Jarosław Jakubowski wydał właśnie trzeci zbiór swoich dramatów, „Witaj Barabaszu”, ale w teatrze wciąż uchodzi za terminatora - pisze Tomasz Miłkowski w portalu www.trybuna.info.
Rzecz osobliwa – autor ponad 30 sztuk i słuchowisk, nazywany „nadzieją prawicy”, rzadko pojawia się na afiszu – liczba teatralnych premier (nie licząc słuchowisk i realizacji telewizyjnych) nie przekracza bodaj dziesięciu, przy czym żaden z jego dramatów nie został doczekał się w teatrze drugiej premiery. Nawet głośny „Generał”, jego „sen o generale Jaruzelskim”, jak sam ten utwór nazywał, opisywany wielokrotnie i nagradzany za realizację w warszawskiej Imce, zwłaszcza za brawurową rolę tytułową Marka Kality (2011), zasnął spokojnie na półce.
Teatr najwyraźniej nie rwie się do jego sztuk, a przyczyn może być kilka. Po pierwsze, autor wydał wojnę dramaturgom teatralnym, czyli poprawiaczom tekstów dramatycznych, zatrudnianym przez teatry, domagając się poszanowania dla literatury. Po drugie, w jego sztukach – czasem na wierzchu, a czasem pod spodem – tli się prawicowy wizerunek „Polaka katolika” – jako ideolog Jakubowski prezentuje się dość kiepsko i niewiele ma do zaoferowania. Świadczy o tym próba napisania nowego „Wesela” czy „Wyzwolenia”, mam na myśli opublikowaną w „Dialogu” sztukę „Dożynki” (2017). Utwór papierowy, naszpikowany słabą publicystyką i dość tandetny. Po trzecie, nieco bluszczowaty charakter jego pisarstwa teatralnego, nawiązującego do wcześniejszych wzorców literackich, Różewicza, Bernharda, Wyspiańskiego. Dla jednych to zaleta, przywiązanie do tradycji, dla drugich posługiwanie się protezami cudzych rozwiązań.
Niezależnie jednak od tych czy innych przyczyn teatr wiele traci ignorując sztuki Jakubowskiego. Potwierdza to najnowszy tom jego dramatów „Witaj Barabaszu”. I choć nie wszystkie utwory z tego zbioru są wysokiej próby, ale wszystkie napisane z nerwem, zakorzenione w tradycji dramatopisarstwa od Becketta, Różewicza po Bernharda. Częste cytaty z Czechowa, Norwida, Herberta – to potwierdzenie, że pisanie to kość pacierzowa tej dramaturgii. Nie przypadkiem bohater dramatu „H” jest autorem sztuk teatralnych.
„H” to bodaj nie tylko najlepszy w tym tomie dramat (jak sugeruje Jagoda Hernik Spalińska), ale być może najlepszy utwór Jakubowskiego i najciekawsza nowa wersja Różewiczowskiej „Kartotetki”. Rzecz przecież nie w tym, że tytułowy H (czyli, jak się wyjaśni, Hiob) to dramatopisarz, który stracił talent i jest poganiany przez producenta (diabła, wijącego mu życie), ale że to przedstawiciel improduktywnego pokolenia, które utraciło wiarę w sens życia, w twórczość, w samego siebie i boga oczywiście też.
H. doznał wszelkich strat: odeszła żona, syn, zmarli babcia i dziadek, wyparł wiarę, biskup okazał się równie słabym człowiekiem jak on, nic go nie czeka, a jednak wciąż czepia się życia, nawet w zaświatach, skąd – jak powiada Stróż – przewoźnik Charon (?) nie ma wyjścia. W podziemiach największą atrakcją, ale i utrapieniem pozostaje chory na astmę Bernhard (Jakubowski z zadziwiającym kunsztem naśladuje stylistykę argumentów i wyzwisk miotanych przez austriackiego pisarza pod adresem ludzi kultury, teatru, a nawet krytyków).
Łódź Charona zawodzi, H musi wpław pokonać Styks, wciąż łapie się okruchów życia – tym razem to drzwi prowadzące do umierającego Dziadka. I kiedy wydaje się, że nic z tego kłębka nieuchronnych klęsk nie wyniknie, pzybywa Bóg, stary i utrudzony utrapieniami, jakich nie szczędzi mu człowiek, i oferuje H. jeszcze jedną szansę. W świecie Jakubowskiego pogrążonym w smutku, melancholii i katastrofizmie pojawia się jaśniejszy punkt, światełko w tunelu.
Nawet jeśli do kogoś (takiego niedowiarka jak ja) nie przemawia ta szczypta metafizyki, nie sposób autorowi odmówić konsekwencji w poszukiwaniu wyjścia z labiryntu błędów, jakie popełnia bohater sztuki. Przy czym warto dodać, że sztuka ma w sobie energię dramatyczną wysokiej próby, czego dowiodła realizacja radiowa w reżyserii Waldemara Modestowicza z sugestywną muzyką Piotra Mossa i akustyką Andrzeja Brzoski. Mariusz Bonaszewski jako H i Jarosław Gajewski jako Bernhard stworzyli w niej prawdziwe, przekonujące kreacje, ale na dobrą sprawę wszyscy aktorzy znaleźli dla siebie dość interesującego materiału na znaczące role i epizody.
A przecież nie tylko „H” zasługuje na uwagę teatrów. Może w mniejszym stopniu „Witaj Barabaszu”, nie pozbawiony zalet dramat, który dał tytuł zbiorowi – ale spóźniony powrót do wątku lustracyjnego. Temat nie elektryzuje, raczej razi „czkawką” – uporczywe nawroty rozliczeń obarczone są ryzykiem niejasności albo tendencyjności. Tak też jest w dramacie „Nóż”, który sprawia wrażenie tekstu użytkowego, mającego stanowić dowód na obcość i wynarodowienie agitatorów komunistycznych w zdrowym ciele prowincji polskiej.
Najwyraźniej Jakubowskiemu lepiej się wiedzie, kiedy ucieka od ideologiczno-politycznych porachunków w stronę problemów egzystencjalnych czy codzienności. Zdarzają się jednak i w tematyce politycznej obiecujące niespodzianki. Tak jest w sztuce „Guatemala Hobby Shop”, w której „agitator-wysłannik” służb specjalnych PRL próbuje skłonić Andrzeja Bobkowskiego do powrotu z emigracji. Dialog między Andrzejem i niejakim Schmidtem ma tu zakrój zderzenia na miarę sporu hrabiego Henryka i Pankracego z „Nie-Boskiej komedii”, zwłaszcza że Jakubowski wspomaga się swoim świetnym wierszem „Bobkowski”, przypominając o sobie jako poecie.
Wiele tu dramatów atrakcyjnych dla teatru. Choćby „Królestwo” ukazujące życie na wysypisku śmieci. Autor najwyraźniej nawiązuje do katastroficznych wizji Becketta, a po trosze dramatu Różewicza „Stara kobieta wysiaduje”. Sam (imię znaczące) wiedzie wśród odpadów miejskich żywot wyrzutka, oddanego swoim małym rytuałom, codziennym czynnościom, wracając obsesyjnie do wspomnienia świata z dzieciństwa, którego uosobieniem pozostaje jego Babka przy odbiorniku z zielonym okiem słuchająca codziennie mszy. Pewnego dnia ze sterty śmieci wyłania się Sama, teraz są już we dwoje, ona, jego Pani, on, Sługa, ale na koniec koronowani władcy Królestwa bez granic. Będzie to jednak tylko sen-mara, Sama zniknie, pozostanie po niej kłąb łachów, a porzucony kiedyś świat to tylko bolesne wspomnienie.
„Być może nasze czasy zasługują tylko na parodię”, mówi Czarna z „Incydentu”, metafizycznego dramatu poetyckiego, kobieta z apteki całodobowej uratowana przed atakiem nożownika przez Siwego, „starego, choć może nie tak starego faceta”. Siwy przypłaca to życiem, Czarna przechodzi przez okres medialnego szczytowania, staje w centrum zainteresowania, nawet powstaje film, dokumentujący to zdarzenie z celebrowaną sceną składania róży na grobie Siwego. Sztukę wypełniają równoległe (przeplatające się ze sobą) monologi Czarnej i Siwego. Czarna ujawni swoją obojętność wobec wybawcy, pewną wzgardę dla adorujących ją mężczyzn, Siwy opowie swoją banalną historię starzejącego się faceta bez perspektyw, który roznieca w sobie zainteresowanie Czarną i to dla niej coraz częściej bywa w aptece, nigdy jednak nie będzie miał odwagi zbliżenia się do kobiety w obawie przed śmiesznością. Drugą część sztuki stanowi scena „Widzenia”, w której dochodzi do dialogu między bohaterami, Siwy jawi się Czarnej jako jej Anioł Stróż i niespełniony kochanek. Oboje żałują, że do zbliżenia między nimi nie doszło wcześniej, a przyszłość wydaje się trudną do przewidzenia dziurą. Dla Siwego świat przestał istnieć („mnie tam nie ma”).
Dramat metafizyczny? Jakubowski przyznaje, że jego zamiarem „było napisanie dramatu o wymiarze religijnym”, a z punktu widzenia formy miał to być „poemat dramatyczny rozpisany na dwa głosy”. Pisarz zrezygnował z didaskaliów, podzielił tekst na 3 części: monolog Czarnej, Siwego i na koniec krótkie „Widzenie”, dialog obojga. Tak uformowany dramat został opublikowany w „Dialogu” (nr 7/8 z roku 2020). Jednak poszatkowanie monologów okazało się możliwe – dokonali tego aktorzy podczas czytania performatywnego w klubie Brawo Bis. Autor taki kształt tekstu zaakceptował, dostrzegając w nim większy potencjał teatralny, toteż w zbiorze „Witaj Barabaszu” sztuka „Incydent” przybrała ten właśnie zapis.
Można by te „wypisy” z omawianego zbioru jeszcze ciągnąć, może nadarzy się kiedyś okazja. Jakubowski to naprawdę pisarz intrygujący, niepokorny, idący swoją drogą. Czasem kanciasty, ale wart uwagi.
WITAJ BARABASZU. Nowe dramaty Jarosława Jakubowskiego, ADiT, Warszawa 2020.