Na rynku czytelniczym pojawiła się pozycja książkowa napisana przez Jacka Poniedziałka, która zdaje się wyróżniać czymś więcej. Aktor Nowego Teatru w Warszawie, opisujący własne wspomnienia, nie koloryzuje mało cukierkowych elementów przeszłości - o "(Nie)Dzienniku" pisze Karol Mroziński w Teatrze dla Wszystkich.
My, przeciętni zjadacze wytworów kultury od zawsze szukaliśmy lepszego świata. Ten jaki nas otaczał wydawał się nam zbyt szary, za mały na nasze pragnienia i możliwości. Z pomocą przychodziły książki i filmy. Ich bohaterowie pozwalali nam na relaks, zabawę, ale i spojrzenie w głąb siebie, postawienie w sytuacji innej osoby lub poradzenie sobie z własnymi problemami. Przecież wyruszenie w te wszystkie dalekie podróże, w towarzystwie kompanów, samo przez się jest odbierane jako coś bardziej pozytywnego niż bezcelowe dreptanie w miejscu. Niczym bogowie greckiego panteonu wszyscy protagoniści wydawali się odbiorcom jednocześnie dalecy i bliscy zarazem, a co za tym idzie ich historie, będące celem naszych marzeń, stawały się nieco bardziej prawdopodobne do zdobycia.
Rolę bohaterów dwudziestego pierwszego wieku przejęły zastępy IDOLI wszelkiej maści. A możliwości pozostawienia komentarza pod postem stały się ważnym narzędziem kreowania złudnej niczym film czy teatr rzeczywistości. Zjawisko to upodobniło nas do ludzi sceny czy ekranu. Tak jak tamci wielcy mieli do pomocy tekst scenariusza, tak my teraz możemy wyrazić w internecie swoje zdanie, a ono na pewno nie pozostanie bez odpowiedzi. Zawsze chcieliśmy mieć większy wpływ na to, co dzieje się dookoła, subtelna granica między realem a fikcją w tym punkcie zaczyna się zacierać. Plotki i ploteczki, ogromna fala dezinformacji podtrzymują ten stan. Z czasem zapominamy, że nasi celebryci byli i pozostaną nadal tylko ludźmi.
Ostatnio pojawiła się moda na literaturę autorstwa naszych „milusińskich”. Dziennikarze, prezenterzy, piosenkarze, ci, którym wydaje się, że mają coś ciekawego do powiedzenia, wszyscy oni przeszli na wyższy poziom. Chyba zabrakło czasu antenowego, aby zaprezentować całe dobrodziejstwo inwentarza. Teraz to, co nie zmieści się na małym czy dużym ekranie, zostanie przelane na papier. Dobre rady, wysyłanie pozytywnej energii to wszystko kontynuacja pewnego procesu zwanego biznesem.
Jednak na rynku czytelniczym pojawiła się pozycja książkowa napisana przez Jacka Poniedziałka, która zdaje się wyróżniać czymś więcej. Aktor Nowego Teatru w Warszawie, opisujący własne wspomnienia, nie koloryzuje mało cukierkowych elementów przeszłości. Nieco terapeutycznie, a trochę ku przestrodze. Całość nie jest liniową opowieścią od dzieciństwa, przez okres nastolatka, prowadzącą ku współczesnym czasom. To raczej rozbicie jednej skomplikowanej osoby na kilka innych, na takie jakimi był i jakimi bywa Hamlet, Penteusz czy Rod z głośnych przedstawień Krzysztofa Warlikowskiego, długoletniego partnera autora „(Nie)Dziennika”. Znajdziemy tam podróżnika po Ameryce Łacińskiej, któremu nie straszne są ulewy i zgraja tubylców. Zagubionego człowieka popełniającego notorycznie te same błędy, pełnego nadziei, że tym razem na pewno się uda. Przyjaciela dla całego wachlarza charakterów, od pedofila po dzwoniącego co jakiś czas więźnia. Trwającego długie lata w toksycznych związkach chłopaka, który albo się przyzwyczaił do tego co ma, lub też nie jest w stanie sobie wyobrazić, że coś lepszego może go jeszcze spotkać. Wreszcie spotykamy odważnego mężczyznę, który decyduje się na odbycie terapii. To jeszcze jedna rola człowieka/aktora, którą chciałby zagrać, a nie tylko odegrać. I w tym momencie cała zasłona dzieląca nas od naszych celebrytów znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ktoś nam dobrze znany schodzi krok po kroku ze swojego piedestału. To nie my chcemy być jak oni, to on chce być wreszcie sobą. Człowiekowi jako jednostce nie jest wcale obce zjawisko strachu, ucieczki, kreowania jakiegoś własnego świata tylko po to, by pewne rzeczy przeżyć. Tym bardziej nie jest obce aktorowi, który przecież co spektakl nakłada inną maskę, by pokazać widowni „coś na kształt prawdy”.
Chyba zbyt rzadko zastanawiamy się jako fani jakiegoś serialu, filmu czy aktora, ile trzeba przeżyć, jak bardzo mocnym i sprytnym trzeba być, aby nie dać się zwariować? Jaką cenę trzeba zapłacić, aby móc wykonywać zawód, do którego zostało się powołanym? Widzowie przychodzą i oglądają gotowy produkt, obserwują grających emocjonalnie aktorów… ale czy na serio lubimy naszych aktorów, czy tylko pewne wyobrażenie na ich temat? To dobre pytanie zwłaszcza w czasach, kiedy pewne zasłony nadal opadają. Te ukrywające przed nami kurtyną dramaty teatralne zawsze się odsłaniały ukazując piękne opowieści. Inne, tuszujące metody szlifowania fachu w szkołach teatralnych, dopiero teraz zdają się widzieć światło dzienne.
Na koniec pozwolę sobie na swego rodzaju zobrazowanie problemu. Któż z nas nie pamięta historii małej Dorotki, która za sprawą tornada trafia do Krainy Oz? Któż z nas nie pamięta oscarowej roli Renée Zellweger w filmie "Judy", który trafił na ekrany w 2019 roku? Takie historie działy się od zawsze, ale tylko te dobrze opowiedziane przejdą zauważone i zostaną docenione.