„L’Italiana in Algeri” Gioacchina Rossiniego w reż. Jitki Stokalskiej w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie w ramach VI Letniego Festiwalu Polskiej Opery Królewskiej. Piszą Reda Paweł Haddad i Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Na TAK – Reda Paweł Haddad
Kobiety są stworzone, by cierpieć – Kobieta zrobi ze wszystkimi co zechce*
Kolejna premiera w doskonale prosperującej Operze Królewskiej w Łazienkach. Królowa opery buffo „Włoszka w Algierze” Rossiniego to operowy superhit. Jest tu uprowadzenie niewiasty, zły sułtan, romantyczne uniesienia, dużo poczucia humoru, doskonała klimatyczna scenografia (Marlena Skoneczko) i wspaniała muzyka (kierownictwo muzyczne Dawid Runtz, przygotowanie Zespołu Wokalnego Jakub Szafrański). Dodajmy do tego wyjątkowych charakter Teatru Stanisławowskiego i mamy pewność, że będziemy świadkami nieprzeciętnego widowiska. Zespół wokalny, muzyczny oraz mimowie i tancerki tworzą wszystko czego potrzebujemy, aby dać się wciągnąć w tę orientalno-bajkową narrację i pozwolić sobie uwierzyć w historię Mustafy, beja Algieru (Andrzej Klimczak), Elwiry, żony Mustafy (Iwona Handzlik), Lindora, jeńca włoskiego (Sebastian Mach), Isabelli, włoskiej damy (Anna Radziejewska) i Zulmy, niewolnicy Elwiry (Aleksandra Klimczak), Haly’ego, kapitana korsarzy algierskich (Samuel Ferreira) i Taddeo, nieporadnego zazdrośnika (Witold Żołądkiewicz.). Jest wirtuozersko, z niepowtarzalnym humorem i dystansem. Kwintesencja opery buffo.
Le donne sono mobile, qual piuma al vento, muta d’accento e di pensiero /
Ah! Le donne! Le donne! Sono brutte, cattive, pettegole, vanitose, impertinente, e niente è peggio /
Donne amate, donne adorate, per voi soltanto è il mio cor *
To prawdziwa rozkosz podziwiać mistrzowskie wykonanie wspaniałej opery w reżyserii Jitki Stokalskiej w pięknych okolicznościach przyrody Parku Łazienkowskiego. „Włoszka w Algierze” to jedna z najczęściej wystawianych oper Rossiniego na całym świecie. Jej humor, żywa muzyka i komiczne sytuacje sprawiają, że jest zasłużenie uwielbiana zarówno przez artystów, jak i widzów. Tak jak i Łazienki, ta napisana przez Rossiniego w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat opera, skutecznie opiera się upływowi czasu. Inscenizacja przygotowana w Operze Królewskiej w dwieście dziesięć lat po premierze w weneckim Teatrze San Benedetto tłumaczy dlaczego.
* Cytaty z libretta opery „Włoszka w Algierze”
– (Akt II, Scena XV)
Tłumaczenie: „Kobiety są zmiennymi istotami, jak pióro na wietrze, zmieniające akcent i myśli”.
– (Akt I, Scena II)
Tłumaczenie: „Ah! Kobiety! Kobiety! One są brzydkie, złe, plotkujące, próżne, bezczelne, i nic gorszego nie ma”.
- (Akt II, Scena X)
Tłumaczenie: „Kochane kobiety, uwielbiane kobiety, dla was jedynie jest moje serce”.
Na NIE – Wiesław Kowalski
W jedności stylu zachować sceniczny żart
„Włoszką w Algierze” Jitka Stokalska powraca do opery Rossiniego, którą ponad dwadzieścia lat temu zrealizowała na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej. Nie widziałem tamtego przedstawienia, ale większość recenzentów przyjęła je z satysfakcją, jedynie Bartosz Kamiński stwierdził, że budzi ono mieszane uczucia. Podobne wrażenie odniosłem oglądając najnowszą inscenizację w Polskiej Operze Królewskiej. Co prawda nie dane mi było zobaczyć Andrzeja Klimczaka w roli Mustafy, który śpiewał tę partię już w 1998 roku, a teraz znalazł się w obsadzie premierowego spektaklu. W kilka dni po nim w tę samą rolę wciela się Robert Gierlach, któremu jeśli chodzi o stronę wokalną niewiele można zarzucić. Jedynym bohaterem, który pozostał sam na placu boju i śpiewa w każdym przedstawieniu jest Lindoro w interpretacji Sebastiana Macha. I powiedzmy od razu, że jest to bez wątpienia najjaśniejszy punkt tej realizacji (w przeciwieństwie do opinii Doroty Szwarcman nie zgadzam się, by była „to jeszcze dla niego ewidentnie zbyt trudna partia”), również jeśli chodzi o wyraz aktorskiej ekspresji, albowiem młody solista nie nabył jeszcze cech, które niekiedy gubią śpiewaków operowych w ich skłonnościach do silnych przerysowań i sztucznych egzaltacji lub też do nieumiejętności wyjścia poza papierowość postaci i sceniczną plakatowość. Pozostali soliści próbują z różnym skutkiem wychodzić poza obszary aktorskiej martwoty, ale nie wszystkim starcza smaku i temperamentu, by do końca tego uniknąć. Nie były to na szczęście zachowania zbyt częste, i raczej unikające kabaretowego przerysowania. Ale też wiadomo jak trudno jest połączyć w tym przypadku sceniczne bycie w postaci ze swobodą i zaczarowaną w muzyce energią. Robert Gierlach i Aneta Łukaszewicz (Isabella) czynią to ze sporym powodzeniem. Z łatwością pokonują karkołomne trudności swoich partii pełnych skomplikowanych ozdobników i koloratur. Co do wirtuozerii zespołowej, to w drugiej części nie udało się uniknąć drobnych błędów, albowiem w sekwencjach wymagających śpiewania szybkiego i równego, w których nie można też zapomnieć o tym, że mamy wciąż do czynienia z dowcipem, zdarzyło się jednak rozjechanie z orkiestrą.
Jitka Stokalska jest wierna swojemu teatralnemu stylowi inscenizacyjnemu od lat, w podobnej konwencji, jak zawsze tradycyjnie pieczołowitej, zrealizowała swoje najnowsze dzieło. Nigdy takiego podejścia do materii muzycznej nie kwestionowałem, jest ono jak najbardziej uprawomocnione, w tym przypadku wręcz wymuszone, jako że scena w Łazienkach nie daje wielu możliwości na inscenizacyjne szaleństwa reżysera. Stokalska posługuje się więc językiem już mocno rozpoznawalnym i do tej pory wychodziła z tego obronną ręką, choć niekiedy zdarzało się jej w inwencyjnych poszukiwaniach mnożyć, zwłaszcza w operach w nastroju lekkich i niefrasobliwych, pomysły ponad miarę. Ostatecznie nigdy jednak nie przekraczały one granicy dobrego smaku, z reguły nie wychodziły też poza ramy przyjętej struktury dramatycznej. W niej się mieściło zarówno komponowanie sytuacji pomiędzy głównymi bohaterami konfliktu, jak i sceny zbiorowe. Tych ostatnich we „Włoszce w Algierze” jest całkiem sporo i to one budzą mój największy sprzeciw. Bo jeśli nawet uznać, że Stokalska czuje komizm i humor Rossiniego, to zaangażowani do spektaklu mimowie (tak nazwano w programie również kilka pląsających, młodziutkich dziewcząt, chyba z niewielkim doświadczeniem scenicznym), a także sposób eksponowania chóru, a raczej jego nieumiejętność w odnajdywaniu się w emocjonalno-dramatycznym charakterze poszczególnych scen, niweczy efekt, który być może chciała osiągnąć reżyserka, a co skończyło się na najczęściej prywatnym byciu tych postaci na scenie lub nieudolnym graniu czegoś, co nie wychodziło poza wymiar złego udawania bez odrobiny naturalności. Nie wiem też, czy dobrym pomysłem jest doangażowywanie do zespołu wokalnego solistów, którzy chyba nie najlepiej znoszą tego rodzaju obsadowe roszady. Ten poziom udziału w sekwencjach ansamblowych, a także mało frapujący i pozbawiony finezji ruch sceniczny Alisy Makarenko (zwłaszcza w wykonaniu tancerek) powoduje, że ulatuje gdzieś wdzięk i eksplozywny humor dzieła mistrza stylu bel canto z Pesaro. Tym samym rozwiązania reżyserskie jawią się jako dość banalne, infantylne i niewyszukane. Co wcale innym sprawozdawcom nie przeszkadza widzieć w nich wyrafinowania, wysmakowania czy poziomu dowcipu na miarę jednej z najśmieszniejszych oper w muzyce włoskiej.