EN

12.06.2024, 10:01 Wersja do druku

Gdzież jest sprawiedliwość, czyli konfrontacja marzeń o geniuszu z samym geniuszem

„Amadeusz” Petera Shaffera w reż. Anny Wieczur w Teatrze Jaracza w Łodzi. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszyskich.

fot. Marcin Nowak / mat. teatru

Peter Levin Shaffer, brytyjski pisarz i scenarzysta teatralno-filmowy, w 1979 roku napisał intrygującą  sztukę o rywalizacji Antonia Salieriego, nadwornego kompozytora cesarza austriackiego Józefa II, ze znanym nam wszystkim, genialnym Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem. Za swój utwór wkrótce  otrzymał prestiżową nagrodę „Tony Awards”, jednak nie to przyniosło mu sławę. Widzowie na całym świecie poznali „Amadeusza” dzięki oskarowej, kinowej wersji Milosa Formana z 1984 roku, zrealizowanej według scenariusza autora sztuki. Kanon, który ustanowił Forman i odtwórcy głównych ról filmowych może wydawać się trudnym do przełamania, nie mówiąc o odmiennym spojrzeniu i interpretacji dramatu, ale w rzeczywistości chyba warto zmierzyć się z legendą. Zainspirowany utworem Aleksandra Puszkina „Mozart i Salieri”, Shaffer dość swobodnie traktuje fakty – pokazuje zażarty konflikt, którego w zasadzie nigdy nie było. Na polskiej scenie, konkretnie w Teatrze na Woli, „Amadeusz” pojawił się dość szybko, jeszcze przed legendarnym filmem. Prapremierę reżyserował Roman Polański i sam wystąpił w roli Salieriego, natomiast Tadeusz Łomnicki wcielił się w postać Wolfganga Amadeusza Mozarta. Potem przyszły następne inscenizacje. Wciąż mam w pamięci znakomity spektakl Teatru Telewizji z 1993 roku, reżyserowany przez Macieja Wojtyszkę, z koncertową grą Zbigniewa Zamachowskiego jako Mozarta i Zbigniewa Zapasiewicza – Salieriego oraz niezapomnianą kreacją Edyty Jungowskiej jako Konstancji Weber. W 2022 roku, w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, Anna Wieczur zrealizowała kolejną adaptację sztuki Petera Shaffera, a jej przedstawienie szybko stało się przebojem. Niestety, zmiany na stanowisku dyrektora odbiły się również na repertuarze i po kilku wystawieniach spektakl zdjęto z afisza. Teraz powraca w innym teatrze oraz w nieco innej odsłonie, ale z równie szerokim rozmachem, tak samo dopieszczony i precyzyjny w każdym elemencie. W Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi będzie grany dużo dłużej, ku zadowoleniu publiczności i zespołu aktorskiego. Od dawna cenię dorobek Anny Wieczur i bardzo się cieszę, że jej „Amadeusz” ma szansę ponownie wzruszać, bawić i zachwycać. Inny zespół aktorski (choć zostało kilka ról z poprzedniej obsady), równie liczna czterdziestoosobowa orkiestra, chór, soliści i cudowna muzyka mogą znów podbijać serca widzów.

Sztuka Shaffera jest historią morderczej zawiści, walki dwóch artystów – muzyków: geniusza wszechczasów Mozarta oraz Salieriego, człowieka, który od dzieciństwa chce tylko jedynego – być wielkim kompozytorem. I robi wszystko, by sprostać tej ambicji. Dręczy go świadomość słabszej pozycji w bożym planie i – jego zdaniem – niesprawiedliwy podział talentów. „Ja zrodziłem się dla miłości sztuki” – mówi Salieri w sztuce Aleksandra Puszkina. „Jestem zawistnikiem, zazdroszczę bez miary, udręczony jestem zazdrością. O, nieba! Gdzież jest sprawiedliwość[…]”. Już pierwsze spotkanie z Mozartem pokazało mu, że jego muzyczne pragnienia są nic niewartym pyłem, choć tylko on sam ma tego świadomość. Świat wokół cesarza Józefa II nie musi tego wiedzieć, skoro ziemskie fawory są rozdzielane inaczej. Wprawdzie historia tego nie potwierdza, jednak w sztuce podstawę poczynań Salieriego i esencję mścicielskich działań stanowi właśnie owa jadowita, niszcząca zawiść. Salieri niewątpliwie był koniunkturalistą swej epoki. Mozart – przeciwnie. Nieokrzesany, naiwny, nieco infantylny i dobroduszny człowieczek o sprośnym chichocie (jak mówi o nim Salieri) jest wprawdzie uszczypliwy, ale za to szczery i nic sobie nie robi z dworskich konwenansów. W dodatku ma świadomość swego talentu. Doprowadza tym do obsesji obdarzonego słuchem absolutnym przeciwnika.

Spektakl Anny Wieczur wzrusza i nieodmiennie skłania do refleksji, choć wiadomo, że ta quasi–biograficzna opowieść nie do końca jest oparta na znanych faktach. Peter Shaffer tak skomponował swoją sztukę, by nadać narracji smaku, przykuć wagę – psychologicznym aspektem, nutą kryminalnej intrygi. Samotność Mozarta walczącego o przeżycie i uznanie, tragedia artysty niszczonego przez dworskie intrygi pokazuje jak wysoką cenę trzeba zapłacić za boską iskrę i wyjątkowy dar. Pani reżyser z entuzjazmem i przekonaniem ponownie przystępuje do realizacji dramatu, w którym teatr formy i treści pozostaje jak zawsze szczegółowo przemyślany i bardzo muzyczny. Dzięki temu o nudzie nie ma mowy, a cudowna muzyka na żywo, która rozbrzmiewa w tle, czasem wybija się wręcz na pierwszy plan i kreuje magię.

W pierwszej scenie spektaklu, stojąc u wrót śmierci (choć nie jest to takie pewne) Salieri – w tej roli Dariusz Bereski – opowiada historię swego życia. We wspomnieniach wraca do walki z rywalem i postanawia objaśnić dlaczego znany, zadowolony z życia, ceniony kompozytor będący u szczytu powodzenia postanowił zniszczyć Mozarta. Teraz nastąpi rozwinięcie, w którym najważniejsi są aktorzy, także ci drugoplanowi. Dzięki nim barwny obraz XVIII-wiecznego Wiednia spaja się z klimatem dworskich rozmów i intryg u boku cesarza Józefa. Epoka Mozarta lśni pełny blaskiem. W tytułowego Amadeusza wciela się młody aktor, Wiktor Piechowski (to już trzeci, po Krzysztofie Szczepaniaku i Marcinie Hycnarze Mozart w tej adaptacji). Gra całym sobą, każdym nerwem, czasem szaleje i niemal szarżuje. Jednak wie, kiedy się zatrzymać i w swym rozpędzie zachowuje konieczne granice. Zresztą ta rola wymaga brawury. Piechowski doskonale oddaje osobowość i stan ducha bohatera, który dla bliskich mu osób był człowiekiem wielkiego serca oraz entuzjastą życiowych radości. Zawistnicy widzieli w nim tylko prostaka, próżniaka czy hulakę. Aktor niespiesznie pokazuje przemiany bohatera, jego powolne popadanie w chorobę, depresyjny lęk. W pierwszej części dominuje farsowy styl i humor wraz młodzieńczą beztroską, natomiast w drugiej blednie infantylizm Mozarta, pojawia się przejmujący tragizm, dramat z bolesną świadomością osamotnienia i słabość umierającego człowieka. Salieri – narrator to słowa, monolog, dialogi. I nie ma w nim żadnej przesady, zadęcia. Dariusz Bereski gra ubieloną twarzą, odpowiednim gestem, wprawnym ruchem. Jego bohater przeżywa swoisty szok, gdy do Wiednia przybywa arogancki młodzik, obdarzony nadludzkim talentem. Geniusz muzyczny Mozarta nie ma przecież w sobie równych, a tego Salieri nie może ścierpieć. Bóg zakpił z najczystszych pragnień oddanego sługi! Dlatego musi stać się zaciekłym wrogiem Amadeusza. Bereski to inny Salieri niż jego poprzednicy  – równie  zgorzkniały i złośliwy, ale z powagą, smutkiem, poczuciem wyższości zmieszanym z małością i kompleksami. Pozostając częściej przerażającym niż zabawnym, aktor z wprawą, z techniczną biegłością tworzy swoją postać, wyraziście ukazując, co może dziać się w sercu upokorzonego człowieka. Barbara Garstka jako Konstancja Weber, żona Mozarta, jest zniuansowana, wdzięczna, urocza. Dramatyczna i komiczna, z wdziękiem bawi, ale i porusza. Pod koniec spektaklu, gdy przy dźwiękach „Lacrimosy” z Requiem żegna z płaczem ukochanego Wolfiego ma w sobie tyle tragizmu! W cesarza Józefa II, człowieka niemuzykalnego, lecz pretendującego do roli mecenasa artystów wciela się Karol Puciaty. Aktor przerysowuje trochę swego bohatera, jednak nie jest to zły trop, zwłaszcza że ubarwiony indywidualnym, ciepłym rysem. Oczywiście nie byłoby tego przedstawienia bez aktorów drugiego planu: Zbigniew Dziduch jako baron van Svieten jest wyborny, odpowiednio zdystansowany wobec wszelkich sytuacji, podobnie jak w warszawskiej wersji. Równie dobry pozostaje Paweł Tucholski – szambelan von Stack i Bogusław Suszka, czyli dyrektor opery Orsini Rosenberg. Venticellich, złośliwe, plotkarskie Wietrzyki, grają Radosław Osypiuk i Iwona Dróżdż. Niepoprawni żartownisie wyczuwają komediowy ton i swobodnie podążają za wskazówkami Anny Wieczur. Obaj mocno tkwią w świecie umownego teatru – tak miało być. Pozostali, nawet w mini rólkach, oddają w punkt reżyserski zamysł. Mirosław Henke jako Kappelmeister Bonno i dostojna Joanna Koc – Teresa Salieri warci są uwagi! Podobnie Katherina Cavalieri – wspaniała sopranistka, Wioleta Sędzik.

Publiczność ma okazję usłyszeć trzydzieści dwa fragmenty muzyki Mozarta „z różnych okresów życia, o różnym charakterze – od utworów lirycznych, przez pewne rozbuchanie. Zaprezentujemy cały przekrój jego wrażliwości muzycznej – cały kalejdoskop utworów” – wyjaśniała jeszcze przed poprzednią, warszawską premierą Anna Wieczur. Orkiestrą, którą podziwiamy na scenie kieruje z oddaniem dyrygent Jacek Laszczkowski. Obok muzyków, dobrze widocznych za zwiewnym, przejrzystym ekranem występują młodzi śpiewacy operowi, którzy kilkukrotnie uczestniczą w przebiegu akcji muzycznego przedstawienia.

Przestrzeń teatralna, odpowiednio zaprojektowana dla potrzeb łódzkiego spektaklu, tworzy znakomite tło dla monologów, wartkich rozmów, malowniczych obrazków wprost z Wiednia, nieraz zabawnych, czasem dramatycznych. Scenografia autorstwa Maksa Maca pozostaje wstrzemięźliwa, choć ma specyficzny szarm i szyk. Anna Iberszer, znakomita choreografka i tancerka, dba ponownie o idealnie dopasowany ruch sceniczny, a światło Pauliny Góral podkreśla uczucia i emocje bohaterów.

Warto wybrać się do łódzkiego Teatru Jaracza, by wsłuchać się w rytm „Amadeusza”, jego groteskowo – tragiczny styl oraz dostrzec delikatne, szydercze niuanse i gęstość znaczeń w uroku tradycyjnego teatru. Doceniać i podziwiać aktorów, muzykę oraz piękno twórczej ekspresji reżyserskiej Anny Wieczur.

Tytuł oryginalny

Gdzież jest sprawiedliwość, czyli konfrontacja marzeń o geniuszu z samym geniuszem

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła