EN

24.05.2024, 12:09 Wersja do druku

Goście Wieczerzy Pańskiej

„Goście Wieczerzy Pańskiej” Ingmara Bergmana w reż. Tomasza Fryzła z Nowego Teatruw Warszawie, gościnnie w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.

fot. Klaudyna Schubert

Tomasz Fryzeł w spektaklu „Goście Wieczerzy Pańskiej” z Nowego Teatru w Warszawie zebrał chyba ekstrakt z moich lęków albo pokaz tego przedstawienia trafił w taki moment w moim życiu, że idealnie się wpasował w panujący we mnie nastrój. Nie dowiem się tego nigdy, niemniej na pewno ten spektakl wyszedł mi naprzeciw o wiele mocniej niż „Bezpieczne miejsce” tego reżysera, które miałem okazję oglądać jakiś czas temu i które odrobinę mnie rozczarowało – dlatego też na starcie podchodziłem ze spora rezerwą do „Gości Wieczerzy Pańskiej” – na szczęście niesłusznie.

Piotr Froń (odpowiedzialny za dramaturgię) razem z reżyserem kreślą obraz zaczerpnięty z filmu Bergmana: obserwujemy jeden dzień z życia pastora – który najwyraźniej utracił swoją wiarę w boga – oraz Marty, która jest śmiertelnie wręcz zakochana w przeżywającym kryzys wiary pastorze Tomasie. Wokół ich relacji orbitują jeszcze dwie postacie – Algot, kościelny, który z powodu postępującej choroby zaczyna mieć problem z poruszaniem się i towarzyszącym temu ogromnym bólem, oraz Jonass Person, mężczyzna, który postanawia popełnić samobójstwo, bo nie widzi sensu w dalszym życiu.

Spektakl podąża nakreślonymi już na początku ścieżkami relacji w sposób spokojny i stonowany. Śledzi losy bohaterów na tyle taktownie, że pozwala w pełni wybrzmieć temu, co chcą powiedzieć i zaprezentować. Niespiesznie pozwala nam obserwować jak mocno przedzierają się przez gęsta warstwę istnienia oraz ich walkę z godziny na godzinę: ze sobą i z materią świata. W sumie określenie „niespieszny” idealnie oddaje atmosferę tego przedstawienia – jest niesamowicie stonowane mimo, że kipi od podskórnych uczuć i niewypowiedzianych do końca emocji; pod powierzchnią wręcz bulgocze i wrze, ale tafla wody jest spokojna. Niezwykle mi się podoba jak Fryzeł poprowadził aktorów i jak udało mu się zbudować właśnie taki nastrój. Dzięki temu siedziałem jak na szpilkach doskonale wiedząc, jak to wszystko się skończy (bo nie ma prawa inaczej się skończyć), ale nadal wierząc w to, że bohaterowie mają szansę na lepsze życie.

Nie byłoby oczywiście możliwości wystawić tego tekstu z tak ogromną gracją, gdyby nie aktorzy, którzy są prawdziwą master klasą; każdy z nich zapada w pamięć i tworzy postać tak charakterystyczną, że nie sposób przestać o niej myśleć. Są spokojni, cisi, ale potrafią zagrać spojrzeniem, gestem, krzywym uśmiechem tak, że widz realnie czuje to, co się tam w nich kotłuje. Niezmiennie pozostaję jednak zauroczony Małgorzatą Hajewską-Krzysztofik (kocham ją ponad życie i mówię to wprost, że nie jestem bezstronny), jest doskonała w roli Marty zakochanej w pastorze, świadomej że tak naprawdę jej uczucie nie ma szansy rozwinąć się ze wzajemnością. Uważam, że Hajewska-Krzysztofik mogłaby mi sprzedać nawet maszynę do waty cukrowej z telezakupów Mango, a ja bym jej jeszcze za to podziękował – tak wybitną jest aktorką i tak hipnotyzująco na mnie działa. Królowa mojego serca, od lat na szczycie.

Dodatkowo „Gości Wieczerzy Pańskiej” wyróżnia doskonała scenografia Anny Oramus. Wybitna przestrzeń skąpana w bieli, czysta, sterylna, nienarzucająca się. Daje aktorom przestrzeń na wygranie emocji, nie dominuje i nie odwraca uwagi, ale jednocześnie w jakiś milczący i umykający uwadze widza sposób jest przytłaczająca i wręcz osacza.

Jednak, co dla mnie najistotniejsze, spektakl na poziomie znaczeniowym był dla mnie bardzo bolesny (a jak wiadomo uwielbiam jak teatr boli i zmusza mnie do płakanka). To półtoragodzinne studium strachu o utratę czegoś przemroziło mnie na wskroś. Każdy z bohaterów boryka się z tym, że coś stracił lub straci niebawem; jedni czują falę, która nadchodzi, a niektórzy już są pod wodą. Jedyne, co zostaje, to puste miejsce w środku człowieka i jest to coś, czego nie da się zapełnić – przynajmniej tak odbieram wnioski płynące ze spektaklu. Mamy do czynienia z pustką po utracie; najgorzej, że jest to utrata rzeczy niematerialnej, której tak naprawdę nigdy nie było, była tylko swego rodzaju konceptem – a czym możemy wypełnić stratę czegoś, czego naprawdę nigdy nie było?

Dla mnie było to potwornie przytłaczające i smutne doświadczenie – czyli wspaniałe, takie, jak lubię. Tomasz Fryzeł skomponował wyborny spektakl, na który chciałbym wracać kolejne razy i obserwować jak się starzeje i jak nasiąka nowymi emocjami z upływem czasu. To jest dokładnie teatr, jaki warto oglądać. Cichy, stonowany, ale z ogromną wagą, która niepostrzeżenie siądzie ci na piersi jak demon paraliżu sennego i będzie z tobą na długo.

Tytuł oryginalny

“Goście Wieczerzy Pańskiej”

Źródło:

https://teatralna-kicia.tumblr.com
Link do źródła

Autor:

Kamil Pycia