„Dwoje na zakręcie” Flavi Coste w reż. Tomasza Sapryka Wydziału Produkcji Karol Bytner w Małej Warszawie. Pisze Beata Kośmider w Teatrze dla Wszystkich.
Komedie Flavii Coste – współczesnej francuskiej aktorki, reżyserki, dramatopisarki i powieściopisarki – od kilku lat goszczą na polskich scenach. Autorem przekładu jej dramatów na język polski jest Witek Stefaniak – od Kumulacji, czyli „pieniądze to nie wszystko”, przez Replay (francuski tytuł Borderline), aż po Dwoje na zakręcie (z polską prapremierą w Teatrze Powszechnym w Łodzi w 2023 roku – sztuka w reżyserii Sławomira Narlocha, wystawiona wówczas pod tytułem Korepetycje z miłości). Z kolei Tomasz Sapryk – oprócz Dwojga na zakręcie – wyreżyserował także Kumulację, a w obu przypadkach autorem scenografii był… Witek Stefaniak. Pokuszę się o stwierdzenie, że można mówić o trio Coste–Stefaniak–Sapryk i – biorąc pod uwagę, że Flavia Coste ma w zanadrzu jeszcze kilka dramatów – spodziewam się dalszego ciągu tej współpracy.
Dwoje na zakręcie to historia Maxa (Bartłomiej Topa) i Charlotte (Katarzyna Herman) – małżeństwa z 27-letnim stażem. On – prawicowy nacjonalista, który zarabia na utrzymanie domu oraz (przede wszystkim) lewicowej i społecznie empatycznej żony, mającej słabość do zakupów – głównie butów i niekoniecznie praktycznych, ale modnych dodatków. Kłócą się tak, że kamienica trzęsie się w posadach (niemalże rozwodząc się każdego wieczora), a sąsiad (Karol Dziuba) – na co dzień doradzający jako dr Love zagubionym w meandrach miłości czytelnikom „Marie Claire” – podejmuje się przeprowadzenia terapii małżeńskiej.
Komedia rozpoczyna się pełną energii i komizmu sceną kłótni, gdy Max po powrocie z pracy tradycyjnie stwierdza, że nie tylko stół, ale i lodówka świecą pustkami, za to Charlotte prezentuje mężowi kolejne świeżo zakupione (w promocji) boskie szpilki i nakrycia głowy. Jednak z chwilą rozpoczęcia terapii małżeńskiej tempo spektaklu zdecydowanie zwalnia. Dialogi, bazujące głównie na wspomnieniach pary, nie prowadzą do konkretnego rozwiązania, a potrzeba terapii znika z chwilą dostawy zamówionej kolacji oraz przeniesienia uwagi z (nie)udanego pożycia Maxa i Charlotte na niestandardową relację łączącą doktora Love z jego partnerką – Marie.
Z trzyosobowej obsady reflektor uznania kieruję zdecydowanie w stronę Bartłomieja Topy. Umiejętnie – modulacją głosu, ruchem scenicznym i odpowiednią dynamiką – kreuje on postać Maxa, który najpierw spogląda nostalgicznie na Charlotte, by po chwili skierować pełen złości wzrok na puste garnki. Katarzyna Herman – którą szczerze cenię – w roli Charlotte przez znaczną część spektaklu niemalże krzyczy (zarzekając się, że mówi podniesionym głosem), co – moim zdaniem – stanowi przesadę. Tymczasem postać doktora Love odbieram jako całkiem bezbarwną.
Fabuła komedii zawiera kilka elementów charakterystycznych dla francuskiego społeczeństwa – animozje między zwolennikami lewicy i prawicy, celebrowanie kolacji – obowiązkowo z butelką wina. Powracają wspomnienia wypoczywających podczas sierpniowego urlopu Francuzów, którzy do południa wspominają, gdzie i co jedli oraz pili poprzedniego wieczora, a od obiadu snują plany na nadchodzący wieczór w restauracji. Chętnie więc obejrzałabym Alors on s’aime! z francuską obsadą – spodziewam się, że konflikt na linii Max–Charlotte zyskałby wówczas na naturalności.