„Wanda” Joanny Wnuk-Nazarowej w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Operze Krakowskiej. Pisze Paweł Dybicz w Przeglądzie.
„Wanda" Antonina Dvoraka nie zagościła na scenach operowych, nawet Europy. Czy ma na to szansę dzieło Joanny Wnuk-Nazarowej, oparte na dramacie Norwida? Raczej nie. Wydaje się zbyt hermetyczne - choćby ze względu na słownictwo, niezwykle trudne do zaśpiewania, szczególnie dla zachodnich wykonawców - a i nazbyt skromne. Skazane jest raczej na polskiego widza, który zna legendę o księżniczce, co nie chciała Niemca. Rodzimy odbiorca może uważać to dzieło za operę kameralną, choć niezupełnie słusznie. Krakowska inscenizacja z pewnością przykuwa uwagę nie tylko znakomitymi kostiumami, ale i ruchem scenicznym.
Wokalnie nie jest to opera z gatunku włoskich klasyków, nie ma w niej rozbudowanych arii, za to nie brakuje dramatycznych fraz. Partie solowe głównych postaci są wyraziste i pełne emocji. Trudno mieć zastrzeżenia do ich wykonawców, wypadli więcej niż dobrze. W roli tytułowej nie tylko siłę głosu zaprezentowała Wanda Franek, to samo można powiedzieć o Tomaszu Koniecznym czy Andrzeju Lampercie i Pauli Maciotek. Nie można też nie podkreślić roli chóru. Bez jego partii „Wanda" wiele by straciła.