„Miejsce Miłosierdzia” Neila LaBute'a w reż. Małgorzaty Potockiej w Teatrze Powszechnym im. Jana Kochanowskiego w Radomiu. Pisze Marek Zajdler w portalu Nasz Teatr.
Małgorzata Potocka z każdą kolejną premierą coraz szerzej otwiera okna i horyzonty radomskiego Teatru Powszechnego. Przy okazji wymyśliła całkiem sprytny sposób na to, by coraz odważniejszym repertuarem nie zrazić miejscowej publiczności. Kluczem jest odpowiedni tytuł. Bo o czym może opowiadać spektakl „Miejsce miłosierdzia”? Może o Bogu, może o ludzkim współczuciu, bezinteresownej pomocy, w każdym razie o niezmierzonej dobroci. A figa, bo będzie o małżeńskiej zdradzie, zwierzęcym seksie, piekle wyrzutów sumienia, rozgorączkowanych emocjach i trudnych życiowych wyborach. Żarty żartami, ale krojona nożem atmosfera i odważne sceny zrobiły na mocno dojrzałej publiczności spore wrażenie.
Dyrektor radomskiej sceny sięgnęła po sztukę Neila LaBute’a, w której prapremierze zagrała wraz z Rafałem Maćkowiakiem w Teatrze Nowym Praga jeszcze w 2005 roku. Wówczas, świeżo po zamachu na World Trade Center, akcję dramatu umiejscowiono zgodnie z zamysłem autora w nowojorskiej Strefie Zero. Dziś, gdy rakiety spadają na stolice kolejnych państw, a samoloty potrafią rozbić się w centrum miasta, Ben i Abby mogliby się spotkać właściwie wszędzie. Za rozświetlonymi łuną pożaru olbrzymimi taflami połyskujących okien wielkomiejskiego apartamentu przewalają się kłęby szarego dymu, wyją syreny karetek i wozów strażackich, a hukowi przelatujących helikopterów towarzyszą smugi reflektorów penetrujące widownię. Wewnątrz scenograf Michał Dracz postawił na nowoczesność i minimalizm z odrobiną ekstrawagancji – łazienka z prysznicem jest oddzielona od salonu z wyspą kuchenną jedynie dymną szybą, z czego skwapliwie skorzysta reżyserka.
Ben nie odbiera telefonu. Na zewnątrz piekło, katastrofa, pandemonium. Rodziny szukają kontaktu z bliskimi. Tak jak żona Bena szuka jego. Ale Ben jest u swej szefowej Abby, z którą oprócz kwestii zawodowych łączy go płomienny trzyletni romans. I widzi otwierające się nowe możliwości. Przecież mógł zginąć. Ma teraz szansę bez zbędnych rozmów i wyjaśnień uciec od poprzedniego życia, nieudanego małżeństwa, kredytu na dom. Zacząć wszystko od nowa u boku kochanki. Tyle że są jeszcze dziewczynki. Dwie córki. I Abby, której właściwie nie zapytał o zdanie.
Atmosfera gęstnieje z każdą minutą. Początkowo nie wiadomo o co spierają się nasi bohaterowie, a szarpane dialogi pełne wzajemnych pretensji, przedszkolnych awantur i słownych przytyków są dalekie od szczebiotu zakochanych. Poziom frustracji i zniecierpliwienia podniesiony dodatkowo dramatem za oknem wzrasta niebezpiecznie i doprowadza do wypowiedzenia wielu niepotrzebnych słów. Takich, które kończą się zazwyczaj trzaskaniem drzwiami. Ale Ben i Abby trwają w klinczu swych pragnień i nie zamierzają odpuścić. Czy tak wyglądają poważne rozmowy kochanków o przyszłości? Mężczyzna, który od dawna obiecuje, że już jutro, że za moment, że zaraz po niedzieli porzuci rodzinę, bo przecież tak kocha, tak wielbi. Tyle że głównie te chwile między udami partnerki, więc wciąż ma jakieś „ale” w zanadrzu. Dojrzała kobieta, która wykorzystując pozycję uwodzi, nęci i kusi zmieniając się w seksualną niewolnicę, byle zagarnąć i mieć go wreszcie dla siebie. Mimo że młody kochanek już dawno się znudził i stanowi tylko potwierdzenie jej atrakcyjności, a może lek na samotność. Abby z należytą starannością odnotowuje pomysł Bena, lecz oczekuje szczerości i dowodu prawdziwości okazywanych jej werbalnie uczuć. Kochanka odbierająca mężczyznę innej kobiecie stawia nagle na prawdomówność i dojrzałą uczciwość. Nie porzuci przecież wypracowanej latami pozycji zawodowej dla niepewnej, nawet jeśli przyjemnej miłostki, która od dłuższego czasu męczy ją jedynie wyrzutami sumienia. Oboje stają przed trudnym wyborem i koniecznością spojrzenia prawdzie w oczy.
Małgorzata Maślanka i Paweł Dobek nie odpuszczają nawet na chwilę. Od samego początku zanurzają się w emocjach swoich bohaterów i eksponują ich wewnętrzne rozdarcie. Cierpliwie budują napięcie podnosząc i uspokajając temperaturę słownych utarczek, przesuwają granice poświęcenia, lecz niechybnie zmierzają do konfrontacji. Zagubienie i przytłoczenie Bena wyrażone postawą i ciężko zwisającymi ramionami Dobka potrafi w jedną chwilę obrócić się w jazgot oskarżeń lub niepohamowaną żądzę. Pełna seksapilu, niezależna Abby w wykonaniu Maślanki ze śmiechem drwi i kpi z kochanka, z wyższością obnaża jego wady i pokazuje miejsce w szeregu. Pragnie jedynie spojrzenia, troski, zauważenia, a przecież czuje podskórnie, że od dawna jest wykorzystywana. Piekło za oknem katalizuje tragedię ich związku. Emocje buzują, łzy ciekną po aktorskich policzkach, a „miejsce miłosierdzia” staje się przestrzenią współczucia widzów dla życiowej porażki Bena i Abby. Bez względu bowiem na podjęte decyzje, oboje przegrali, każde na swój sposób wpatrując się pusto w dywan. Zagubieni, rozczarowani, choć przecież tak bardzo pragnęli być okej.
„Miejsce miłosierdzia” to spektakl o ludzkiej małostkowości i egoizmie, o zaspokajaniu własnych potrzeb bez oglądania się na innych oraz o tym, jak nisko możemy upaść, by osiągnąć swoje cele. A trochę też o ludzkiej skłonności do ryzykownego rzucania się w wir porywów serca bez myślenia o konsekwencjach, o gryzącym sumieniu, chorobliwej ambicji, zawodowej zawiści i wiecznym poszukiwaniu szczęścia poza tym, które nas na co dzień otacza. Małgorzata Potocka sprezentowała publiczności radomskiego Teatru Powszechnego mocne, poruszające aktorsko i odważne inscenizacyjnie przedstawienie, które – gdybym nie był gadułą – dałoby się pewnie streścić w jednym zdaniu Stanisława Sojki. Życie nie tylko po to jest, by brać…
 
 
       
                                           
                                          