EN

13.07.2021, 11:42 Wersja do druku

Hey U, czyli jednak nie Tischner

„Hey U”, spektakl dyplomowy IV roku WA AST w Krakowie w reż. i pod opieką pedagogiczną Agnieszki Glińskiej. Pisze Daniel Wiśniewski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Bartek Cieniawa

Ani Levinas, ani Heidegger, „nawet” nie Tischner – raczej Jung i Cooley: takie ramy pojęciowe Glińska wyznacza dla „Hey U”, dyplomowego spektaklu IV roku WA krakowskiej AST. A jeśli napiszę, „że jeszcze Bauman” i że całkiem dobrze mi się z nią rozmawia, będę się musiał długo tłumaczyć.

Nie wiem tylko, czemu tytuł od Pink Floyd’ów – bardziej pasowałby „Panoptikon”. Albo coś innego, ciągle jednak z Foucaulta: „Nawet pogrążone w ciszy i wykluczone, szaleństwo jest rodzajem języka i jego treść nabiera sensu przez odniesienie do tego, co – nazywając je szaleństwem – piętnuje je i odsuwa” („jakoś” to mi też nasuwa skupiony na mowie psychotyków nurt językoznawstwa stosowanego). „Paragnomen” – jeśli koniecznie trwać chce przy skojarzeniu z psychiatrią. Choć, z drugiej strony, „panoptikon” więcej wyjaśnia, też: żaden z aktorów nie grał schizofrenika. Albo, jeśli dalej w stronę dekonstrukcjonizmu: technopol, cyfrowe symulakry czy cyberpunkowe utopie/dystopie – tak pole wiedzy/władzy rekonstruują Stasiuk-Krajewska i Ulidis – może Baudrillard? Wszystkie mieszczą się w wizji Glińskiej, wielokrotnie sięga ona po sceny, w których aktorzy odwołują się do cybersfery. Ale „równie dobrze”, to tylko jedna z paralel do Foucaulta, wcale nie najważniejsza. Obstawiałbym więc, że jednak on: kluczem do zrozumienia spektaklu Glińskiej jest pojęcie władzy przejawiającej się w sieci stosunków społecznych, przez nie wzmacnianej – polimorficznej, nieograniczonej do instytucji politycznych. Właśnie koncepcja wiedzy/władzy stanowi tło teoretyczne spektaklu Glińskiej – bardzo dobrze zobrazowane – podoba mi się zwłaszcza podkreślenie mikronarracji bohaterów: zarówno jako medium, jak i produktu stosunków władzy. Ale nie bez zastrzeżeń.

Zwykle raz w tygodniu pacjenci oddziałów psychiatrycznych zbierają się na wspólnym spotkaniu z personelem. To „społeczność terapeutyczna”. Pamiętam jedną ze społeczności: z włączonym Instagramem usiadłem obok profesora-szefa kliniki, budząc konsternację kadry i studentów – jeszcze nie znałem profesora (tak samo zresztą jak Glińskiej – do papierosa przed spektaklem). Naprzeciwko pacjenci, szczęśliwie zajęci czym innym niż podziwianiem „zjawiska”. Ad rem: pacjenci zaczęli opowiadać o doświadczeniach z pobytu na oddziale, o tym, co ich cieszy, trapi, czego chcą i jakie mają plany po wyjściu. Czasem monologi przerywane były pytaniami od nas, obserwatorów. I też, mniej więcej, tak wygląda scenografia spektaklu Glińskiej: aktorzy w środku, publiczność po bokach sceny. Wykonawcy w okręgu (skąd stereotyp, że wszystko, co związane z psychiatrią musi się odbywać „w kole”), my, publiczność: „szpalerami”, równolegle, z dwu stron. Jednak Glińska nie doceniła, że „boki” oddziałują na uczestników „koła”. Sens społeczności terapeutycznej to właśnie mechanizm wpływu społecznego – interakcje zależą nie tylko od pacjentów, ale „publiczności”. Wprawdzie w spektaklu są sceny, gdy aktorzy podchodzą do widzów i relacjonują przeżycia, nadal to mało: doświadczenia psychiczne nie tworzą się w synergii z publicznością, nie są „negocjowane” – raczej to presja, niedoceniona przez reżyserkę, wymusza przeżycia.

No, właśnie! Panoptyzm! Ustawienie sceny jak w rekonstrukcji u Baumana – niestety, chyba bezwiednie. Na mechanizmy lustra czy jaźni odzwierciedlonej wpływał Big Brother – nie, żebym go (siebie) demonizował, nadal jednak to nie podmiot współnegocjujący znaczenia – tylko taki, któremu „sprawozdaje” się akcję (zupełnie inaczej niż w „Stolp. Dniu kobiet” Mark – faktycznie interaktywnym spektaklu). W konsekwencji to, co przez dwie godziny działo się na scenie – techniki siebie, pracy nad sobą, hermeneutyki siebie – pozbawione zostało Foucaultowego sensu „ćwiczeń władzy wewnątrz podmiotu” (Stasiuk-Krajewska, Ulidis), i… nic z nich dalej nie wynika. Na koniec czego się bowiem dowiadujemy? Że żadnemu z bohaterów nie „wyszło”? Jednak in plus: pokazanie, że świat „w kole” – panoptyczny, z punktu widzenia uczestników – obserwowany jest przez publiczność, która sama też należy do jakiegoś świata: Bauman nazywa go „ponowoczesnym”, a Foucault dodaje, że podlega on najnowszemu typowi wiedzy-władzy, dziwacznie tylko tłumaczonemu na polski („rządomyślność”) – governmentality. Wniosek? Reżyserka zdaje się argumentować za przyporządkowaniem, że niektóre, typowe dla panoptyzmu techniki wpływu społecznego zaadaptowane zostały do governmentality.„Nawet” podoba mi się ta interpretacja – potwierdza ją szereg badań z epidemiologii chorób psychicznych. Gdyby więc, choćby implicite, taki miał być przekaz spektaklu, „biorę” bez zastrzeżeń.

Znamienne: żaden z bohaterów nie przechodzi konstruktywnej przemiany. Co prawda – brawa dla reżyserki za dołączenie perspektywy – puentą spektaklu są komentarze aktorów o granych postaciach, to niejako spojrzenie „spoza sceny” – to samo mógłby powiedzieć widz, a tylko zasługą sprawnej techniki reżyserskiej jest „przeniesienie” komentarzy formalnie nadal do ról. To się podoba – szczere uznania za pomysłowość – ale nie wystarcza. Ostatecznie, wypada na może nie desperackie, ale „dociśnięte” za pięć dwunasta, chwila przed opadnięciem kurtyny uzupełnienie o kolejny punkt widzenia – finałową wariację na ograny temat.

Tyle „uwag krytycznych” – w cudzysłowie, bo zwłaszcza dla reżyserów krótko po szkole, uwagi krytyczne to „kwestionowanie kompetencji”, zamiast zaproszenia do dyskusji. Czego innego uczono mnie na uniwersytecie, „nawet” medycznym – czemu jednak te wyznania przy recenzji Glińskiej? Meritum: w „Hey U” wyróżniają się Krystek, Trzcińska i Wójtowicz. Całkiem nieźle gra Iwaszkiewicz – byłoby lepiej, gdyby nie przerysowany portret bohatera z osobowością paranoidalną („kilku” widziałem, żaden nie miał „takiej” emfazy) – i tak, ciekawe pokazanie urojeń ksobnych. No i Przestrzelski – zabawny, ale nie głupkowaty.

„Hey U” to bardzo dobry Cooley i Jung pod pretekstem Heideggera, Tischnera i Levinasa, a także z tytułem sugerującym, że po wyłączeniu Instagrama ktoś w końcu zada mi pytania. Od początku telefon wyłączony – ciągle tylko słucham. Ale nie, żeby było nudno.

„Hey U”

Opieka reżyserska i pedagogiczna: Agnieszka Glińska

Opieka dramaturgiczna: Marta Konarzewska

Scenografia i kostiumy: Monika Nyckowska

Opracowanie muzyczne i muzyka: Dawid Sulej Rudnicki

Asystentka reżyserki: Marlena Janosz

Występują: Alicja Czarnik, Jakub Fret, Łukasz Gawroński, Michał Iwaszkiewicz, Weronika Krystek, Marlena Janosz, Michał Przestrzelski, Aleksandra Sroka, Ida Trzcińska, Michał Wójtowicz

***

Daniel Wiśniewski - dr nauk społecznych (Uniwersytet Śląski w Katowicach). Dotąd pracował w: Uniwersytecie Wrocławskim, im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Zielonogórskim. Współpracownik Polskiej Akademii Nauk i Cleveland State University.

Tytuł oryginalny

Hey U, czyli jednak nie Tischner

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła