Wystawiona w 2012 roku na deskach Teatru Narodowego Oresteja w reżyserii Mai Kleczewskiej zebrała cięgi za sprowadzenie trylogii Ajschylosa do nowoczesnego dramatu psychologicznego, w którym historia rodu Atrydów jest zaledwie pretekstem do stworzenia spektaklu nomen omen parodystycznego. Jak opowieść o burżujskiej rodzinie - unurzanej w blichtr salonu, orgietki i kiczowaty splendor - nie miała wiele wspólnego z antycznym pierwowzorem, tak muzykę Agaty Zubel niewiele łączyło z Ajschylosem w interpretacji Kleczewskiej.
Nie sposób mi subiektywnie odnieść się do teatralnych wykonań dramatopery, mogę co najwyżej przywołać obraz wyłaniający się z tekstów krytycznych. Po ich lekturze wnoszę jednak, że estradowa wersja Orestei pod batutą Szymona Bywalca jest w zasadzie innym utworem, oczywiście nie w sensie muzycznego materiału, ale jego ekspozycji.
Pierwotnie będąca raczej udźwiękowionym spektaklem teatralnym, w wykonaniu Chóru Polskiego Radia jest kompozycją, w której dźwięk przejmuje prowadzenie akcji dramaturgicznej. Blichtr z adaptacji Kleczewskiej przywołują jedynie błyszczące cekiny w strojach Michała Sławeckiego (w roli Apolla) i Tomasza Piluchowskiego (jako Ateny), zaś po postmodernistycznej manierze przetworzeń i wplataniu cytatów z różnych epok i stylów ślad nie pozostał. Tekstem estradowej dramatopery - choć ciężar gatunkowy tego określenia nadal nie pasuje do oszczędnej formy utworu - są wyłącznie fragmenty Orestei (w tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego, z elementami klasycznego przekładu Stefana Srebrnego).