„Rozmowy z diabłem. Wielkie kazanie księdza Bernarda” wg Leszka Kołakowskiego w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Logos w Łodzi. Pisze Jacek Wakar, członek Komisji Artystycznej IX Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.
Dla każdego, kto pamięć ma jaką taką, od lat świadomie chadza do teatru, tytuł Wielkie kazanie księdza Bernarda kojarzy się jednoznacznie. Najpierw z Leszkiem Kołakowskim, to oczywiste, ale zaraz potem z Jerzym Trelą, który tę rolę zagrał kongenialnie, przez lata wracał do niej w krakowskim Teatrze STU, no i zjeździł z nią zapewne większą część Polski. Spektakl reżyserował Krzysztof Jasiński, który przygotowuje go i teraz w łódzkim Teatrze Logos, w roli głównej obsadzając Mariusza Saniternika. I dzięki niemu mamy do czynienia nie z powtórzeniem, a całkiem nowym, autonomicznym dziełem, może nie tak spektakularnym, ale w wielu momentach prawdziwie przejmującym.
Krakowska premiera Wielkiego kazania księdza Bernarda odbyła się w 2006 roku i od razu zyskała rangę wydarzenia. Przedstawienie ruszyło potem w trasę po kraju, ja na przykład złapałem je u siebie, w nieodżałowanym Teatrze Małym kierowanym przez Pawła Konica, gdzie przez cały sezon trwały nieformalne Warszawskie Spotkania Teatralne. Zrobiło na mnie piorunujące wrażenie, pozwalając wsłuchać się w przewrotny, wielowarstwowy, ale i dziwnie uwodzicielski tekst Leszka Kołakowskiego, ale przede wszystkim ze względu na Jerzego Trelę. To, że wielki aktor w niezwykłej był artystycznej formie, nie mogło dziwić, bo nie przypominam sobie, by kiedykolwiek bywało inaczej. Ciekawsze jeszcze było, jak znalazł dla niej upust w monodramie skupionym, a potężnym jednocześnie. Przeistoczenie kaznodziei w diabła sprawiało, że dreszcze szły po plecach.
Wiem, że Jerzy Trela spektakl swego przyjaciela Krzysztofa Jasińskiego bardzo lubił grać i powracał do niego i na scenę Teatru STU jak najchętniej. Czytam w programie przedstawienia Teatru Logos, iż kardynał Grzegorz Ryś chciał sprowadzić krakowskie Wielkie kazanie… do Łodzi, jednak na przeszkodzie stanęła nieodwracalna choroba Treli. Obecne widowisko nie jest oczywiście tym samym co wersja pierwotna, choć zachowuje te same inscenizacyjne zręby. Musi być jednak diametralnie inne, bo w teatrze zawsze najwięcej zależy od aktora, a w teatrze takim jak zaprojektowany przez Kołakowskiego i Jasińskiego jest tak w trójnasób. Trzeba aktora, by miał kto głosić owo kazanie. W Teatrze Logos taki aktor jest.
Mariusz Saniternik szkołę teatralną kończył w Krakowie, potem na chwilę trafił do Kalisza, ale na życie związał się z Łodzią. Kojarzy się z Teatrem Jaracza, a potem z Nowym, gdzie widziałem go w kilku ważnych rolach u Kazimierza Dejmka (wspaniały Prisypkin w Śnie pluskwy Słobodzianka), Mikołaja Grabowskiego, Remigiusza Brzyka. Pamiętam jeszcze jego wypad do warszawskich Rozmaitości, gdzie grał dwa razy u Piotra Cieplaka, w Historii o Miłosiernej czyli testamencie psa i Skórze węża, no i łączę go nierozerwalnie z filmami Jana Jakuba Kolskiego, bo w jego kinie stał się na lata jedną z najważniejszych barw. Jednak Mariusz Saniternik to przede wszystkim aktor łódzki, słyszę, że teraz swe miejsce znalazł w Teatrze Logos.
No i to miejsce. Zapuściłem się w Łódź, w zakamarki, gdzie dotąd nie bywałem. Trafiłem do teatru przy kościele, z niezwykłą atmosferą i wspaniałymi Paniami z obsługi. Ale nie przyszedłem do miejsca, gdzie ktokolwiek próbował mnie indoktrynować. Zobaczyłem ważne przedstawienie, piękną rolę Saniternika i teraz o nim myślę po swojemu. Na maleńkiej scenie w Logosie zdarzył się teatr i to jest dla mnie najważniejsze.
Sala Teatru Logos jest mała i nie ukrywa swego powiązania z kościołem. Panuje specyficzny zapach świec, zapalona świeca oznacza początek spektaklu, widownia skupiona, choć w nastroju teatralnym, a nie mszalnym. Gości wita szef Logosu ks. Waldemar Sondka, ale nawet na chwilę nie zapominam, że jestem w teatrze. To dobrze, bo chce się wracać do Teatru Logos i kojarzy się go z kościołem światłym i nieinwazyjnym. Nie takim, co wraz z partyjnymi dygnitarzami buja się w rytm religijnych pieśni podczas uroczystości przecież stricte religijnych.
Mariusz Saniternik dyskretnie prowadzony przez Krzysztofa Jasińskiego nie wchodzi na szczęście w buty Jerzego Treli. Mając do dyspozycji inną, bardziej kameralną przestrzeń, dostosowuje do niej aktorskie środki. Wchodzi na scenę bezszelestnie w habicie bernardyna, uśmiecha się niepozornie, ale jakoś tak przebiegle, lisio. Omiata wzrokiem słuchaczy, po czym zaczyna swą homilię, naszpikowaną zwrotami „najmilsi moi”, „kochani moi, bracia i siostry”. W swoim wywodzie opisuje źródła zła, umiejscawiając je w wiernych, we wszystkich członkach ich ciał. Ciągle uwodzi słuchających, ale w jego oczach pojawiają groźne błyski. Krąży wokół tronu, ale jeszcze z oddali. Potem wypełni przestrzeń Psalm 120 z Nieszporów Ludźmierskich Jana Kantego Pawluśkiewicza, czerwone światła przeniosą nas do piekła.
Aktor pojawia się na tronie w gustownym fraczku, z niewyraźnym uśmiechem. Wszystko staje się jasne, diabeł we własnej osobie. Tyle że diabeł niepokojąco nam bliski, dziwnie oswojony, w kieszonkowej wersji, co nie znaczy, że mniej niebezpieczny.
Wybitny aktor celowo wyrzeka się wielkiej skali, łódzkie Wielkie kazanie księdza Bernarda jest przedstawieniem mówionymi małymi literami, niemal intymnym w wyrazie. Opowiada o złu immanentnym, wpisanym w człowieka, i sile, która je inspiruje i się nim żywi. Stawia na przewrotność bajki Kołakowskiego, chwilami wręcz się znakomitym tekstem bawi. Zwycięstwem Saniternika i Jasińskiego jest absolutne skupienie publiczności.
Być może wersja z łódzkiego Teatru Logos nie działa tak mocno jak krakowska z Jerzym Trelą, być może podczas oglądania nie robi tak piorunującego wrażenia, ale zostaje w pamięci na długo. Dobrze byłoby, gdyby Wielkie kazanie księdza Bernarda w Teatrze Logos grano jak najdłużej. Małe to przedstawienie, ale rozmowa istotna.
Rozmowy z diabłem. Wielkie kazanie księdza Bernarda według Leszka Kołakowskiego, reż. Krzysztof Jasiński, Teatr Logos w Łodzi, prem. 14 października 2023