„SHÖNĪ” Alessandry Zerbinati na IV Międzyuczelnianym Przeglądzie Performansu aKTOmaR w Teatrze KTO w Krakowie. Pisze Agnieszka Loranc w Teatrze Dla Wszystkich.
Kto raz zajrzał za kurtynę aKTOmar’u, ten nie przejdzie obok niego obojętnie. IV edycję przeglądu można śmiało określić jako zderzenie ekshibicjonistów z wojerystami – przestrzeń, w której artyści nieskrępowanie zmuszają widzów do konfrontacji z granicami etycznymi i emocjonalnymi. W ciągu trzech dni (21-23 stycznia) w przestrzeni Teatru KTO odbyło się blisko czterdzieści działań performatywnych, jednak na językach pozostawało jedno nazwisko – Alessandra Zerbinati. To właśnie performans włoskiej artystki (w programie wpisany jako pokaz mistrzowski) stał się centrum dyskusji, przyciągając uwagę zarówno zwolenników, jak i krytyków radykalnej sztuki, którzy wciąż zmagają się z pytaniem, gdzie przebiega granica między prowokacją a sztuką.
(Auto)agresja jako akt oporu
Performans Alessandry Zerbinati, zatytułowany „SHÖNĪ”, jest zdecydowanie najbardziej kontrowersyjnym przeżyciem teatralnym, z którym kiedykolwiek przyszło mi się zmierzyć. Występ przepełniony radykalną ekspresją, realną i symboliczną przemocą, konfrontuje publiczność z granicami percepcji i moralności. Od samego początku przestrzeń staje się sceną intensywnej eksploracji bólu – zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Pierwsze wrażenie wywołuje nie muzyka, a jej brak – cisza, która wkrótce zostaje rozerwana na strzępy przez dźwięki noise’u. Kakofoniczne odgłosy, przekraczające decybelową skalę, potęgują uczucie napięcia. Widz zostaje wrzucony w mroczną scenerię – ostre światło padające na nagie ciało performerki przypominającej zjawę. Z kolei światła stroboskopowe zakłócają percepcję, tworząc wrażenie slow-motion, jakbyśmy wszyscy, łącznie z artystką, dryfowali w surrealistycznym rytmie, a wręcz amoku. Zapach krwi, która płynie po jej ciele, przenika przestrzeń, a metaliczny aromat staje się niemal namacalny. To polisensoryczne doświadczenie wprowadza publiczność (a znaczą większość wyprowadza) w stan ekstremalnej świadomości.
Prowokacja czy głęboka refleksja?
Podczas performansu Zerbinati, pomalowana na biało w nawiązaniu do estetyki teatru butō, wykorzystuje własne ciało jako medium artystyczne. To w dosłowności białe płótno, które sukcesywnie pokrywa krwią wydobywającą się z jej ust, piersi, a także intymnych miejsc. Przy użyciu ostrego narzędzia dokonuje nacięć symbolizujących opór wobec opresyjnych struktur. W mediach społecznościowych performerka wyjaśnia, że pierwsze cięcie – języka – stanowi metaforę ucisku wolności słowa, milczenia narzuconego przez społeczeństwo. Drugie, wymierzone w sutek, odwołuje się do świętej Agaty i wskazuje na perwersyjny charakter instytucji religijnych. Trzecie – cięcie łechtaczki – unaocznia brutalność i ekstremalną przemoc wobec ciała kobiecego.
Ten paradoksalny akt odzyskania sprawczości, wykracza jednak poza granice racjonalnych idei. Bez wcześniejszego wprowadzenia w symbolikę performansu wielu widzów odebrało go jako akt perwersji, niemożliwy do zaakceptowania w granicach sztuki. Ekstremalność formy Zerbinati przywodzi na myśl wiedeński akcjonizm, teatr Hermanna Nitscha, gdzie prowokacja staje się narzędziem konfrontacji z ukrytymi lękami i tabu. Artystka zmusza widza do zmierzenia się z performansem w sposób czysto instynktowny, zanim ktokolwiek pozwoli sobie na intelektualną analizę. W ten sposób odtwarza relację człowieka z przemocą – najpierw odczuwaną jako wstrząs, potem rozumianą w kategoriach społecznych, kulturowych i politycznych. Trudno jest przepracować taką formę artyzmu, bowiem to, co dla jednych jest symbolicznym aktem sprzeciwu wobec opresji, dla innych staje się przemocą w czystej postaci.
Obserwując to wszystko z reporterskiej perspektywy, odczuwałam silną potrzebę wycofania się, jednak ostatecznie zdecydowałam się pozostać, by postarać się zrozumieć pełny kontekst występu. Warto zauważyć, że ze stale rosnącą siłą kwestia szeroko rozumianej przemocy przebija się w sztukach wszelakich. W ubiegłej edycji festiwalu pojawił się performans poruszający podobną tematykę – choć mniej radykalnie w swojej formie. Natalia Sara Skorupa gasiła papierosa na własnej ręce, uprzednio prosząc publiczność o użyczenie zapalniczki. Tam widzowie mieli wybór – mogli odmówić lub poddać się prośbie. Zirbinati nie daje tej możliwości – widz zostaje wrzucony w sam środek brutalnej symboliki, stając się częścią jej narracji. Performance nie pozwalał na pełen dystans. Zerbinati przełamuje czwartą ścianę wychodząc do widzów. Kontakt cielesny, bezpośrednia bliskość pokaleczonego i ubrudzonego płynami ustrojowymi ciała artystki, wywołuje skrajne reakcje – od ciekawości, obrzydzenie i ucieczkę. Przesunięcie granic między sztuką a realnością zmusza do refleksji nad rolą widza – czy jest on biernym obserwatorem, czy współuczestnikiem aktu przemocy?
Pozostaje także pytanie – czy widzowie powinni być zmuszeni do tego rodzaju doświadczeń? Z jednej strony każdy ma prawo wyjść, z drugiej czym byłby performans bez udziału audytorium. Podczas panelu dyskusyjnego włoska artystka zauważyła, że polska publiczność wykazała się wyjątkową wytrwałością, bowiem widownie na całym świecie pustoszeją, nim jej performans dobiegnie końca.
Okaleczenie sztuki
To właśnie najbardziej skrajne doświadczenia zapadają w pamięć. Dlaczego w ogóle o nim piszę, dlaczego poświęcam mu uwagę? Podczas jednego z performansów studenckich padła kwestia, która wydała mi się trafnym podsumowaniem także istoty „SHÖNĪ”: „Nie rozumiecie mnie. Jestem chodzącą sztuką nowoczesną. Nieokreśloną.” To nieokreśloność i niejednoznaczność sprawiają, że performans włoskiej artystki pozostaje tak mocno w pamięci, nawet jeśli dla wielu jest nieakceptowalny. Jednocześnie zmusza do refleksji, czy tego rodzaju prowokacje poszerzają i wzbogacają definicję sztuki, czy raczej ją okaleczają?