenikają, więc to niesamowicie istotne, żeby ta część ekipy realizatorów rozumiała się bez słowa, szanowała i ceniła swoje pomysły. „Matylda" to już nasza – Jarka, Kasi i moja – szósta wspólna realizacja, mogę zatem z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że stanowimy zwarty i sprawdzony team.
Dodam, że pomiędzy bydgoską a warszawską premierą mamy półroczny odstęp. Przedstawienia powinny być do siebie podobne pod względem inscenizacyjnym, natomiast będą miały dwa odrębne zespoły aktorskie i muzyczne.
PAP: Obsady są bardzo duże. Co ciekawe, ogłosili państwo odrębne castingi na wykonawczynie roli Matyldy w Bydgoszczy i w Warszawie.
J. M.: Zdecydowaliśmy przeprowadzić dwa castingi, bo chodziło nam przede wszystkim o to, by można było grać równocześnie musical w Bydgoszczy i Warszawie. Oczywiście było to duże ryzyko z naszej strony, bo wszyscy nas pytali: a jak chcecie znaleźć aktorki dziecięce, które udźwigną rolę Matyldy?
Jednak poprzeczkę zawiesiliśmy wysoko, bo postanowiliśmy znaleźć sześć wykonawczyń tej roli - po trzy dla realizacji bydgoskiej i warszawskiej.
Kończę powoli próby do prapremiery w Bydgoszczy i na tym etapie pracy mogę powiedzieć, że udało nam się trzy Matyldy wyłuskać. To są dziewczynki, które zaskakują mnie codziennie. Są młodymi, charakternymi aktorkami.
Mam nadzieję, że uda nam się to też w Warszawie. W stolicy castingi jeszcze przed nami.
Polska prapremiera „Matyldy" na podstawie powieści Roalda Dahla - 19 marca w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy. Libretto: Dennis Kelly. Muzyka i teksty piosenek: Tim Minchin. Tłumaczenie i reżyseria: Jacek Mikołajczyk. Kierownictwo muzyczne: Adam Lemańczyk. Scenografia: Mariusz Napierała. Kostiumy: Tomasz Jacyków. Choreografia: Jarosław Staniek i Katarzyna Zielonka. Przygotowanie wokalne: Marcin Wortmann. Projekcje multimedialne: Joanna Rusinek (ilustracje) i Mateusz Kokot (animacje).