Gdynia to okno na świat - dzisiejsze władze lubią przywoływać sanacyjny patos Wielkiej Budowy, której symbolem było w międzywojniu nowe polskie portowe miasto. A jednocześnie robią wszystko, by festiwal filmowy w Gdyni, który mógłby być oknem na świat polskiego kina, był oknem niewielkim, zakurzonym, przysłoniętym przybrudzoną firanką.
Festiwalowa Gdynia - „święto polskiego kina” - zawsze była miejscem głośnej celebry sukcesów, cichego konstatowania porażek, ciszej lub głośniej wyrażanych konfliktów, często niespełnionych nadziei. I często była trochę za blisko władzy, mimo podejmowanych przez ludzi filmu próby walki o możliwie szeroką autonomię.
Powtórka z Polin?
Po ubiegłorocznych napięciach m.in. wokół filmu "Solid Gold", kiedy pojawiły się nawet postulaty bojkotu imprezy, środowisko filmowe zawalczyło o to, by obok dziesiątków urzędników, dyrektorów i pozostających mniej lub bardziej na widoku branży filmowej festiwal miał znów (jak do 2016 r.) dyrektora artystycznego - kogoś, kto będzie odpowiadał za jego poziom i jakość.
Udało się dojść do porozumienia - i rozpisać sensowny konkurs na to stanowisko. Pod koniec kwietnia wygrał go Tomasz Kolankiewicz. Ceniony filmoznawca i kurator, związany z Filmoteką Narodową - Instytutem Audiowizualnym oraz Nowym Teatrem w Warszawie, wcześniej - z TVP Kultura. Pozytywnie o wyborze Kolankiewicza wypowiadał się dr Michał Oleszczyk - ostatni dyrektor artystyczny, wybitny krytyk, filmoznawca i konsultant scenariuszowy.
Tyle że minister kultury mimo wygranego konkursu ciągle nie powołał Kolankiewicza na stanowisko. Część filmowców obawia się, że to powtórka sytuacji z muzeum Polin, gdzie Gliński miesiącami nie powoływał prof. Dariusza Stoli na stanowisko dyrektora mimo wygranego konkursu.
W Gdyni to dyrektor artystyczny miałby decydować, jakie filmy znajdą się w selekcji konkursowej tej największej imprezy polskiego kina, kto będzie je oceniał.
Najbliższa odsłona Gdyni, która ostatecznie odbędzie się w listopadzie, co prawda zapewne nie będzie miała w ogóle selekcji, bo przez pandemię koronawirusa niewiele filmów zostało ukończonych na czas. Ale problem zaraz powróci. To jest wybór między myśleniem o festiwalu jako o instytucji, która przyczynia się do rozwoju polskiego kina, korzysta z jego osiągnięć, by nadawać im jeszcze większy rozmach i łączyć ze światem, a piekiełkiem peryferyjności na własne życzenie.
I kto tu rządzi?
Kolankiewicz w swoim programie postuluje też międzynarodowe jury gdyńskiego konkursu, żeby nie kisić się stale we własnym polskim sosie. Powołanie dyrektora artystycznego ważne jest również dlatego, by w świecie nie zawsze jasnych zależności rządzących polskim kinem ktoś ponosił za Gdynię odpowiedzialność. Zresztą sama sytuacja wokół festiwalu jest świetną ilustracją tego problemu z odpowiedzialnością.
Gliński nie powołuje od trzech miesięcy nowego dyrektora artystycznego, bo - jak tłumaczy - formalnie wniosek o to powinien złożyć Komitet Organizacyjny festiwalu. Czyli ciało bardziej polityczne niż artystyczne, w którym zasiada m.in. wiceminister kultury Paweł Lewandowski, pomorscy urzędnicy, prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacek Bromski czy szef TVP (w zeszłym roku i być może w tym znów - Jacek Kurski).
Przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego jest zaś Radosław Śmigulski, od 2017 szef Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Śmigulski również się nie spieszy: najpierw czekał na decyzję, czy festiwal się w tym roku odbędzie. Teraz czeka, aż dyrektor festiwalu Leszek Kopeć ogłosi jego koncepcję - co ma się wydarzyć 5 sierpnia.
Dyrektor Kopeć z kolei w wywiadzie dla „Wyborczej” mówi o dacie powołania Kolankiewicza: „To pytanie do ministra kultury i dziedzictwa narodowego oraz do przewodniczącego komitetu organizacyjnego. Nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć”.
Tak łańcuch spychania odpowiedzialności się zamyka - a decydenci nadal grają na zwłokę.
Traci na tym festiwal, traci na tym polskie kino, a w tle kiełkuje kolejny polityczno-kulturalny skandal na międzynarodową skalę.
Paweł Pawlikowski, reżyser oscarowej „Idy” i przewodniczący Rady Programowej festiwalu, zapowiedział rezygnację, jeśli minister i urzędnicy nie uszanują decyzji komisji konkursowej.
Kolankiewicz powiedział z kolei „Wyborczej” na początku lipca, że - inaczej niż prof. Stola w Polin - sam z nowej pracy nie zrezygnuje.
Przeciąganie liny trwa, zegar tyka, kolejny okręt mija Gdynię obojętnie.