„Każdego dnia jest mi żal” Artura Pałygi w reż. Katarzyny Dudzic-Grabińskiej i Karoliny Gorzkowskiej w Opolskim Teatrze Laki i Aktora. Pisze Kamila Łapicka, członkini Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Sztuki Współczesnej.
Niemłoda już kobieta mówi z namysłem, długo dobiera słowa. Jest raczej nieśmiała, choć odważnie patrzy w kamerę. Jej głos lekko drży. Ma świadomość wagi swojego świadectwa. To Miep Gies w jednym z wielu nagrań dokumentalnych, na których opowiada wciąż tę samą historię. O dzienniku znalezionym w Amsterdamie. W sekretnej oficynie firmy Otto Franka, gdzie pracowała jako sekretarka. To właśnie jej myśli musiała zbudować w swoim ciele Karolina Gorzkowska – parafrazuję tu wypowiedź aktorki z Radia Opole (20 lutego 2025) – aby doszło do prapremiery spektaklu Każdego dnia jest mi żal. Wcześniej tę samą operację musiał wykonać Artur Pałyga, który potrafi pisać kobiet portrety intymne (wystarczy wspomnieć W promieniach czyli rzecz o Marii Curie-Skłodowskiej).
Wybór nieoczywistej bohaterki to duży atut opolskiej inscenizacji. Miep Gies była osobą, która przez ponad dwa lata pomagała się ukrywać rodzinie Franków. Osobą, która znalazła i przechowała dziennik Anny Frank. Potem przypadła jej rola strażniczki tego dziecięcego pamiętnika, który stał się „bestsellerem wzruszania”. Czy to było potrzebne? Czy to jest moralne? Czy nie lepiej wzruszać się żyjącymi dziećmi? Świetne pytania formułuje autor tekstu, nierzadko ostro, rozbijając lukrowaną skorupkę, jaką pokrył się z czasem przemysł pamięci pod szyldem „Anna Frank”.
Karolina Gorzkowska zapragnęła wcielić się w rolę Miep Gies po obejrzeniu amerykańskiego serialu Światełko (2023), inspirowanego jej życiorysem. Uświadomiła sobie, że pamiętnik Anny Frank został znaleziony przez konkretną osobę, a nie po prostu „ocalał”, jak piszą media. Udało jej się przekonać do pomysłu stworzenia monodramu dyrektora Opolskiego Teatru Lalki i Aktora, Krystiana Kobyłkę. Trzeba przyznać, że inicjatywy, wytrwałości i talentu jej nie brakuje, a to ważne składniki artystycznego curriculum, choć nie bardzo wiadomo, w jakiej rubryce je umieścić.
W swoim pierwszym pełnospektaklowym monodramie Gorzkowska starannie konstruuje figurę bohaterki mimo woli. Ma na sobie biurowy mundurek, który określa charakter postaci – skupionej na wykonywaniu zadań, pozbawionej wyobraźni. Pasjonująco został ukazany wątek wyobraźni, przedstawionej jako coś pejoratywnego, co nie pozwala się cieszyć codziennością i zastanym światem, bo ważniejsze stają się wyobrażenia o jakimś innym, lepszym świecie. Przewrotność tej koncepcji zawiera w sobie również myśl, znaną z historii, że świat może stać się lepszy bez określonych ludzi.
Podobało mi się odważne (czytaj: precyzyjne, nieco chłodne, nie uwodzicielskie w stosunku do nastoletniej widowni, której dedykowana jest ta produkcja) aktorstwo Gorzkowskiej, ale największe wrażenie zrobiła na mnie ostatnia, lalkowa sekwencja. Lalka jest miniaturą aktorki, przypomina Barbie-seniorkę z ruchomymi stawami. Patyk wbity w tył jej głowy Gorzkowska trzyma w ustach i w ten sposób opowiada o końcówce ponad stuletniego życia Miep Gies, spędzonej w domu opieki. Mówi bardzo wyraźnie, jak na te okoliczności (przypomina to ćwiczenie dykcyjne z korkiem) i wtedy pada z jej ust tytułowa kwestia. Jest ona hymnem na cześć codzienności i małych radości.
Gorzkowska zaprosiła do koreżyserii Katarzynę Dudzic-Grabińską, z którą łączyły ją wcześniejsze projekty, porozumienie i sympatia. Scenografię – niewielką przestrzeń biurową obfitą w roślinność, papiery i pieczątki, która pozwala zgrabnie transformować miejsce akcji – stworzyła debiutująca Anna Miszczyszyn, modelatorka z pracowni plastycznej teatru, a oświetlił tę przestrzeń Wojciech Gieroń, specjalista z położonego w sąsiedztwie Teatru im. Kochanowskiego, pracujący po raz pierwszy jako reżyser światła. Obojgu debiutantom składam serdeczne gratulacje i życzę kolejnych fascynujących wyzwań! Trzeba jeszcze wspomnieć o twórcy muzyki, dawno po debiucie, Dawidzie Suleju Rudnickim. To pianista i czuły kompozytor muzycznych impresji, które od pierwszych dźwięków otwierają wyobraźnię.
Opolski spektakl przypomniał mi o podobnie kameralnej i podobnie udanej inscenizacji z Poznania. Mowa o Tymczasem pa, Kochany Skarbunieczku Republiki Usta Usta. Źródłem inspiracji był dla autorki tekstu, Ewy Kaczmarek i reżysera, Wojciecha Wińskiego album opracowany przez historyka sztuki, Piotra Kordubę. Zgromadzono w nim rysunkowe listy ojca do syna. Powstawały między 1941 a 1944 rokiem, a więc w podobnym czasie, co zapiski Anny Frank (1942-1944), ale na obrazach posyłanych do przebywającego u krewnych na wsi „Skarbunieczka” nie sposób dostrzec śladów wojny. Zastępuje ją zwyczajne życie, tak jakby siłą woli można było ochronić dziecko od rzeczywistości, w której budowane są getta, a potem ich mieszkańcy znikają. Opowieść z Kraju Warty ma także inne zakończenie – rozdzieleni krewni łączą się na powrót. Z rodziny Franków pobyt w nazistowskich obozach przeżył tylko ojciec, który w 1976 roku w telewizji BBC powiedział, że tak naprawdę poznał swoją córkę dzięki brulionom ocalonym przez Miep Gies, które zdecydował się opublikować.
Spektakl dla widowni licealnej to zawsze wielkie wyzwanie dla teatru. Opolskim twórcom udało się skutecznie skupić uwagę nastolatków, a może nawet odrobinę ich zszokować i to w nieoczywisty sposób – zamiast wymieniania cyfr, usłyszeli refleksję swojej równolatki, która zwierzyła się Gies, że po wizycie w Auschwitz uznała, że dobrze by było, aby wróciły tamte czasy, bo przynajmniej życie (na krawędzi jego utraty) „było jakieś”.
Warto przypomnieć na koniec, że w 2019 na deskach Opolskiego Teatru Lalki i Aktora miał premierę Dziennik Anne Frank w reżyserii Mariána Pecko, więc Każdego dnia jest mi żal można traktować jako niezwykle udany teatralny prequel.
Artur Pałyga KAŻDEGO DNIA JEST MI ŻAL. Reżyseria: Katarzyna Dudzic-Grabińska, Karolina Gorzkowska, scenografia: Anna Miszczyszyn, muzyka: Dawid Sulej Rudnicki, kompozycja świateł: Wojciech Gieroń. Prapremiera w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora 22 lutego 2025.