„Hiob” według dramatu Karola Wojtyły w reż. i Tomasza Cyza w Polskiej Opery Królewskiej. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w miesięczniku Wpis.
Przedstawienie to miało zostać pokazane w roku stulecia urodzin świętego Jana Pawła II, czyli w maju 2020 r., czemu przeszkodziła pandemia. Prapremiera „Hioba” według dramatu Karola Wojtyły z muzyką Krzesimira Dębskiego i w reżyserii Tomasza Cyza odbyła się na scenie Polskiej Opery Królewskiej niedawno, 25 kwietnia, a więc rok później i to online. Dużo wcześniej, zanim opera była gotowa, nie przyjęłam z entuzjazmem wiadomości, iż autorem muzyki do tego wyjątkowego, nasyconego głębią duchowości dzieła Karola Wojtyły jest Krzesimir Dębski. Można bowiem kolokwialnie powiedzieć, że to artysta z innej, artystycznej bajki. Znany jest głównie jako kompozytor jazzowy, twórca muzyki do filmów (m.in. „Ogniem i mieczem”, „Bitwa Warszawska 1920”, „W pustyni i w puszczy”), seriali (m.in. „Klan”, „Na wspólnej”, „Ranczo”), popularnych piosenek. Ma co prawda w swoim dorobku także utwory muzyki poważnej, symfoniczne, głównie jednak przywodzi na myśl muzykę rozrywkową.
Tymczasem „Hiob” Karola Wojtyły będzie mi się kojarzył już teraz chyba zawsze z niezapomnianym obrazem schorowanego, cierpiącego Jana Pawła II, jaki zobaczyliśmy w Wielki Piątek, 25 marca 2005 r. Podczas ostatniej Drogi Krzyżowej, odprawianej w prywatnej kaplicy, Ojciec Święty jednoczył się modlitewnie za pośrednictwem telewizji z rzeszami wiernych obecnych na nabożeństwie w rzymskim Koloseum. Obolały siedział na swoim papieskim tronie – wózku inwalidzkim i z miłością przytulał się do krzyża, który obejmował rękami. Zdawało się, jakby prosił Chrystusa, by mógł właśnie w jego ranach dokonać swego odejścia do Domu Pana. Zdjęcie Arturo Mariego ukazujące tę scenę obiegło cały ziemski glob. „Stałem tuż za nim. Jan Paweł II zgarbiony, oparł twarz o krzyż, procesja zatrzymała się przy XIV stacji. Na tej fotografii jest całe Jego życie” – powiedział papieski fotograf.
Tamten dogłębnie przejmujący obraz św. Jana Pawła II miał w sobie coś metafizycznego, nawet mistycznego, podobnie jak jego proroczy, poetycki dramat „Hiob”, młodzieńcze dzieło, napisane również w Wielkim Poście – tyle że 65 lat wcześniej. Zaledwie dwudziestoletni Karol Wojtyła stworzył w 1940 r. dramat, w którym udało mu się przekroczyć granicę rzeczywistości i dotknąć spraw tak głębokich, iż można powiedzieć, że jego ręka prowadzona była z natchnienia Ducha Świętego. To zatem, co wydarzyło się w 2005 r., miało w scenicznym dziele swoją dyskretną zapowiedź. Wojtyłowemu Hiobowi (tak, jak i biblijnemu) jawi się w finale sztuki Chrystusowy krzyż jako sens całego życia człowieka, który wyjaśnia też istotę wszystkiego, w tym cierpienia i miłości. Można powiedzieć, że Karol Wojtyła, jeszcze nie ksiądz, a student konspiracyjnej polonistyki i wkrótce aktor Teatru Rapsodycznego – już wtedy przytulił się do krzyża. Również inne jego młodzieńcze utwory są świadectwem poważnego duchowego rozwoju przyszłego papieża i w pewnym sensie zapowiedzią powołania kapłańskiego.
Oparty na biblijnej przypowieści „Hiob”, to dramatyczna opowieść o nieszczęściach człowieka, który nie zawinił, a ponosi karę. Żyjący dotąd wraz ze swą rodziną w dobrobycie, sprawiedliwy, uczynny dla innych, szanowany przez wszystkich, szczery, wielbiący i kochający Boga Hiob nagle, z dnia na dzień, popada w niełaskę u Pana i doświadcza strasznych utrapień. Nie może pojąć dlaczego. Nie wie o tym, że to Szatan, który nie może znieść jego oddania się całym sobą Panu, nalega, by Stwórca oddał mu go, bo – jak twierdzi – miłość mężczyzny do Boga nie jest bezinteresowna. Szatan mówi, że Hiob wielbi Go tylko dlatego, że dobrze mu się wiedzie – jest zamożny, ma ogromne stada bydła i owiec, wielkie połacie ziemi rolnej, cieszy się wysoką pozycją społeczną, jest szczęśliwym mężem i ojcem cieszących się dobrym zdrowiem siedmiu synów i trzech córek. Ma od Boga wszystko, czego potrzeba, by czuć się w pełni dowartościowanym. Szatan pyta więc podchwytliwie: czy gdy jednak wszystko to zostanie mu odebrane, Hiob nadal będzie wielbił Pana?
Bóg pozwala Szatanowi poddać sprawiedliwego Hioba straszliwej próbie. Nic nie zostaje mu oszczędzone. Spadają nań plagi, traci wszystko, staje się nędzarzem. Giną wszystkie jego dzieci, żona przestaje mu ufać, nastawia go wręcz przeciwko Bogu. Przyjaciele i znajomi, zamiast wesprzeć go duchowo i moralnie, pogrążają go jeszcze bardziej, bo przecież Bóg nie karałby niewinnego. A skoro zsyła nań tyle nieszczęść, to znaczy, że mężczyzna ma wielkie grzechy i zasłużył na Boży gniew. Szatan cieszy się z tego przebiegu wypadków. Robi, co może, by pozbawiony wszystkiego i osamotniony Hiob zbuntował się przeciw Bogu i wypowiedział Mu posłuszeństwo. Mężczyzna nie odchodzi jednak od Boga, nie traci wiary nawet wtedy, kiedy się buntuje, bo przecież cierpi ogromnie. Zsyłane nań nieszczęścia przyjmuje z pokorą, nadal ufa Bogu, kocha Go i wielbi, jest Mu wierny. Dochodzi do wniosku, że wszystkie ciosy, jakie nań spadają, mają jakiś cel – są z pewnością po coś. Wierność Panu zostaje nagrodzona, Stwórca przywraca mężczyźnie zdrowie, majątek, rodzinę.
Pierwszą część swego dramatu młody Karol Wojtyła oparł wiernie na starotestamentowej Księdze Hioba, zwłaszcza mowę początkową, która jest skargą doświadczanego mężczyzny. Całość utworu zachowuje ducha starotestamentowej opowieści o Hiobie, choć w dalszej części autor odszedł od tekstu źródłowego, wprowadzając chór i kilka postaci spoza biblijnej księgi; są to: Sługa, Pastuch, Juhas, Koniuch i Prologos-Epilogos. Nie są to jednak osobowe postaci, a jedynie ich głosy. Dzieje biblijnego bohatera autor przedstawia w swoim dramacie poddając je własnej interpretacji. Starotestamentową historię poszerza o kontekst współczesny, o czas, w którym pisze swój dramat, a więc o lata okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej. Prologos wyjaśnia, że jest to „Drama ze Starego Testamentu. Rzecz działa się w Starym Testamencie przed przyjściem Chrystusa. (…) Rzecz dzieje się za dni dzisiejszych czasu Hiobowego Polski i Świata. (…) Rzecz dzieje się czasu oczekiwania, błagania o sąd, czasu tęsknoty za testamentem Chrystusowym, w cierpieniach Polski i świata wypracowanym”.
Czas Hiobowy to zatem czas nieszczęść wojny i okupacji, których doświadcza porównany do Hioba naród Polski, naród cierpiący. Ksiądz prof. Jan Machniak w książce „Bóg i człowiek w poezjach Karola Wojtyły – Jana Pawła II” pisze, że „dramat ‘Hiob’ nie tylko jest refleksją nad sensem cierpienia odkrywanym w Chrystusie. Jest również pocieszeniem dla cierpiącego narodu, który w czasie wojny pytał o to, gdzie jest Bóg”.
Choć – jak twierdzą badacze Starego Testamentu – w odróżnieniu od innych bohaterów biblijnych Hiob nie jest postacią w pełni historyczną, to właśnie w jego cierpieniu, w odbiciu jego losu, człowiek po dziś dzień odnajduje swój własny ból egzystencjalny. Cierpienie niezawinione tym bardziej jest bolesne bez względu na to, czy dotyczy zdarzeń globalnych, wojennych czy losów jednostkowych. Doświadczenie Hioba skłania do ponadczasowych pytań przekraczających granice geograficzne: czy każde cierpienie ma sens, czy cierpienie wpisane jest a priori w ludzkie życie? Los starotestamentowego Hioba wciąż skłania do metafizycznych zamyśleń nad wielkością miłości i sensem cierpienia. Bo choć Hiob nie poddaje się zwątpieniu, nadal kocha Pana i sławi Jego Imię, to przecież raz po raz zadaje pytanie: dlaczego? Karol Wojtyła wprowadza w swojej interpretacji wątek Chrystusa. Główny bohater jego dramatu dopiero w finale pojmuje, czemu służyć miały wszystkie zsyłane nań bolesne doświadczenia. Odpowiedź na pytanie, czy cierpienie ma sens, pojawia się w finałowej scenie z krzyżem, kiedy Hiob poznaje Chrystusa i pojmuje zbawczy sens cierpienia. Szatan przegrał kolejny raz.
Dramat Karola Wojtyły nie jest łatwy do wystawienia scenicznego, gdyż został napisany językiem stylizowanym na młodopolszczyznę (w duchu Stanisława Wyspiańskiego i innych poetów tej epoki), oraz brak w nim akcji – motoru napędowego spektaklu teatralnego. Główna uwaga koncentruje się u Wojtyły – zgodnie z formułą teatru żywego słowa – właśnie na wypowiadanym tekście oraz na sprawach duchowych człowieka. Pod względem struktury dramat odwołuje się do tragedii greckiej (np. chór jako komentator zdarzeń).
Historia biblijnego Hioba od wieków stanowi inspirację dla rozlicznych dzieł sztuki. Przetwarzana jest na różne sposoby w malarstwie, teatrze, filmie, muzyce, literaturze. Dramat Karola Wojtyły dość rzadko był do tej pory wystawiany na scenie, a i wtedy z różnym efektem. Obecna inscenizacja w formie opery jest prapremierą. Zmarły w styczniu 2019 r. twórca Polskiej Opery Królewskiej i jej pierwszy dyrektor, wybitny artysta Ryszard Peryt, od dawna przymierzał się do wystawienia „Hioba” Karola Wojtyły właśnie na scenie operowej. Tytuł ten nie może dziwić w jego planach artystycznych, wszak twórczością teatralną zaświadczał o swoim postrzeganiu świata, a w nim człowieka jako dziecka Bożego. Poszukiwał w sztuce wymiaru metafizycznego, który zbliża człowieka do Stwórcy. W każdym niemal swoim dziele szukał Boga, łączył artyzm z duchowością. Do twórczości Karola Wojtyły – Jana Pawła II sięgał niejednokrotnie. Myślę, że gdyby Ryszard Peryt zdążył zrealizować na swojej ukochanej scenie, czyli w Polskiej Operze Królewskiej, swoje marzenie – operę na podstawie dramatu poetyckiego „Hiob”, otrzymalibyśmy arcydzieło, które weszłoby do skarbca narodowego dziedzictwa kulturowego.
Mam duże wątpliwości czy zaakceptowałby przedstawienie Wojtyłowego utworu w takim kształcie inscenizacyjnym i muzycznym, w jakim zostało ono zrealizowane. Rozumiem, że obszerny tekst oryginału sztuki trzeba było na użytek opery przyciąć. Tym bardziej że w notatkach, jakie pozostawił Ryszard Peryt, pewne skróty artysta już poczynił, o czym można przeczytać w programie do spektaklu. Dodatkowych skrótów dokonał Krzesimir Dębski, autor libretta i muzyki, który w rozmowie na łamach owego programu do spektaklu wyznał: „Wiedziałem, że dyrektor jest chory i chyba on sam – być może to zabrzmi brutalnie – czuł się już trochę takim Hiobem, choć był jeszcze szalenie energiczny i pracowity, układał plany na lata naprzód dla swojej ukochanej instytucji – Polskiej Opery Królewskiej. Przypuszczam jednak, że za plecami czuł już oddech nieuniknionego i złożył u mnie zamówienie na wielką, a dla mnie bardzo ważną rzecz, czyli operę na podstawie dramatu Karola Wojtyły ‘Hiob’. Otrzymałem od niego egzemplarz dramatu ‘Hiob’ z już naniesionymi przez niego samego skrótami i poprawkami, ponieważ gdyby się chciało wystawić całość tego tekstu, to opera musiałaby trwać ponad cztery godziny. Ja także dokonałem jeszcze wielu skrótów, bo żyjemy w czasach pośpiechu i myślenia komiksowo-obrazowego. Wiedziałem, że utwór muzyczny musi się zmieścić we współcześnie akceptowalnych ramach czasowych”.
Z jednej strony cieszy fakt, iż „Hiob” Karola Wojtyły został w końcu wystawiony na tak godnej i znakomitej scenie jak Polska Opera Królewska w Warszawie, która jest najlepszym od początku powstania w 2017 r. teatrem w Polsce. Z drugiej jednak – muzyka Krzesimira Dębskiego pozostaje, w moim odbiorze, w opozycji do dramatu. I to pomimo tego, że wykonawcy, soliści, chór, Orkiestra Polskiej Opery Królewskiej pod dyrekcją Tadeusza Karolaka wykonują swoje zadania znakomicie. W operze – jak wiadomo – to muzyka wyznacza kierunek. Dębski zbudował swą operę w dość, można powiedzieć, klasycznym stylu: z uwerturą, ariami, chórami, antraktami. A jak miałoby być inaczej, skoro tyczy tak ważnego tematu, tak ważnego autora i wystawiana jest w tak ważnym teatrze jak Polska Opera Królewska? We wspomnianej już rozmowie opublikowanej w programie do spektaklu kompozytor powiada, że pisząc muzykę wiedział, iż musi podejść do materii dramatu tak, aby wybrzmiał jego trudny i mocny temat, którego siła wymaga formy czytelnej, mocno atakującej emocjonalnie. Czy zatem język muzyczny, którym posłużył się Krzesimir Dębski, jest czytelny i pozwolił to wszystko wyrazić? W moim odbiorze nie. Owszem, są krótkie fragmenty, szybko przemijające, w których pojawia się owo „uderzenie” emocjonalne. Po nich zaś mamy melanż rozmaitości, składankę rozmaitych stylizacji na muzykę dawną i współczesną. Pojawiają się melodie popowe, echa musicali i muzyki elektronicznej, nowoczesne brzmienie instrumentów perkusyjnych w zestawieniu z instrumentarium barokowym (lutnia, teorba). Odbieram to jako formę muzycznego chaosu. W warstwie libretta zaś Dębski zmienił wagę i rolę niektórych postaci, np. znaczniejszą aniżeli w oryginalnym tekście Karola Wojtyły partię ma do zaśpiewania żona Hioba (w tej roli Aneta Łukaszewicz, mezzosopran).
Tytułową partię Hioba doskonale śpiewa Adam Kruszewski, baryton. Sprawdza się zarówno wokalnie, jak i aktorsko. Silny głos o pięknej barwie, wewnętrzne skupienie na roli, wyraziste, a przy tym subtelne użycie gestu i mimiki ukazują stan duszy Hioba. Odczuwamy jego wewnętrzny dramat, emocje, które nim targają, chwile buntu, załamania i bezradności, a potem poddanie się woli Bożej, wiarę i ufność w Bogu – „Tyś dał, Tyś wziął. Niech będzie imię Twe błogosławione”. Sam na pustej scenie Hiob – Kruszewski woła potem przejmująco: „Jahwe! Niech będzie Imię Twe sławione. Bo cóż jest człowiek przed Tobą, chociażby bogactw miał wiano, chociażby zacny był w duszy…”. Ponieważ śpiewak ten ma znakomitą dykcję (co nie dotyczy, niestety, wszystkich solistów), słowo, tak ważne w tym dramacie, dociera do odbiorcy w pełni zrozumiałe, przekazując głębokie treści oraz bogactwo myśli tkwiące w utworze Karola Wojtyły. Hiob w wykonaniu Adama Kruszewskiego jest przejmująco prawdziwy.
Interesująco wokalnie i aktorsko poprowadził swą partię – Prologosa i Epilogosa –także Paweł Michalczuk, bas.
Nie tylko muzyka „Hioba” mnie nie przekonuje, mam także zastrzeżenia do uwspółcześnionej koncepcji inscenizacyjnej opery w reżyserii Tomasza Cyza. Wprawdzie podczas studiów w Akademii Teatralnej był on uczniem Ryszarda Peryta, ale jego styl nie ma nic wspólnego z estetyką teatralną jego mistrza. Nie wiem, dlaczego postaci ubrane są współcześnie, nie rozumiem, po co w drugim akcie ruiny miasta zbombardowanego w czasie II wojny światowej stają się śmietniskiem. Wymowne jest za to umieszczenie chóru za kratami (niewola okupacyjna) czy w końcowej części spektaklu wyświetlanie na tylnej ścianie sceny krzyża, można powiedzieć nad gruzami, co skłania do refleksji. W którymś momencie na scenie pojawia się dziecko. Dziewczynka podaje siedzącemu na gruzowisku-śmietnisku Hiobowi butelkę wody mineralnej i okrywa go czymś w rodzaju peleryny przeciwdeszczowej w kolorze złotym; otrzymują takie obecni imigranci przybijający do wybrzeży Europy. Wątek uchodźczy został, oczywiście, dopisany dramatowi Karola Wojtyły, co uważam nie tylko za niepotrzebne, ale wręcz za niedopuszczalne. Jakiś czas temu pytany o uchodźców Krzesimir Dębski powiedział w „Rzeczpospolitej”, że Polska powinna ich przyjmować. Zdumiony dziwił się: „Siedem tysięcy nie możemy przyjąć?”. O obecnie rządzących, którzy się temu sprzeciwiają, mówił zaś: „jak ci ludzie chodzą później do spowiedzi? Chcemy być tym zaściankowym krajem z bigosem?”. Wykorzystywanie dzieła Karola Wojtyły do wyrażania przez Dębskiego swoich poglądów politycznych uważam za rzecz wręcz niemoralną.
Ksiądz prof. Jan Machniak w cytowanej już książce trafnie konstatuje, czego dotyczy dzieło Karola Wojtyły „Hiob”. Szkoda, że reżyser i kompozytor opery nie zapoznali się z tymi myślami przed przystąpieniem do realizacji przedsięwzięcia: „Cierpienie w ujęciu Karola Wojtyły nie jest zamierzone przez Boga, ale zostało przez Niego dopuszczone jako konsekwencja wolnej woli człowieka. Nawet jeśli jest ono złem, które niszczy człowieka, dzięki zjednoczeniu z Chrystusem i Jego Ofiarą Krzyża może stać się środkiem, który przemienia człowieka i pozwala mu uczestniczyć w chwale Jezusa. Bóg jest więc obecny w cierpieniu. Nie zostawia człowieka w samotności, lecz daje mu swojego Syna Jednorodzonego. Wiara pomaga przyjąć cierpienie z Chrystusem i włączyć się w dzieło zbawienia”.