EN

13.01.2025, 11:21 Wersja do druku

Dyrektorzy i konkursy

Sezon konkursów na dyrektorów instytucji państwowych nie ma końca. Komisje konkursowe, zmuszone kadencyjnością funkcji dyrektorów, zbierają się, knują, wybierają raz lepiej, raz gorzej, potem zbierają się ponownie i znów wybierają...Choć skutki ich decyzji bywają kontrowersyjne, a nawet nieudane, nikt nie słyszał, by ich członkowie ponieśli za to odpowiedzialność. Są bezkarni. Przejmują się tylko nieliczni.

mat. Teatru 21

Sygnalistka z Katowic zaalarmowała mnie informacją o dziejącym się właśnie konkursie na dyrektora szacownego Muzeum Śląskiego. Sygnalistkę zaniepokoił fakt, że zgłosiła się dziewiątka kandydatów, „w znakomitej większości niezwiązana z muzealnictwem, zatem bez dorobku w tej dziedzinie". Niepokój sygnalistki stawia nas wobec pytania, kogo konkurs na dyrektora muzeum ma właściwie wyłonić? Profesjonalistę z branży, doświadczonego muzealnika czy „tylko" menedżera zdolnego uporać się z problemami, jakie muzeum toczą? Czy musi to być Ślązak, a czemu nie ktoś z Lublina? Sygnalistka załączyła nadto w poczcie dość kuriozalny druk, ponoć spłodzony w gabinetach Ministerstwa Kultury. Konkursy są dobre na wszystko! To swoista check lista, mająca pomóc sformułować program działania kandydatowi na nowego dyrektora muzeum, choć druk sprawia wrażenie, że ma pomóc ogarnąć problem głównie członkom komisji. Kwit nie gwarantuje, że zostanie wybrany ktoś sensowny. Jest jak protokół remanentu w punkcie skupu runa leśnego.

Od lat publicznie lamentuje Sławomir Pietras, łając wszem wobec, że szefów oper wybiera się w konkursie, a nie z namaszczenia. Pietras ma niekiedy rację, gdy wskazuje konkretny przykład, dajmy na to Operę Wrocławską, która dopiero dziś - przecież też w drodze konkursu! - zyskała sensownego dyrektora, Agnieszkę Franków-Żelazny. Po pięciu kolejnych nieudanych dyrektorach wyłonionych w ciągu ostatnich lat, a jakże, w konkursach, dopiero szósta kandydatka rokuje dobrze? To wina wybieranych? Czy może wybierających? Trzeba mieć poważne kłopoty z rozumem, by seryjnie wybierać żle. A może nie mieli tam check listy?

Wrocław to pechowy poligon kadrowy, wszak tu w konkursie na dyrektora Teatru Polskiego zwieziono, wybrano i na posadzie osadzono Cezarego Morawskiego, który przy sprzeciwie niemal wszystkich - poza urzędnikami marszałkowskimi i ministrem Glińskim - w ciągu jednego roku popełnił tyle błędów, że wyrzucono go z dużą ulgą. Jeszcze gorzej poszło z dwoma konkursami na dyrektora Teatru w Częstochowie, bo te nie wyłoniły nikogo. Konkursy muszą opierać się na synergii interesów: organu założycielskiego i współprowadzącego, środowiska, koncepcji programowych nowego dyrektora, wreszcie zespołów teatru. To udaje się rzadko, ale się udaje. Dyrektorem Opery Nova w Bydgoszczy jest od 1992 roku Maciej Figas. Dobrze zarządza, a w wolnych chwilach nieźle dyryguje orkiestrą. Gdy go wybierano, nie było jeszcze ministerialnej check listy. Konkursy są niezbędne w sytuacji, gdy rynek menedżerów kultury, czyli ludzi nadających się do zarządzania, jest niewielki, a instytucji zatrzęsienie.

Oby powiodło się Justynie Sobczyk wybranej właśnie w konkursie na dyrektora warszawskiego Teatru Ochota. Szefem niekoniecznie trzeba zostać po konkursie. Dr Maciej Sobkowski, adiunkt w Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu, wskazuje na zgodną z przepisami możliwość powołania szefa szpitalnego oddziału bez procedury konkursowej. Jego funkcja ordynatora jest wtedy umowna, ale kliniką kieruje. Podobne doraźne, acz nieudane rozwiązanie zastosował w 2010 roku minister kultury, delegując pochopnie menedżera z Siemensa, Kazimierza Monkiewicza, na szefa Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, co do dziś wszystkim fortepianistom odbija się...fermatą.

Dyrektor Filharmonii Narodowej Wojciech Nowak, który latem br. definitywnie odchodzi po 12 latach pracy na stanowisku osiągniętym w konkursie (dwukrotnie przedłużano mu kadencję), uważa, że konkurs, przy swych wadach, spełnia rolę, ułatwiając właścicielowi, czyli państwu, zarządzanie kadrami. Uważa też, że rotacja jest niezbędna, bo z latami rodzi się rutyna i nadchodzi czas na wpuszczenie do instytucji świeżego powietrza. I dobrze się dzieje, gdy dyrektor naczelny może rekomendować ministrowi następcę, szczególnie gdy idzie o szefa artystycznego. Dynastyczność na podium dyrygenckim bywa niekiedy bezcenną wartością dodaną. Kadencyjność jest ważna, jak w każdej organizacji, mimo że rodzi emocje.

Zgadza się z tym dyrektor teatru im. Witkacego w Słupsku, Dominik Nowak, odchodzący po dziewięciu latach trudnej, prowincjonalnej misji. Do ostatniej kropli krwi walczyła jednak z racjonalnym myśleniem właśnie odwołana z hukiem dyrektorka krakowskiego MOCAK-u Anna Maria Potocka, dyrektorująca placówce od 2011 roku. Na ogłoszony konkurs na dyrektora stołecznego Teatru Wielkiego jego dyrektor Waldemar Dąbrowski najpierw się żachnął, bo wybitnym szefom zwyczajowo proponuje się kontynuację. Aliści uproszony przez zespoły teatru, najpewniej stanie w szranki i najpewniej wygra, bo jest najlepszy. Konkursy na stanowiska w kulturze, spółkach Skarbu Państwa, służbie zdrowia, edukacji są instrumentem demokracji. Muszą więc mieć jej cechę: są rozwiązaniem najgorszym, ale lepszego nie wymyślono.

Tytuł oryginalny

Z życia sfer polskich

Źródło:

„Tygodnik Angora” nr 3

Autor:

Henryk Martenka

Data publikacji oryginału:

13.01.2025