EN

29.06.2020, 18:23 Wersja do druku

Dzień dobry państwu!

arch. artysty

Zajmuję się pisaniem sztuk teatralnych. Jest to zajęcie osobliwe, by nie powiedzieć absurdalne, bo nie dość, że człowiek swój czas poświęca na czynność pisania, nieprzynoszącą wymiernych korzyści (jakie przynosi np. reperowanie butów czy zakładanie trawników), to jeszcze uprawia gatunek skrajnie niszowy, tak niszowy że często wręcz niezauważany przez literaturoznawców.

Mało tego, nawet w tej niszy nisz, jaką jest dramatopisarstwo (przynajmniej w Polsce) napisanie dramatu na ogół nie niesie ze sobą żadnych konsekwencji, poza oczywiście kolejnym ubytkiem na zdrowiu z powodu godzin przy biurku.

Napisany dramat przez pewien czas cieszy swojego autora, dumnego że udało mu się nie tylko zacząć, ale i doprowadzić dzieło do końca. Być może jeszcze przeczyta go kilka osób, ale nie są to zwykle te osoby, których autor by się spodziewał. Nie kierownicy literaccy teatrów (ci jeśli jeszcze są, to mają dziś chyba inne zajęcia), nie reżyserzy (ci radzą doskonale sobie radzą bez autorów) i broń Boże nie dyrektorzy teatrów (ci w ogóle nie zaprzątają sobie głowy polską dramaturgią współczesną). Żona stwierdzi z niesmakiem, że znowu wykorzystał wątki z prywatnego życia. Mama jak zawsze pogratuluję synowi-niedocenianemu geniuszowi. Znajomi dadzą trochę lajków na fejsbuku, ale zwykle nie koledzy literaci. Ci są zajęci zbieraniem własnych lajków.

Wypada więc zapytać, dlaczego zająłem się pisaniem sztuk teatralnych, skoro na co dzień dostaję jasno do zrozumienia, że nie są one nikomu poza mną i paroma jeszcze osobami potrzebne. Po pierwsze bardzo lubię to robić. Nic na to nie poradzę. Sprawia mi to radość porównywalną chyba tylko z radością… (tu każdy niech sobie wpisze swoją najradośniejszą czynność). A czasem nawet większą. Po drugie wierzę. No tak już mam, że muszę wierzyć, inaczej wszystko mi się rozsypuje. Wierzę mianowicie w to, że moje utwory, nie wszystkie, to pewne, ale przynajmniej niektóre moje utwory mnie przeżyją i że ktoś tam kiedyś obcując z nimi pomyśli: „to o mnie”. Zawsze kiedy podoba mi się jakaś książka, film czy spektakl, myślę sobie w końcu, że to o mnie.

Właśnie, spektakl, czyli tekst wystawiony na scenie. Teoretycznie autor pisze dramat, a teatr go bierze i wystawia. Nie u nas. Nie dziś. Dziś u nas panują inne zwyczaje, o czym ciekawie pisze Elżbieta Manthey w swoim „Liście otwartym” z 16 czerwca, opublikowanym na e-teatrze. Reżyser, nawet jeśli bierze jakiś oryginalny nowy tekst na warsztat, bardzo rzadko nie ulega pokusie „przepisania” go przy pomocy swojego „dramaturga”, czyli kogoś kto uważa się za mądrzejszego od autora albo wręcz bez dramaturga, bo sam dramaturgiem się koronuje w swojej królewskości. A jednocześnie ciągle słyszę, że teatr to „przestrzeń dialogu”. Najwidoczniej ten dialog nie obejmuje autora dramatu. Nawiasem mówiąc nastąpiło zawłaszczenie pojęcia „dramaturg” przez przepisywaczy. Kiedyś to był po prostu pisarz tworzący dramaty. Dziś zostało mi już tylko poletko „dramatopisarza”, choć „dramaturg” bardziej mi się podoba i dlatego chcę odzyskać zawłaszczone jako dramaturg właśnie. Mogę chcieć?

Wypłakawszy się we własny mankiet chciałbym uroczyście zapewnić, że nie zamierzam obrażać się na teatr tylko za to, że mnie nie chce. Boć czasem jednak przecież chce, a poza tym jakoś tak milusio się człowiekowi robi, kiedy piszą o nim „osobny”. Osobny, czyli niestadny, a jednocześnie jakoś do tego teatralnego stada ciągnący. Pisaniem swoim osobnym za stadem tęskniący. Dramaturg czyli kontradykcja.

Tytuł oryginalny

Dzień dobry państwu

Źródło:


Link do źródła