Logo
Recenzje

Diabelsko zgrabna farsa

28.11.2025, 17:02 Wersja do druku

„Latający Potwór Spaghetti” w reż. Mateusza Pakuły z Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Tomasz Miłkowski w AICT Polska.

fot. Alicja Antoszczyk / mat. teatru

Po kilku poważnych spektaklach o wadze ciężkiej Mateusz Pakuła dał trochę dla higieny, ale i dla oddechu farsę religijną „Latający Potwór Spaghetti”.

Już sam tytuł wskazuje wprost na źródło farsy, czyli przekorny pomysł Bobby’ego Hendersona, autora doktryny nowej religii, który wspomnianego Potwora uczynił ośrodkiem kultu. Henderson wymyślił to dla podważenia wszelkich systemów religijnych, z którymi ma na pieńku. Co więcej, dokonał tego z nieskrywaną intencją ironiczno-satyryczną, ale jego pomysł wykorzystano albo potraktowano całkiem serio. Znaleźli się wyznawcy boga jego wynalazku, niekoniecznie dla zgrywy, nowa religia została w kilku co najmniej państwach oficjalnie uznana (ale w Polsce – nie). Słowem Potwór jął się rozprzestrzeniać jako osobliwa wiara.

Twórcę tego zamieszania Mateusz Pakuła zwabia w pułapkę, czyli do piekła, w które zresztą Henderson nie wierzy, tak jak i w niebo. Henderson ze swobodą grany przez Jan Jurkowskiego trafia tam, zjeżdżając windą do jakiegoś podejrzanego wnętrza, z które potem nie może się wydostać. Chciał nie chciał, staje się najpierw igraszką Diabła, który w kreacji Szymona Mysłakowskiego, niezastąpionego w pomysłach komicznych przetworzeń, bywa tyle straszny ile śmieszny. Potem pada łupem zabiegów pedagogicznych Jezusa (uwodzicielski syn boży Zuzanny Skolias-Pakuły) i Ducha Świętego (pozornie zaradny i opiekuńczy w brawurowym wykonaniu Emose Uhukmnwangho), próbujących daremnie skruszyć twarde serce niedowiarka. A to mu coś obiecują, a to czymś postraszą, a to wreszcie coś mu zaśpiewają, a w tym akurat są znakomite, obdarzone talentem wokalnym i darem błyskotliwej interpretacji, toteż ich partie śpiewane spotykają się z entuzjazmem widowni, nagradzającej poszczególne pieśni oklaskami przy otwartej kurtynie. Trochę bardziej powściągliwa jest reakcja widzów po zawadiackiej piosence o samogwałcie w wykonaniu Ducha Świętego, ale cóż, widać, niełatwo się wyzwolić z okowów katolickiego ostracyzmu, jaki dotyka onanistów.

Reszta idzie gładko aż do momentu, kiedy Henderson całkiem na serio wytacza ciężkie zarzuty religiom panującym, spychającym ludzi w poddaństwo duchowe, ograniczającym ich wolność i prawo wyboru. Najwyraźniej autor chciał swoją farsę zaopatrzyć w ukryty ładunek wybuchowy, który eksploduje na koniec w pojedynku (tanecznym!) Hendersona z Diabłem w obronie wolności. To rodzaj wyzwania rzuconego wszystkim, którzy lubią trzymać ludzi w mroku niewiedzy. Trochę się robi serio, ale i z przymrużeniem oka. W końcu Latający Potwór obiecał, jak utrzymuje Henderson, że jeśli dowiedzione zostanie jego nieistnienie – po prostu zniknie. Czy takie przyrzeczenie złożył którykolwiek z bogów panujących albo jego ziemskich urzędników? Tak więc świetna zabawa, ale myślą głębsza podszyta.

Źródło:

AICT Polska
Link do źródła

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data publikacji oryginału:

28.11.2025

Sprawdź także