„Mianujom mie Hanka” Alojzego Lyski w reż. Mirosława Neinerta w Teatrze Telewizji. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze Dla Wszystkich.
Ta recenzja miała się rozpoczynać dywagacjami na temat Niobe, greckiej bogini, symbolu matczynego cierpienia. Dlaczego? Ano dlatego, że scenariusz monodramu „Mianujom mie Hanka” powstał na podstawie książki Alojzego Lysko „Jak Niobe… Opowieść Górnośląska”. A jako że autor postanowił zmienić tytuł swego utworu na tożsamy z tytułem monodramu wyreżyserowanego przez Mirosława Neinerta w katowickim Teatrze Korez, o czym wyznał w „Postscriptum” po premierowym pokazie „Hanki” w Teatrze Telewizji (27 stycznia 2025 r.), tak i ja z pierwotnego pomysłu zrezygnowałem.
Kiedyś Daniel Salman, aktor Teatru im. Osterwy w Lublinie w rozmowie ze mną przy okazji premiery swojego znakomitego monodramu „Sonata Kreutzerowska” powiedział, że wystarczy aktor i jeden widz, by powstał Teatr. W przypadku telewizyjnego monodramu w wykonaniu Grażyny Bułki o jednym widzu nie może być mowy, bowiem okazało się, że przyciągnął on przed telewizyjne ekrany blisko pół miliona widzów i stał się najchętniej oglądaną premierą tej największej sceny teatralnej świata od 2021 roku.
A wydawać by się mogło, że „Mianujom mnie Hanka” to spektakl kierowany do określonej grupy odbiorców, czyli Ślązaków, bo opowiada historię związaną z tym rejonem i grany jest w języku śląskim. Podobno telewizja stworzyła możliwość oglądania monodramu z napisami w języku polskim, ale jako osoba niezbyt zaznajomiona z techniką, zdecydowałem się na oglądanie oryginału. Owszem, nie wszystko zrozumiałem w sensie dosłownym, ale wiedziałem o co chodzi, bo Grażyna Bułka grała tak sugestywnie, że można się było domyślić znaczenia wypowiadanych przez nią śląskich słów. Ponadto wydaje mi się, że od słów, niezaprzeczalnie istotnych, w opowieści tej śląskiej kobiety ważniejsze są emocje. Dzięki realizacji telewizyjnej (zdjęcia: Bogumił Godfrejów i Tomasz Szołtys) można było je dostrzec także na zbliżeniach twarzy aktorki, jej dłoni czy też pokazanej w zbliżeniu czynności nawlekania igły, którą Hanka obszywa dla siebie trumienny spencer, w którym w finale opowieści ruszy na spotkanie z bliskimi, których utraciła niejednokrotnie w tragicznych okolicznościach. A tych na ziemi śląskiej nie brakowało. Historia Hanki i jej rodziny jest wpisana w dzieje Śląska i Ślązaków, gdzie problem tożsamości i przynależności narodowej zdaje się być aktualny po dziś dzień.
Grażyna Bułka, sama urodzona w Świętochłowicach na Górnych Śląsku, opowiada o pogmatwanych losach swojej bohaterki w sposób tak wzruszający i wiarygodny, jak gdyby przedstawiała własną historię. Można jedynie przypuszczać, że w swojej rodzinie zetknęła się z podobnymi historiami, skoro do tego stopnia utożsamia się z Hanką. Na dodatek używa autentycznych okularów swego ojca i medalika matki. A łzy Hanki są prawdziwymi łzami Grażyny. Nie są to bynajmniej łzy słabości bohaterki, przeciwnie – to silna, stanowcza kobieta, która nie poddaje się historii i jej „twórcom”, ni Niemcom, ni Rusom, ni Polakom. Hanka jest Ślązaczką wierną śląskiemu duchowi i śląskiej wierze. Dla niej Śląsk to ziemia święta, nie przeklęta.
Dzięki wybitnej kreacji Grażyny Bułki, na co dzień związanej z Teatrem Ślaskim w Katowicach, ten wizualnie skromny spektakl (ascetyczna jest scenografia Dagmary Walkowicz–Goleśny uzupełniona grafikami Grzegorza Chudego) staje się ogromnym ładunkiem przeżyć i emocji, wzruszeń bez względu na to, z którego regionu Polski pochodzi i jakiego języka używa na co dzień oglądający go widz.