EN

2.04.2024, 18:09 Wersja do druku

Gdzie się podziały tamte ławeczki?

„Ławeczka” Aleksandra Gelmana w reż. Marka Wolnego w Teatrze Praska 52 w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Tadeusz Oratowski / mat. teatru

Ławeczka Aleksandra Gelmana to tekst, który upodobało sobie wiele polskich scen. Ta kameralna w swojej formie komedia obyczajowa ma w sobie coś magnetycznego, co powoduje, że od wielu lat teatry, decydujące się ją wystawić, mogą liczyć na frekwencyjny sukces. W czym tkwi siła Ławeczki? W prostocie.

W krakowskim Teatrze Praska 52 postanowiono nie wyważać otwartych drzwi. Dramatom takim jak Ławeczka nie potrzeba rozbudowanej scenografii czy efektownych kostiumów. Obliczona na damsko-męski duet historia, całą swoją moc zawiera w słownej ekwilibrystyce, co świetnie obrazuje, jak język może być zarówno środkiem do wyrażania uczuć, jak i narzędziem opresji, manipulacji. Tytułowe miejsce, w którym można nie tylko odpocząć, ale i nawiązać nowe znajomości, niekoniecznie musi mieć emerycki vibe. Dla ludzi dorastających jak ja na przełomie XX i XXI wieku ławeczka już zawsze będzie kojarzyć się z centrum osiedlowego życia. To tam dzieciaki wychowujące się między blokowiskami przesiadywały do późnych godzin, nawiązując znajomości, przyjaźnie a nawet pierwsze, nieco pokraczne związki. Nikt nie miał komórki, nikt z nikim nie umawiał się na konkretne godziny. Po prosu zawsze było wiadomo, że siadając chociażby na pustej, ale ulubionej dla danej ekipy ławce, prędzej czy później zapełni się ona całą zgrają znajomych. Pozornie koncept Gelmana nie ma nic wspólnego z nostalgicznymi wywodami krytyka-milienialsa. Nic bardziej mylnego! Ławeczka jako przedmiot funkcjonuje bowiem jak symbol – swego rodzaju azyl, w którym można się skryć. Jest niczym maszyna zatrzymująca czas, daje możliwość usiąść, zdystansować się od rzeczywistości. Pełni funkcję bezpiecznej przystani, pit stopu pośród szaleńczego tempa wielkomiejskiego krwioobiegu.

Osadzając w tym kontekście spektakl Teatru Praska 52, oglądamy dwójkę bohaterów granych przez Sylwię Chludzińską i Marka Wolnego, których spotkanie na ławce (przypadkowe lub nie – w zależności czy ktoś wierzy w przeznaczenie) jest jak chwilowe zatrzymanie czasu. Ascetyczna scenografia pozwala skupić się w pełni na parze rozmówców – a jest kogo posłuchać. W tego typu przedstawieniach aktor, niemalże jak w monodramie, musi dźwigać na sobie ciężar całej dramaturgii – nie ma chwili wytchnienia, bo bohaterowie nie znikają z pola widzenia przez cały spektakl. Duet Chludzińska-Wolny radzi sobie z tym znakomicie. Obie postacie są prowadzone w intrygujący sposób. Mając dość przaśne poczucie humoru, budzą u widza zarówno współczucie, sympatię, jak i politowanie. Wzbudzić emocje u widza – rzecz trudna, ale umieć utrzymać je przez ponad godzinę, to potrafi niewielu.

Ławeczka w Teatrze Praska 52 daje gwarancję mądrze spędzonego wieczoru. Kawałek dobrze skrojonego, zrobionego „po staremu” teatru, pozwala zatrzymać się, usiąść i podumać. Tylko tyle i aż tyle.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła