„Handlarze gumek” Hanocha Levina w reż. Adama Sajnuka w Teatrze 6.piętro w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski na stronie AICT.
Tragikomedia Hanocha Levina weszła na afisz Teatru 6 Piętro pod zmienionym tytułem – grana była w Polsce od prapremiery w Teatrze Imka (reż. Artur Tyszkiewicz, 2010) jako „Sprzedawcy gumek”, a teraz jako „Handlarze gumek”. Sztuka miała już w Polsce kilka premier, ale od razu pierwszym wystawieniem zdobyła pewien rozgłos i sławę utworu chwytającego widza (i bohaterów) w pułapkę ustawionej gry, której wygrać nie sposób. Tak zawsze jest u Levina, gorzko i bez litości – z życiem nie wygrasz, czeka cię, tak czy siak, udręka.
Ta „sztuka z piosenkami”, jak ją określił Levin w podtytule, należy jednak do utworów maskujących tragizm komizmem, bliskich kabaretowi czy spektaklowi muzycznemu, niby kpiarsko i z dystansem opowiadających o ludziach, którzy nie potrafią się porozumieć ani odnaleźć swojej odrobiny szczęścia. Sztuka grywana była bliżej komedii niż tragedii, tak też w zasadzie jest i tym razem, choć Adam Sajnuk mocniej wyakcentował dramat(gr. drama), rodzaj literacki (obok epiki i liryki), obejmuj... More bohaterów, którzy nie tyle handlują gumkami, ile swoim życiem.
Aptekarka Bela Berlo Katarzyny Dąbrowskiej przelicytowuje stawkę, dążąc do maksymalnej korzyści w związku z wybranym mężczyzną. Szmuel Sprol Grzegorza Małeckiego, który odziedziczył po ojcu 10 tysięcy opakowań pierwszorzędnych prezerwatyw, daremnie usiłuje je zbyć albo ulokować w aptece w zamian za współwłasność. Skromny urzędnik Johanan Cingerbaj, życiowy nieudacznik nie potrafi przekazać swego uciułanego grosza aptekarce, aby spełnić swoje erotyczne marzenia. Pozostaje im tylko walka na przewagi, nurzanie się w marzeniach o powabnych panienkach z Teksasu i straceńcza obrona resztek pozornej niezależności.
Scena podzielona została na kilka stref: połowę horyzontu zamyka przeszklona witryna apteki, w centrum stoi farmaceutyczna szafka z licznymi szufladkami, za którymi sprawuje swój urząd właścicielski Berlo, po prawej jej domowe gniazdko z kuszącą kanapą, na której da ognisty pokaz erotycznego podboju Johanana, po lewej kilka składanych foteli z podrzędnego kinoteatru, a na podwyższeniu, do którego wiodą schody pomost przy nadmorskim bulwarze. Jest jeszcze prześwitujące po prawej stronie stanowisko muzyki na żywo i to wszystko. W tej przestrzeni poruszają się figury tragikomedii, z tym że Sprol nie rozstaje się ani na moment z dwoma walizkami pełnymi spadkowych gumek. Hiperrealizm podaje tu sobie ręce z metafizycznym tchnieniem, brutalny realizm z liryzmem, seksualne majaczenia z kupiecką żyłką handlowa, kiczowate marzenia o szczęściu z porażającym poczuciem życiowej klęski. Reżyser spina to wszystko w spójną całość, nawet jeśli wydawałoby się, że to nie pasujące do siebie kawałki.
Lata płyną, a z ambitnych planów niedoszłych partnerów w interesach i łóżku pozostają tylko porywające songi z muzyką (na żywo) Michała Lamży – jak ten początkujący spektakl song o kuszących walorach prezerwatyw, który swoim przydymionym głosem interpretuje Katarzyna Dąbrowska. Do niej też należą ostatnie słowa, wspomnienie niegdysiejszej wspólnej wyprawy do teatru z niedoszłym kochankiem Johananem, kiedy trójka bohaterów stanęła przed nimi na deskach sceny: „I truli nam tam dwie godziny – wspomina z goryczą Berlo – o swoim życiu, tak jakby było w nim coś, czego nie znamy”.
To autoironiczny komentarz Levina do walki, jakie toczyli ze sobą aktorzy tej okrutnej komedii-życia, każdy na swój sposób. Grzegorz Małecki niczym gładki Mefisto, czaruś nęcący swoim towarem i kiczowatymi opowieściami o szczęściu, Borys Szyc uwikłany w kompleksy kogoś, komu się zawsze nie udaje, nawet do apteki najpierw zagląda przez szybę, niepewny, czy może bez obaw wejść, wciąż pełen wahań, łatwowierny, ale z drugiej strony jak pies warujący przy swoim koncie bankowym i wreszcie królowa na tym ringu, Katarzyna Dąbrowska, która z niegasnącą energią usiłuje omotać kandydatów do jej łóżka i apteki swoim wdziękami i dziką nieustępliwością, gotowa na wszystko, aby osiągnąć swój cel, może nazbyt gotowa, bo swych partnerów dociska do ściany i traci. Świetnie to grają, zaborczo, zachwycająco i boleśnie. Jakby było w tym „coś, czego nie znamy”.