XXXI Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych Teatru Powszechnego w Łodzi rozpoczął się efektownym teatrem wielkich emocji.
Jakże wspaniałym spektaklem, pierwszorzędnie wpisującym się w nazwę festiwalu i jego tegoroczny temat („Wspólnota?") rozpoczął się XXXI Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych Teatru Powszechnego w Łodzi!
Pokazana na inaugurację wydarzenia „Iwona, księżniczka Burgunda" Witolda Gombrowicza, w reżyserii Adama Orzechowskiego, z gdańskiego Teatru Wybrzeże, to bowiem przedstawienie nie tylko o rozpadzie naszej przerażonej istnieniem społeczności, konieczności dostrzeżenia drugiego człowieka z tak upragnioną czułością, ale również zaczynające się radosną, nieskrępowaną, przeprzyjemną właśnie zabawą, która w jednej chwili przeradza się w grozę i bezmiar zniszczenia. Widzów witają rozbawieni, mający mocno w czubie reprezentanci królewskiego dworu oraz złożona z bębna i „dęciaków" fenomenalna orkiestra (biorąca na siebie rolę gombrowiczowskiego lokaja), która na hasło „rżnij Walenty!" eksploduje dynamicznymi, bałkańskimi w klimacie rytmami i inicjuje galop przez emocje i przestrzenie teatru. Król, rzecz jasna, brata się z ludem „w dniu narodowego święta", podkreślając, że arystokracja jest arystokracją, ale u arystokracji i gminu „dupa taka sama". W żywioł błyskawicznie zostanie wciągnięta publiczność, roześmiana, w dancingowych koronach na głowach, wiedziona na widownię przez szambelana i do taktu wybijanego z pasją przez Walentego. By rozsiąść się na takich samych „czterech literach" i na hasło dworskich wodzirejów żywiołowo klaskać lub tworzyć uniesionymi rękoma falę przechodzącą przez wszystkie rzędy widowni. Impreza trwa na całego, aż Książę Filip i reszta zaprzęgniętego w balowanie dworu i gawiedzi wyłuskają z tłumu swą ofiarę. Gdy cieszymy się w masie, iż to nie na nas trafiło, z każdym wypowiadanym słowem rzednie nam jednak mina.
Zwycięstwo spektaklu Adama Orzechowskiego zawiera się w tym, że pozostając w pełni w tekście i duchu dramatu Gombrowicza, w żaden sposób go -zgodnie z obowiązującą modą - nie dekonstruując, czy wzbogacając o tak częste dziś na scenie narcystyczne dywagacje realizatorów, reżyser wydobył z doskonale znanej sztuki porażająco dotkliwe współczesne treści, na nowo odczytane elementy, bliskie nam obecnie niespełnienia, lęki, obawy, bolączki, ułomności, czy poczucie bezradności wobec otaczającej nas rzeczywistości i zachodzących w niej procesów. Widz jest tu nieustannie konfrontowany z samym sobą, musi mierzyć się z tym, co może wolałby pozostawić ukryte.
Spektakl to ogromne pytanie o jakość zbiorowości, którą tworzymy, o to czy jesteśmy w ogóle w stanie odbudować ową pomieszczoną w festiwalowym pytaniu wspólnotę i czy zachowujemy jeszcze w sobie jakieś resztki przyzwoitości. Adam Orzechowski i zespół aktorski przedstawienia stawiają to pytanie z taką mocą, tak dawno nie widzianą w teatrze intensywnością i autentycznością, docierają tak głęboko, że nie uda się uciec przed odpowiedzią. Jak w ostateczności, mimo częstych, sprawiających wrażenie skuteczności wysiłków, nie da się uciec przed własnym sumieniem. Co ciekawe, realizatorzy dokonują też obrachunku z samym teatrem, w którym razem z Iwoną gościmy. Ileż razy przecież teatr dzisiaj obraża naszą inteligencję, wrażliwość, niezależność; jakże często podtrzymuje podziały, mizdrzy się do swojej „bańki", czy zostaje oddany w ręce realizatorów, którzy na scenie zajmują się sami sobą. Zaplątany w kotary pretensjonalności, niemerytoryczności, manipulacji, publicystyki, czy zwykłej bezczelności, kryje pustkę za fasadą podawanych na tacy jedynie słusznych przekonań i blichtru inscenizacyjnych fajerwerków. Jeżeli przestaniemy zauważać, że jego istotą jest zajmowanie się człowiekiem i badanie relacji, wszystko to może runąć, jak wspaniała scenografia autorstwa Magdaleny Gajewskiej w finale spektaklu pochłaniająca Iwonę. Potęgi tego widowiska nie dałoby się zbudować bez znakomitej, wspaniale skonsolidowanej i oddanej przedsięwzięciu aktorskiej drużyny.
Są w „Iwonie..." kreacje wybitne - Agaty Woźnickiej w roń Izy i Katarzyny Kaźmierczak jako Królowej Małgorzaty, są dokonania pełne i wyraziste, jak Grzegorz Gzyl (Król Ignacy), Robert Ciszewski (Książe Filip), Piotr Chys (Cyprian), imponująco niezbędne do sukcesu całości (Robert Ninkiewicz, Grzegorz Otrębski, Jakub Nosiadek). I jest pulsująca napięciem i tkliwością Magdalena Gorzelańczyk jako Iwona, w roli trudnej, bo przecież niemal niemej, a tak głośnej zarazem. Iwona, ofiara społecznego systemu, opartego na hierachii zaprzeczającej szlachetności, dużą część przedstawienia spędza na widowni, przyjmując ataki dworskiej świty i w bezsilności eksponując tak codzienne zjawisko zaszczuwania, na które zdajemy się być okrutnie obojętni. W pięknie pomyślanym geście kobiecej solidarności, Iwonę wyprowadza na scenę Izabela, nie kryjąc jednak tego, że i ona nie może jej pomóc. W siekącej piorunującą energią inscenizacji autorstwa Adama Orzechowskiego koszmar Iwony i nieuchronność jej losu w zaskorupiałej społeczności wżerają się w tkankę nerwową niezwykle boleśnie. Boleć będzie tym mocniej, póki nie zaczniemy dostrzegać, że Iwony siedzą obok nas. I nie wyciągniemy do siebie dłoni, zamiast pięści.