EN

3.11.2023, 14:53 Wersja do druku

Instymność pod kręgiem polarnym

„Wariacje enigmatyczne” Érica-Emmanuela Schmitta w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Ewa Millies-Lacroix w „Teatrologii.info”.

fot. Krzysztof Bieliński

95, jubileuszowy sezon w Teatrze Ateneum, rozpoczął się premierą Wariacji enigmatycznych Erica-Emmanuela Schmitta w reżyserii Artura Tyszkiewicza, dyrektora tej zasłużonej warszawskiej sceny, trzymającej mocno swój artystyczny poziom. Można by tę premierę opisać krótko: teatr z przestrzenią dla autora, aktorów, inteligencji i wrażliwości widza.

Dramaturgia Schmitta zyskała ważne miejsce w repertuarze Ateneum od 2000 roku. Najnowsza premiera jest piątą realizacją jego utworów w tym teatrze. Były wśród nich aż trzy polskie prapremiery. Grano Libertyna w reżyserii Wojciecha Adamczyka (2000), z Leonardem Pietraszakiem w roli głównej, rok później Noc z Don Juanem wystawioną przez Waldemara Matuszewskiego, następnie sztukę Frederick, czyli Bulwar Zbrodni (napisaną dla Jean-Paula Belmondo) z Piotrem Fronczewskim w tytułowej roli Frédéricka Lemaître’a (2003), również w reżyserii Adamczyka i w końcu, przez wiele lat obecne z sukcesem na afiszu Ateneum – Małe zbrodnie małżeńskie (2005) w realizacji Marcina Sosnowskiego z Magdaleną Zawadzką (Lisa) i Pietraszakiem (Gilles).

Wariacje enigmatyczne są czwartym dramatem w dorobku autora Oskara i pani Róży, napisane 28 lat temu i rok później po raz pierwszy wystawione w Théâtre Marigny z Alainem Delonem w roli Znorko. Schmitt miał wówczas trzydzieści kilka lat i był objawieniem literatury francuskiej. Szybko zdobył międzynarodowy rozgłos, ustaliła się jego niepodważalna pozycja w gronie laureatów nagród Goncourtów i Molière’a; jego powieści, opowiadania, powiastki tłumaczone są na kilkadziesiąt języków, a nakłady oscylują około 400 tysięcy egzemplarzy. Dramaty Schmitta są grane na całym świecie. A przecież jest to dzieło wciąż dopełniane, otwarte, także dla czytelnika polskiego, który otrzymuje właśnie jego napisaną z epickim rozmachem, monumentalną powieść Bramę do nieba, tom 2 Podróży przez czas (literacka premiera 11 października 2023).

Przedstawieniem Artura Tyszkiewicza Wariacji enigmatycznych wracamy do początków jego pisarstwa i teatralnej drogi, ale wracamy z doświadczeniem poprzednich realizacji, a przede wszystkim czasu, który potwierdził wartość jego literatury i może skłaniać teatralnych twórców do nowych prób odczytania tego dramatu w dzisiejszym teatrze.

Zanim Wariacje trafiły na polskie sceny, miały prapremierę w Teatrze Telewizji w 1998 roku w reżyserii Mariusza Fronta z Wojciech Pszoniakiem (Abel Znorko) i Janem Fryczem (Erik Larsen). Samych teatralnych realizacji Wariacji było około dziesięciu, żeby wspomnieć zagrane w Starym Teatrze w Krakowie z Tadeuszem Hukiem i Piotrem Cyrwusem w reżyserii Piotra Mikuckiego czy ubiegłoroczną premierę Piotra Dąbrowskiego w białostockim Nie Teatrze. Dąbrowski powracał do utworu kilkakrotnie, m.in. w Teatrze im. Witkacego w Zakopanem i Węgierki w Białymstoku, grając zawsze postać pisarza. Ostatnio z Cyrwusem jako Larsenem – w tej samej roli, co dwadzieścia lat temu w Starym. Sądząc po reakcjach premierowej widowni w Ateneum, odnoszę jednak wrażenie, że sztuka Schmitta, pełna niespodziewanych zwrotów akcji, znana jest z tytułu i jedynie mgliście z treści. Obecny w przestrzeni polskiego teatru od ćwierć wieku utwór stanowi dzisiaj nowość i odkrycie repertuarowe. Dodatkowo po raz pierwszy, właśnie w Ateneum, Wariacje enigmatyczne zostały zagrane w nowym przekładzie Jana Nowaka (dotychczas sztuka była wystawiana w tłumaczeniu Barbary Grzegorzewskiej). Nowak współpracuje ze Schmittem na wielu zawodowych polach, jest obdarzony jego zaufaniem. Najlepszym dowodem na trafność przekładu są dla autora zbieżne w realizacjach francuskich i polskiej reakcje widzów, wyakcentowanie właściwych momentów w przebiegu sztuki, zmienność pojawiających się nastrojów w dialogu bohaterów.

Tyszkiewicz jako reżyser wykorzystał doskonale to, co daje sam autor – sztukę opartą na dialogu dwóch bohaterów, dziejącą się w słowach, w słowach tworzącą konflikt i napięcia, w słowach budującą sceniczną narrację, zwroty akcji, samych bohaterów i ich świat. W tej stychomytii następuje konfrontacja stanowisk. Tyszkiewicz proponuje, tak rzadko dzisiaj obecny, teatr rozmowy, błyskotliwego dialogu, ciętych ripost i dobrze odczytywanych point. Powstał spektakl zgodny z intencjami samego dramatu. Na szczególne wyróżnienie zasługuje przyjęty przez Tyszkiewicza ton inscenizacji. Reżyser dostrzega w dialogu Schmitta elementy komiczne, momenty wytchnienia w śledzeniu tej psychomachii, nie boi się humoru – choćby w scenie „slipy czy bokserki”. Ten pierwiastek komediowy, wcale albo mało obecny we wcześniejszych polskich realizacjach, dodaje utworowi przestrzeni. Lżejszy ton, niedociskanie sentymentalnych pytań, zatrzymywanie się przed patetycznymi punktami kulminacyjnymi są znaczące. To nie tylko moment wytchnienia dla widza, który musi podążać i nadążać za pędzącym dialogiem, ale także świadomy artystyczny środek, który może lepiej służy dotarciu do jednej z prawd o bohaterach Wariacji. Reżyser uwierzył autorowi, ale nie bał się poważnych skrótów tekstu Schmitta. Ta kondensacja nadała jeszcze większego tempa poznawaniu i odkrywaniu relacji Znorko – Larsen, a my, widzowie, musimy to tempo zaakceptować i dopiero po przedstawieniu zadać sobie pytanie, z kim przez te 65 minut mieliśmy możliwość obcować.

fot. Krzysztof Bieliński

Abel Znorko Krzysztofa Tyńca jest podobny fizycznie do Michela Houellebecqa. Na podłodze w jego salonie można zobaczyć zresztą książki i Litella, i właśnie Huellebecqa. Na spotkaniu po premierze żartobliwie skomentował to obecny na niej Schmitt; zauważył owo podobieństwo od razu. Ten dodatkowy rys postaci Abla Znorko, pisarza z nagrodą Nobla, dodaje mu jeszcze jeden wymiar – pewnej literackiej gry, którą toczą z nami twórcy przedstawienia. Jesteśmy w domu Znorko, na odizolowanej wyspie Rosvannoy – pustkowiu na Morzu Norweskim, pod kręgiem polarnym, na północnym krańcu świata. Krzysztof Tyniec w otwierającej scenie poznania z przybyłym do niego na wywiad dziennikarzem lokalnej gazety z małego miasteczka Nobrovsnik, Erikiem Larsenem (Grzegorz Damięcki) stara się być szorstki i nawet kabotyński. W trakcie ujawniania kolejnych prawd Znorko coraz wyraźniej cierpi. Larsen odbiera mu po kolei jego sprawdzone techniki obronne, jakie pisarz – gospodarz tej samotni, próbuje wobec niego stosować. Ironia, szyderstwo, poczucie wyższości wynikające z pozycji noblisty tracą na wartości w pojedynku z Larsenem, a grymasy twarzy, uciekanie przed kontaktem wzrokowym, chowanie się w sprawdzonych wcześniej nonszalanckich zachowaniach ujawniają najpierw ciekawość i zdumienie, potem obnażają jego samotność i bezradność, w końcu pozostawiają na jego twarzy cierpienie. Krzysztof Tyniec nie gra jednak Znorko patetycznie, daje widzowi sygnały dystansu do swojego bohatera. Nie okazuje emocji, nie daje się przybyszowi znokautować. Zakrywa się słowami i chroni pierwszą zastosowaną wobec gościa maską – kabotyna. Mniej znaczy w tej roli więcej.

Podobnie ukrywa swojego bohatera Grzegorz Damięcki. Erik Larsen nie zdejmuje nawet wierzchniego okrycia, kurczowo trzyma przy sobie bagaże. Siedząc, nie prostuje się, jest lekko zgięty, przyczajony jak do skoku, stale napięty. Męczy go chwila fizycznego kontaktu ze Znorko, który opiera się o niego ramieniem. Larsen w napięciach mięśni twarzy ukrywa swoją przewagą, wynikającą z wiedzy o Hélène Metternach. W tej pozornej przewadze kamufluje także swój lęk i ból. W tej relacji nie ma miejsca na przewidywalność. W owym meczu dwóch zranionych mężczyzn odsłaniane są paradoksy naszego losu. Jeden podchodzi do drugiego w co najmniej kilku maskach i jeden drugiemu próbuje te maski zrzucić. Kiedy już zedrze z partnera jedną warstwę, odkrywa następną. Napięcia pomiędzy mężczyznami krystalizuje nieobecna na scenie kobieta, kobieta ze słów. Eva Larmor, postać z powieści Znorko, Hélène Metternach, kochanka z przeszłości Znorko, później Hélène Metternach, żona Larsena, autorka listów, którą do końca nie była… Idea kobiety, którą przeniósł w sobie Larson i którą pielęgnował Znorko. Ta idea, a może uczucie, ich spaja. Miłość, która się odsłania, coraz bardziej wyabstrahowana, miłość w listach podważa ich tożsamość i tę tożsamość na nowo im nadaje. Staje się ich gonitwą za miłością absolutną, przekraczającą płeć, seksualność, materialność. Cały spektakl grany jest gęsto, dając wrażenie obcowania z aktorami w zbliżeniach.

I w sztuce Schmitta, i w przedstawieniu Tyszkiewicza idea miłości rymuje się oraz tłumaczy przez Wariacje enigmatyczne Edwarda Elgara (Enigma Variations), muzyczną podstawę dramaturgiczną sztuki brytyjskiego kompozytora, o melodii ukrytej w czternastu wariacjach, melodii znikającej, niedostępnej, w końcu nieobecnej. Elgar dopełniony jest oryginalną kompozycją Jacka Grudnia. Muzyka staje się równorzędnym bohaterem spektaklu. Jest komentarzem wewnętrznego świata bohaterów. Nadaje realistycznemu spotkaniu metafizyczny kontekst. Konstytuuje to, co między słowami, co pod słowami. Podobnie jak scenografia Joanny Zemanek, szczególnie poprzez kontrast gabinetu pisarza urządzonego prostymi meblami (pianino, fotel, wieża z gramofonem, jakaś otwarta komoda – barek, papiery i książki) z wizualizacjami morza północy i powiewem białej firanki w oknie. Może na tle morza i w uchyleniu okna najlepiej odkrywać tajemnice. Chociaż bardziej wierzę, że prawda zawarta jest w słowach-listach, które w bardzo efektownej scenie przedstawienia prawie wystrzeliwują z bagażu Larsena.

Ten spektakl na Scenie 61 się nie mądrzy, stawia nas widzów na równi z bohaterami, wyzwala własne intymne podróże.

Tytuł oryginalny

INTYMNOŚĆ POD KRĘGIEM POLARNYM

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Ewa Millies-Lacroix

Data publikacji oryginału:

26.10.2023