II Festiwal Teatru na faktach „Antybohaterka” w Instytucie im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu. Pisze Kamil Bujny w „Teatrologii.info”.
Teatr dokumentalny cieszy się w stolicy Dolnego Śląska dużą popularnością. Wyrazem tego stanu jest kolejny już przegląd przedstawień powstałych m.in. przy wykorzystaniu metody verbatim. Na początku lipca w Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia zaprezentowano bowiem w ramach II Festiwalu Teatru na faktach Antybohaterka osiem spektakli, którym – podczas trzech dni pokazów (później odbył się jeszcze konkurs na performatywne czytanie) – towarzyszyły panele dyskusyjne, poświęcone takim tematom, jak mniejszość ukraińska w Polsce, nowe technologie czy prawa człowieka. Pierwsze trzy dni przeglądu, bo na nich tutaj się skupię, przyniosły widzom różne punkty widzenia na mniej lub bardziej obecne w przestrzeni publicznej tematy. Twórcy zajęli się m.in. sytuacją na naszej północno-wschodniej granicy (Pogranica), możliwościami i ograniczeniami sztucznej inteligencji (Eksploracja sztucznej duszy) oraz prawami mniejszości (Zjemy wasze dzieci. Z cebulą). Analizując program i uczestnicząc w kolejnych wydarzeniach, nie dało się nie zauważyć, że wszystko, co działo się na scenie, skupione było przede wszystkim wokół namysłu nad przekraczaniem granic – niektóre z nich rozumiane były jako te terytorialne, inne miały zaś charakter symboliczny, metaforyczny.
Refleksję nad kwestiami związanymi z prymarnym znaczeniem słowa „granica” podjęto w dwóch przedstawieniach: Daleko Anny Wieczorek i Pogranicy Ady Tabisz i Jakuba Tabisza. Oba widowiska wygrywają jednak zupełnie inne sensy. Wieczorek, prowadząc swój spektakl w nieco stand-upowej konwencji, kreuje na scenie bohatera-migranta, który po opuszczeniu polskiej prowincji wyrusza w świat, doświadczając wielu różnych sytuacji. Jego historie, przekonująco opowiedziane na scenie przez dwóch aktorów, Jakuba Mieszałę i Pawła Bernadowskiego, wcielających się w jedną postać, niekiedy bawią, innym razem zatrważają, ale wyraźnie pokazują, w jaki sposób ludzie wyobrażali sobie na początku XXI przyszłość po wejściu Polski do Unii Europejskiej i otwarciu granic: jako coś, co wiąże się z nieograniczonymi wręcz możliwościami. Dużo tu – powiedziałbym nawet, że za dużo – żartów, gagów, zabawnych i nieprawdopodobnych historii z zarobkowej emigracji, mających za zadanie pokazać widzom, jak niesamowite i satysfakcjonujące może być życie, jeśli postawi się wszystko na jedną kartę i wyruszy w podróż. Oglądając spektakl, odnosi się jednak wrażenie, że ważna jest w nim nie tyle sama historia i jej dokumentalna wartość, ile postać współczesnego nomady – być może zbyt przerysowana, niekoniecznie wiarygodna, lecz wzbudzająca sympatię. Adze Tabisz i Jakubowi Tabiszowi w zaprezentowanej tego samego dnia Pogranicy daleko za to do żartów. Twórcy starają się ukazać na scenie mechanizmy, które stanowią o postrzeganiu m.in. uchodźców i sytuacji na polsko-białoruskiej granicy. Obserwujemy więc z uważnością czwórkę bohaterów, w których wcielają się Magdalena Gładysiewicz, Marta Kwiek, Marian Czerski i Mateusz Zilbert (wykazujący się, mimo młodego wieku, dużą aktorską dojrzałością), podzielonych zasadniczo na dwie grupy: do pierwszej należą ci, którzy próbują pomóc migrantom lub sami potrzebują pomocy, a do drugiej – przedstawiciele służb państwowych. Obie skontrastowane ze sobą strony prowadzą wobec siebie i innych różne narracje na temat tego, co się tak naprawdę w ich przekonaniu dzieje. Mają przy tym rozbieżne strategie działania – dla jednych granica z Białorusią to zaledwie miejsce pracy, region, którego należy pilnować, wykonując rozkazy przełożonych, a dla innych – przestrzeń, gdzie giną niewinni, wykorzystywani przez białoruski reżim, ludzie. Jak w takiej sytuacji można pomóc migrantom? Co zrobić, jeżeli obie strony – strażnik i aktywista – mają inne priorytety? Czy można w ogóle się porozumieć? Te i inne pytania wybrzmiewają w przedstawieniu o tyle mocno, o ile nie są przytłoczone inscenizatorskim nadmiarem: obserwujemy bohaterów skupionych na swoich działaniach, widzimy ich pogrążonych właściwie tylko w tej jednej czynności; jedni próbują dotrzeć do granicy, inni jej strzegą. Postaci poruszają się przy tym w pustej i zatłoczonej zarazem przestrzeni. Na scenografię składają się dwa główne elementy: poprowadzona przez całą scenę ledowa podłużna listwa świetlna i umieszczone przed nią, bodaj kartonowe, sylwetki ludzi w ruchu. Z perspektywy publiczności wyglądają one dwuznacznie: można pomyśleć, że widzi się tłum anonimowych osób przemierzający las, ale jesteśmy też w stanie zobaczyć w instalacji grupę imprezowiczów, którzy, oświetleni jedynie ledowym, pulsującym światłem, beztrosko tańczą. Oba te skojarzenia nie wydają się chybione i niosą ze sobą duży potencjał znaczeniowy. Ada i Jakub Tabiszowie w swoim spektaklu pokazują bowiem, że z każdą, nawet tak ważną, bo dotyczącą ludzkiego życia, historią można zrobić absolutnie wszystko: przekłamać, wyjaskrawić lub wyśmiać – w zależności od intencji lub politycznych potrzeb. Niesienie pomocy uchodźcom może zostać przecież zinterpretowane przez jednych jako antypaństwowa działalność, nierespektowanie obowiązującego prawa, a przez innych jako przyjęcie jedynej słusznej postawy, wyraz człowieczeństwa. Jeszcze inni mogą uznać, że ten czy inny aktywista, angażujący się na własną rękę w pomoc, robi to wyłącznie dla uznania i poklasku. Twórcy, kontrastując ze sobą postać strażnika (bardzo dobrze i konsekwentnie poprowadzona rola Mariana Czerskiego) oraz działaczki, relacjonują nie tyle konkretną historię, ile pokazują, jak działa mechanizm, który warunkuje społeczne funkcjonowanie opowieści o sytuacji na granicy – w mediach czy w polityce. Każdy wierzy w to, w co chce uwierzyć – niezależnie od faktów. W obu widowiskach – w Daleko i Pogranicy – padają również istotne pytania o to, kim jest współcześnie, w dobie fake newsów i zapotrzebowania na chwytliwe nagłówki, bohater. Jaką trzeba mieć historię, czym trzeba się wyróżniać i co trzeba zrobić, by zasłużyć na takie miano? Odpowiedzi mogą być różne, zwłaszcza jeśli mają polityczny charakter.
Granica może mieć także bardziej metaforyczne znaczenie, o czym przypominają trzy inne zaprezentowane podczas festiwalu przedstawienia: Cambio dolor. Wyznanie wiary Pawła Pacyny, eSki Marty Wiśniewskiej i Zjemy wasze dzieci. Z cebulą Piotra Adamczyka, Doroty Bator, Grzegorza Grecasa, Tomasza Jeznacha, Ady Tabisz i Roberta Traczyka. Wszystkie te spektakle, pokazane skądinąd w jednym secie, jednego dnia, jeden po drugim, dotyczą szeroko pojętych norm społecznych i ludzi, którzy w nich się nie mieszczą – osób niebinarnych i z niepełnosprawnościami oraz mniejszości seksualnych. Każde z tych trzech przedstawień ma zupełnie inny charakter i wywołuje w widzu różne emocje. Monodram Pacyny oraz eSki to bardzo osobiste i intymne spektakle, takie, w których głęboko współczuje się bohaterom i ma się wrażenie, że dobrze się ich rozumie, natomiast Zjemy wasze dzieci. Z cebulą… integruje widzów ze sobą, tworząc na czas pokazu wspólnotę – w dużej mierze zirytowaną i zdenerwowaną tym, czego protagoniści doświadczają (m.in. opresji, nietolerancji, braku szacunku). Granice są w tym przypadku rozumiane jako normy i przyzwyczajenia społeczne, które przysparzają innym bólu – w zakresie postrzegania własnego ciała (eSki), seksualności (Zjemy wasze dzieci…) czy tożsamości (Cambio dolor). Wszystkie te widowiska upominają się o wykluczonych, oddając im – zgodnie z założeniami teatru dokumentalnego – głos.
Robert Traczyk przygotował zaś spektakl Eksploracja sztucznej duszy, o możliwościach i ograniczeniach sztucznej inteligencji oraz technologii jako takiej. Realizatorzy, korzystając z możliwości ChatuGPT, próbowali przygotować widowisko, które – na pozór w czasie rzeczywistym – miało być prowadzone przez popularne internetowe narzędzie. Poprzez zadawanie czatowi różnych pytań i zlecanie mu rozmaitych komend (np. związanych z napisaniem partii scenariusza teatralnego), reżyser, obecny skądinąd na scenie, starał się „zmusić” sztuczną inteligencję do współpracy – w taki oto sposób, by wydawało się, że to, co odbiorca widzi, jest pokłosiem zamysłu ChatuGPT, a wykonawcy (Robert Traczyk, Marek Gluziński, Magdalena Górnicka-Jottard, Weronika Zwierzyńska) jedynie realizują jego sugestie. Próbowano zatem oddać kontrolę i inicjatywę chatbotowi, przekraczając w ten sposób granicę między światem wirtualnym a rzeczywistym. Rezultat tych poszukiwań okazał się jednak rozczarowujący – jako że sztuczna inteligencja niezdolna jest do pracy kreatywnej czy koncepcyjnej (tzn. jest w stanie udzielać odpowiedzi na nasze zapytania, ale nie rozumie ich głębszego sensu i kontekstu), twórcy postanowili przekierować uwagę z samego procesu artystycznego na bardzo ogólną i powierzchowną refleksję na temat rozwoju technologii. Wiele do życzenia pozostawia przy tym nadmiernie prezentowana i zupełnie niewiarygodna autoironia wykonawców: trudno przez nią uwierzyć w ich rzekomą spontaniczność.
Wierzy się za to bez problemu przedstawieniu User Experience, przygotowanemu przez słuchaczy wrocławskiego Policealnego Studium Animatorów Kultury SKiBA (Monikę Barzyk, Zuzannę Kociugę, Bartosza Kułagowskiego, Aleksandrę Pali, Monikę Orlik, Blankę Starzycką). Widowisko dotyczy kwestii uzależnień i fałszywych wyobrażeń na temat osób z nałogami. Bohaterom, uzależnionym od substancji psychoaktywnych, daleko od podtrzymywanych przez różne teksty kultury stereotypów – nie wyglądają na chorych lub bezdomnych; to w dużej mierze zdolni studenci, pochodzący z dobrych domów nastolatkowie i przedstawiciele świetnie płatnych zawodów. Coś się jednak stało, że na pewnym etapie życia wpadli w nałogi. Co? By odpowiedzieć na to pytanie, wykonawcy – pod opieką pedagogiczną Grzegorza Grecasa – przeprowadzili wywiady i dokładnie przeanalizowali forum internetowe zrzeszające użytkowników substancji psychoaktywnych. Oba te źródła stały się podstawą do stworzenia miejscami naprawdę ciekawego i zaskakującego przedstawienia, zadającego kłam wielu powszechnym nieprawdziwym wyobrażeniom (m.in. na temat narkomanii). Realizatorzy wpadli jednak – być może ze względu na zbyt dużą ilość materiału źródłowego – w faktograficzną pułapkę: zapomnieli o tym, że nie każda informacja o bohaterze, którego próbuje się opisać i przedstawić, jest dla widza ważna; odbiorca wielu rzeczy sam chce się do domyślić, nie trzeba mu wszystkiego, od A do Z, wyjaśniać. Można mu zaufać, sugerować pewne interpretacyjne tropy, oddając w ten sposób pole do własnych poszukiwań. W User Experience tak się jednak nie dzieje, gdyż poznajemy losy wszystkich postaci, bez wyjątku, od początku do końca – każdorazowo dowiadujemy się, jakie były powody wpadnięcia w nałóg danego bohatera, jaki jego choroba miała przebieg, do czego doprowadziła i czy udało się ją pokonać. Choć z początku poszczególne relacje wywołują w oglądającym duże poruszenie, to prowadzenie na scenie równocześnie kilku opowieści o podobnym przebiegu wywołuje ostatecznie emocjonalne zobojętnienie widza.
Przyglądając się z perspektywy czasu tegorocznemu programowi, nie sposób nie zauważyć jednego: że podczas II Festiwalu Teatru na faktach Antybohaterka zaprezentowano słabsze i mocniejsze tytuły. Poziom nie był równy. Niektóre przedstawienia intrygowały, poruszały istotne i bieżące tematy, inne wydawały się zaś przegadane lub dramaturgicznie niedopracowane. Te, które należą do tej pierwszej grupy, były już, co ciekawe, wcześniej pokazywane – eSki są bowiem z 2021 roku, a Zjemy wasze dzieci… – z 2020. Wyjątek stanowi udana i nieoczywista Pogranica, zaprezentowana po raz pierwszy właśnie w trakcie tegorocznej imprezy.
Na myśl nasuwa się również pytanie o to, czy wszystkie omówione przedstawienia wpisują się w założenia teatru dokumentalnego. Co dokumentuje na przykład stworzona przy pomocy sztucznej inteligencji i improwizacji aktorskiej Eksploracja sztucznej duszy? W jaki sposób premierowy spektakl Wiosna, lato, jesień, zima i znowu wiosna Teatru GAS, zaprezentowany pierwszego dnia i inaugurujący we Wrocławiu scenę ukraińską, wpisuje się w ramy wyznaczone przez wcześniejsze prezentacje Teatru na faktach? Wprawdzie możemy przeczytać w programie, że twórcy Wiosny… korzystali podczas pracy z dokumentu (pytanie – jakiego?), ale na pierwszy plan w ich widowisku wysuwa się przecież co innego –Pieśń lasu, fantastyczny utwór Łesi Ukrainki i jego oniryczny charakter. Oglądając spektakl, obserwujemy bohaterów, którzy pochodzą z nie wiadomo jakiego porządku; nie wiemy, czy z dramatu o szaleńczej miłości rusałki i śmiertelnika, czy ze współczesnej, pogrążonej w wojnie, Ukrainy. Realizatorzy próbują obie te przestrzenie – pięknej baśni i brutalnego świata – połączyć, zastanawiając się nad tym, czym, kiedyś i dziś, w literaturze i prawdziwym świecie, jest lub była miłość, ale robią to, po pierwsze, niezbyt czytelnie, a po drugie – kosztem dokumentalnej części. Widowisko, co trzeba podkreślić, pozostaje atrakcyjne wizualnie (na uwagę zasługuje także muzyka zespołu KWIT oraz choreografia), ale prowokuje do postawienia pytania o jego związki z teatrem dokumentalnym. Co realizatorzy próbują nam opowiedzieć? O co pytają swoich bohaterów? Jaki problem lub jakie zjawisko starają się naświetlić? Wychodząc z Wiosny, lata…, długo zastanawiałem się nad tym, czy aby na pewno dobrze rozumiem założenia teatru dokumentalnego. Czy jego istotą nie jest – cytuję opis ze strony Instytutu Grotowskiego – „dosłowne przedstawianie świata na scenie”? Jeśli tak, to jak daleko można od tej dosłowności odejść i w jaki sposób o tym świecie należy opowiadać? Świetne przedstawienia z ubiegłych lat, takie jak Matki wyklęte Ady Tabisz, Łupiny Małgorzaty Jakubowskiej czy Męskie perspektywy miłości Mateusza Brodowskiego dowodziły, że potrzebne są do tego przede wszystkim trzy elementy: prawdziwa, konkretna i przekonująca historia, jej przemyślana sceniczna realizacja oraz wiarygodne kreacje aktorskie. Tym razem, jeśli miałbym w jednym zdaniu skonkludować wrażenia po festiwalu, w wielu spektaklach wspomnianych elementów, w różnych proporcjach, niestety zabrakło.