Zespół łódzkiego Teatru Nowego im. K. Dejmka do fartownych nie należy. Po jego rozbiciu, serii dyrekcji krótkich, wyjątkowej Zdzisława Jaskuły, potem nieudanej oraz ostatniej, bardzo nierównej w jakości prezentowanych produkcji, znowu zostaje sam, w nastroju niepewności co do swej przyszłości – pisze Dariusz Pawłowski w „Dzienniku Łódzkim”.
Jak większość bon motów dotyczących życiowych prawd, pomyłką jest formułka, iż jedyne co ma być stałe, to zmiany. Wśród teatrów akurat, te, w których dyrekcje udało się zachować przez dłuższy czas - jak w Powszechnym, Muzycznym, czy niegdyś Jaracza w Łodzi - właśnie stabilizacją funkcjonowania potrafiły zbudować własną, liczną publiczność oraz ofertę skierowaną do różnych widzów, a nie zaspokajającą dywagacyjne pragnienia bańki akademików i pokrewnych pracowników publicznych instytucji. Dyrektorka Teatru Nowego, Dorota Ignatjew, po ledwie trzech latach w Łodzi przechodzi do Starego Teatru w Krakowie i z jednej strony trudno się temu dziwić - w końcu „Stary” to dla osób uprawiających zawód dyrektora jedna ze scen leżących na Mount Evereście krajowych możliwości. I nie czarujmy rzeczywistości, przecież od pierwszych działań Doroty Ignatjew w „Nowym” było jasne, że Kraków i tamtejsze środowisko artystyczne są dla niej okolicznościami wymarzonymi i najbliższymi. Z drugiej strony natomiast, trudno taką postawę określić mianem rzeczywistej odpowiedzialności za zadanie podjęte podczas obejmowania „Nowego”. Miasto musi szybko podjąć decyzję, czy konkurs, czy nominacja na stanowisko dyrektora. A wiadomo, że gdy się działa szybko, łatwiej o błędy. Tych zespół Teatru Nowego może już nie przetrwać.