„Fredro. Rok Jubileuszowy” wg scen. Jana Englerta, Tomasza Kubikowskiego i Wojciecha Majcherka w reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w „Naszym Dzienniku”.
Był kiedyś interesujący projekt wymyślony przez Andrzeja Łapickiego, by Teatr Polski w Warszawie uczynić Domem Aleksandra Fredry, naszego największego komediopisarza, wzorując się na paryskim Domu Moliera, czyli na teatrze Comédie Française. Niestety, nie doszło do tego, a szkoda, bo gdyby ów pomysł został zrealizowany, to przynajmniej Teatr Polski byłby zobligowany do grania sztuk Fredry. Tymczasem mamy taką sytuację, że w szczególnych okolicznościach, powiedzmy typu rocznicowego, jak na przykład zakończony niedawno rok 2023, który Sejm ogłosił Rokiem Fredry z racji 230. rocznicy urodzin pisarza – trzeba było ze świecą szukać teatru, który wystawił sztukę Fredry. Bo spoglądając na repertuary teatralne – poza kilkoma wyjątkami – nie znajdziemy nawet śladu Fredry na scenach. Czyżby zwykłe przeoczenie? Nie sądzę. Powód jest daleko poważniejszy.
Hrabia Aleksander Fredro nie mieści się w ramach obowiązującej dziś politycznej poprawności naszpikowanej lewicowo-liberalną ideologią, która lansuje jedną opcję artystyczną (tzn. pseudoartystyczną) i ideologiczną utrzymaną w klimatach nihilistycznych, a przede wszystkim propaguje rozmaite dewiacje, zaś normalna rodzina (mężczyzna, kobieta, dzieci) ukazywana jest jako związek patologiczny. No i nie może zabraknąć agresywnej napaści na Kościół. Przy tym wszystkim dzisiejszy teatr zaciera granice między dobrem a złem, między pięknem a brzydotą, między prawdą a fałszem. Ta ucieczka teatrów od polskiej klasyki jest znamienna. To przecież ucieczka od naszej narodowej tożsamości, od polskości (widocznie dla teatrów „polskość to nienormalność”).
A Fredro to właśnie polskość. Granice między dobrem i złem są wyraziste. Wyznawany przezeń system wartości ukierunkowany jest na pozytywny wzór życia, gdzie miłość, małżeństwo, rodzina zajmują centralne miejsce. W sztukach Fredry, co jest rzeczą oczywistą, owszem, spotykamy rozmaitych bohaterów, wśród których – obok pozytywnych – nie brak postaci negatywnych. Ale nigdy nie jest tak, by zło było akceptowalne i funkcjonowało jako dobro. Jednocześnie autor daje każdemu szansę naprawy. I nawet kiedy ukazuje miłość w zabawnych sytuacjach, to nie ma tu ośmieszenia postaci, lecz komiczne potraktowanie sytuacji czy cech charakteru. Krótko mówiąc: granica między tym, co pozytywne i godne naśladowania, a tym, co negatywne i co należy potępić, jest w twórczości Fredry nadzwyczaj wyrazista. A więc z takim kodem moralno-etycznym sztuki Fredry nie są mile widziane przez teatry. Na szczęście nie wszystkie, na przykład Teatr Klasyki Polskiej właśnie w Roku Fredry wystawił znakomite przedstawienie „Trzy po trzy” według jego pamiętnika. Ponadto teatr ten ma w swoim repertuarze także inne utwory naszego największego komediopisarza, jak „Zemsta”, „Dożywocie” czy „Śluby panieńskie”.
Do owych wyjątków, na scenie których pojawił się Fredro, należy Teatr Narodowy w Warszawie. I powiem od razu, że tytuł spektaklu „Fredro. Rok Jubileuszowy” jakoś do mnie nie przemawia. Brzmi bowiem zbyt banalnie, informacyjnie i niejako usprawiedliwiająco, co można tłumaczyć, że wprawdzie dajemy Fredrę, ale tylko dlatego, że to rocznica, no i że Sejm podjął taką uchwałę.
Spektakl jest właściwe składanką z wykorzystaniem fragmentów różnych utworów Aleksandra Fredry, a także z cytatów pochodzących z tekstów i wypowiedzi m.in. Seweryna Goszczyńskiego, Aleksandra Dunina-Borkowskiego, Adama Grzymały-Siedleckiego, Zofii Fredrowej, Cypriana Kamila Norwida, Jarosława Marka Rymkiewicza i wielu innych. Akcja toczy się na sali sądowej, gdzie trwa proces, a w roli oskarżonego występuje Fredro. Ponadto wśród zgromadzonych osób są sędziowie, prokuratorzy, obrońcy, świadkowie oskarżający oraz broniący. Przed owym zgromadzeniem zeznaje Fredro. Interesująco poprowadzone zostały role, na początku Grzegorz Małecki jako młody pisarz, a później Jan Englert jako Fredro w wieku sędziwym.
Odbywa się sąd nad Fredrą. Cała akcja skupia się na zderzeniu różnych opinii na temat oskarżonego. A sam bohater przedstawia fragmenty swojej biografii, zwłaszcza z okresu napoleońskiego. Wiadomo, że Fredro jako szesnastolatek brał udział w kampanii napoleońskiej i doznał wielkiego rozczarowania Napoleonem.
Scenariusz spektaklu przywołuje krytyków twórczości Fredry. Ostra krytyka komediopisarza ze strony przedstawicieli ówczesnego środowiska literackiego dotknęła twórcę boleśnie, co spowodowało, iż na długi czas zamknął się w sobie, nie publikując sztuk.
Są też wątki zabawne, jak na przykład Aniela i Klara w wieku już nie nastoletnich panien (świetne role Anny Seniuk i Ewy Wiśniewskiej) czy wprowadzenie wątku współczesnej uczennicy (w tej roli Justyna Kowalska), która posługuje się fragmentami wypracowań z internetu na temat „Zemsty”. Niestety, zabrakło mi w przedstawieniu wyraziście ukazanego kontekstu owych negatywnych opinii wygłaszanych przez krytyków Fredry. Ponadto wolałabym, by w miejsce składanki wystawiono (w formie klasycznej) którąś ze sztuk Fredry w całości, do czego scena narodowa jest zobligowana, a nie w kawałkach.
W spektaklu bierze udział wielu aktorów, niektórzy grają po kilka ról. Przedstawienie zarówno koncepcją myślową, jak i formą bardzo przypomina niegdysiejsze „Fredraszki” także wyreżyserowane tu przez Jana Englerta.