"Po próbie" Ingmara Bergmana w reż. Andrzeja Dopierały w Teatrze Bez Sceny w Katowicach. Pisze Wojciech Lipowski w Śląsku.
Vogler, reżyser teatralny u kresu drogi artystycznej postanowił zrobić bilans minionych lat. Usiadł więc nad egzemplarzem Gry snów Strindberga, by bodaj po raz piąty zmierzyć się z nieprzebraną głębią tego dzieła. Kiedy ujrzeliśmy go siedzącego na okrytej mrokiem scenie zastawionej rekwizytami dawnych sztuk, czekał na Annę Egerman, młodą aktorkę mającą wcielić się w rolę Córki Indry. O czym myślał, kiedy dumał samotnie, nie przejmując się naszą obecnością? Może o czekającej go konfrontacji z niedoświadczoną artystką, o złudnym powabie młodości, wielkiej niewiadomej, która poprowadzi w bliżej nieokreślone rejony. Albo wyczuł nagle w opustoszałym teatrze powiew czegoś zupełnie innego, wyraźnie obecnego za kulisami, czego bał się nazwać, wiedząc, że jeszcze czas jakiś uda mu się oszukać przeznaczenie i osłonić tlący płomień własnego istnienia.
Niezwykłe studium ludzkich namiętności, odwieczna historia o upływie czasu i przemijaniu, fascynacja ulotną młodością, za którą czyha nieuchronna śmierć - cały ten repertuar możliwości wypełniony wątkami autobiograficznymi pomieścił Ingmar Bergman w napisanym w połowie lat 80., zrealizowanym w formie telewizyjnego spektaklu, dramacie Po próbie (Ejter repetitionen).
Obecnie katowicki Teatr Bez Sceny przypomina ten nieco już zapomniany utwór w nowym, współczesnym przekładzie Haliny Thylwe. Okazja jest wyjątkowa, bowiem reżyser i twórca teatru, Andrzej Dopierała obchodzi, 40-lecie pracy artystycznej zaś jego scena świętuje 25 urodziny. Utwór Bergmana wpisuje się w znaną dramaturgii współczesnej skłonność do refleksji na temat procesu powstawania dzieła, sposobów i celów tworzenia. Znane są przecież teksty wykorzystujące motyw teatru świata, w którym człowiek poddany jest woli przeznaczenia, Reżysera, który z wysokości układa plan ziemskiej gry w widowisku każdego poszczególnego istnienia. Calderon (Wielki teatr świata), Szekspir (Hamlet), czy bliżej nas Tankred Dorst (Ja, Feuerbach) to tylko wybrane odsłony ciągnącej się od wieków opowieści o teatrze, gdzie rozpaczliwa walka o przetrwanie, życie staje się najważniejszą dominantą, dramatycznym poszukiwaniem tego, co ważne i słuszne. Bardzo trafnie określił to Epiktet filozof grecko-rzymski, stoik. W Encheiridionie kompendium myśli spisanym przez jego ucznia Arriana znajdziemy napomnienie: „Pamiętaj, że jesteś aktorem grającym rolę w widowisku scenicznym, a do tego w takim widowisku, jakie spodobało się dramaturgowi ułożyć: w krótkim - jeżeli krótkie, w długim - jeżeli długie. Jeżeli chciał, żebyś grał rolę żebraka, staraj się i tę rolę po mistrzowsku odegrać. I tak samo się staraj, kiedy ci powierzy rolę chromego, monarchy albo szarego obywatela. Twoją bowiem jedynie jest rzeczą powierzoną ci rolę odegrać pięknie, sam wybór natomiast roli jest sprawą kogo innego".
Wróćmy do Bergmana, wspomniano, że Po próbie zawiera także elementy autobiograficzne, w tym wypadku ściśle określone i nazwane przez autora. W znanej autobiografii Laterna magica możemy przeczytać, że po rozstaniu z Liv Ullmann, podczas prac nad kolejną adaptacją Gry snów, zakochał się niczym młokos w młodej, pięknej aktorce. I zapewne ta fascynacja młodością stała się początkiem opisanej w dramacie próby sił miedzy początkującą artystką a doświadczonym reżyserem, który dodatkowo chce sprawdzić, na ile możliwa jest w tej grze możliwość dominacji nad inną osobą. Do tego swoistego pojedynku pełnego emocji, miłosnych rozgrywek, namiętności, stanął właśnie reżyser katowickiej adaptacji Andrzej Dopierała, wcielając się w rolę Voglera.
Gdy siedział pośród mroku w ciszy, którą zakłócał jedynie odgłos wprawionego w ruch metronomu, wyglądało, jakby próbował narzucić, nadać tempo wydarzeniom, a właściwe tylko zarysom scen, bowiem żadna z sytuacji dramaturgicznych utworu Berg-mana nie znajdzie swojego rozwiązania. Może chciał zagłuszyć natłok myśli, które tego wieczoru przed spotkaniem musiały sprawiać mu spory kłopot. Dopierała zagrał Voglera przejmująco, lepiąc go z kawałków niepokoju, lęku przed tym, co nieobliczalne, nieprzewidywalne, gdzieś na granicy rozpaczy płynącej z poczucia przemijania, zagrożenia, przed którymi ochronić go może już tylko własna twórczość. Albo właśnie, gra pozorów, która na początku atrakcyjna, pełna powabu, z czasem staje się pułapką dla przegranego artysty. Gdy przyjdzie wyczekiwana młoda kobieta, rozpocznie się rozmowa, pełna dystansu, niedomówień, grzebania w przeszłości, szczególnie tej związanej z matką Anny, w której przed laty zakochany był Vogler.
Powiedzą sobie wszystko i nic zarazem. On jakby chciał powtórzyć jej gesty, ona z wyraźnym chłodem wysłucha opowieści, irytując się, gdy po raz kolejny przypomni jej o podobieństwie do matki, czy drążyć będzie temat związku z asystentem reżysera Peterem lub zacznie dopytywać o zgubioną bransoletkę. W końcu przyzna, że wielu ludzi nosi w sobie rany, które im zadał swoim zachowaniem, ale też sam jest zraniony przez innych, a tego wieczoru chciał być sentymentalny, wiemy jednak, że nie jest to prawdą.
W wypowiedzianych nad otwartym egzemplarzem dramatu Strindberga zdaniach pojawi się sporo uwag o aktorach, reżyserach, wspólnej pracy na scenie i okaże się niebawem, że tytułową próbą jest właśnie moment tego spotkania. Nie wiadomo, jak Andrzej Dopierała swym mistrzowskim koncertem, wygrał w tym spektaklu czyste tony scenicznej magii, bo chyba tylko tak można nazwać imponująca swobodę i perfekcję w budowaniu napięcia oraz formy i treści poszczególnych sytuacji. W jego spojrzeniu nieustannie widzieliśmy: upokorzenie, pogardę, chęć dominacji, wyższość i niższość, jaką odczuwa wobec Marii spotkanej nie za kulisami teatru, ale kulisami własnego, coraz krótszego życia.
No i ona, Anna Egerman. Debiutująca na scenie w podwójnej roli Anna Nowak. Jej Anna to kobieta piękna i pełna talentu, świadoma, że jest przedmiotem fascynacji starzejącego się artysty. Podwójnej, bo podjęła trudne wyzwanie i wcieliła się również w pojawiającą się w retrospekcji niegdysiejszą kochankę Voglera, zmarłą aktorkę Rakel, starającą się uwieść reżysera w nadziei na otrzymanie roli w teatrze. Skąd wzięła tyle sił, by udźwignąć obie niełatwe postaci? Może drugie wcielenie, topiącej smutki w alkoholu wciąż atrakcyjnej kobiety, świadomej, że na jej twarzy odciska swój ślad czas, było mniej wyraziste i przekonujące, ale to tylko z powodu młodego wieku i mniejszego doświadczenia, jakiego wymagałaby ta postać będąca u Bergmana wysłanniczką śmierci, skrytej za złowieszczą zdeformowaną maską.
Zagrała jednak z odpowiednim dystansem, momentami ironią, broniąc swoich racji, nie pozwalając się ubezwłasnowolnić, jej cięte, lekkie riposty budują ciekawą, przemyślaną przeciwwagę dla pewności doświadczonego antagonisty. Szczególnie w kwestii dla Voglera najważniejszej, czyli uczuć. Sama powie w końcu, budząc jego irytację: „Czy to takie ważne, by dokładnie zważać na uczucia? I na wyraz uczuć? Jeśli nie mam grać mojej małej prywatnej gry, jakże będę mogła bronić się przed otaczającym mnie światem?"
Niestety, plan się nie powiódł, bo nie mógł. Vogler dopisał tylko ostatni akt swego dramatu, gdzie mógłby wstawić słowa z Peer Gynta Ibsena: „Nie chcę umierać! Ja żyć muszę!" Tam, gdzie życie miesza się ze sceniczną fikcją, przegrywają uczucia i namiętności. Anna Nowak i Andrzej Dopierała w pięknym koncercie na dwa głosy uświadomili nam, w mistrzowskiej grze zabarwionej erotycznym powabem, którą tak świetnie prowadzili przed naszymi oczami, że zawsze wygrywa czas, a wszystko blednie i gaśnie niczym światła w teatrze na koniec widowiska. Próżno szukać w tym jakiejś egzystencjalnej hipotezy, która wyjaśniłaby wszelkie, może zamierzone nieoczywistości dramaturgii Bergmana. Jedno wydaje się pewne: twórcy spektaklu bardzo przekonująco opowiedzieli widzom historię o poszukiwaniu samego siebie, jakim jest człowiek, artysta, mający w pamięci przeszłość, świadomy tego, kim będzie w przyszłości, bezradny wobec własnego przeznaczenia.
Klimat spektaklu buduje bardzo intymna, spowita mrokiem scenografia autorstwa reżysera adaptacji oraz proste, dyskretne, podkreślające charakter postaci kostiumy Ewy Dopierały i doskonałe prowadzenie światła przez Wojciecha Boruszkę, tworzące nieco tajemniczą atmosferę miejsca.
W przedmowie do ostatniego tomu dramatów Bergmana Piąty akt, gdzie znalazł się utwór Po próbie, przybierającej formę monodramu, którego bohaterem jest stary mężczyzna, stojący na zagraconej scenie teatru, możemy przeczytać wyznanie artysty: „Często myślę o Śmierci, kilka razy dziennie. Stało się to nawykiem i prawdopodobnie wiąże się z wiekiem. Czasami wpadam nieomal w paniczny strach, czasami wydaje mi się, że rozwikłałem Tajemnicę, i odczuwam nieznane do tej pory zadowolenie, tak jakbym zawierał kruchy traktat pokojowy z istnieniem". Henryk i Anna również otarli się o Tajemnicę, co prawda przelotnie, by później żyć już osobno, ale zawsze z poczuciem nieuleczalnej pustki.