EN

10.01.2023, 12:46 Wersja do druku

Dekadencka „Sonata Belzebuba”

„Sonata Belzebuba” Stanisława Ignacego Witkiewicza w reż. Radka Stępnia w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Grzegorz Janikowski, członek Komisji Artystycznej VIII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Krzysztof Bieliński / mat. teatru

W łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza jeden z najlepiej zapowiadających się i już nagradzanych reżyserów młodego pokolenia – Radek Stępień – wyreżyserował Sonatę Belzebuba. Ten przedostatni zachowany dramat Witkacego powstał w 1925 roku, a opublikowano go w 1938. Ma też bogatą historię wystawień scenicznych.

Od razu przyznam, że mimo urody plastycznej i ciekawej fonosfery tego przedstawienia, odczuwam głęboki zawód. Zamiast apokaliptycznej wizji końca ludzkości i końca Sztuki zatopionej w groteskowo-ironicznej, witkacowskiej aurze widzowie oglądają tragifarsę upozowaną na mistyczno-demoniczny dyskurs. Na dodatek bardzo dekadencką i młodopolską z ducha.

Trudno rozstrzygnąć, czy to efekt samej reżyserii, czy też dramaturgicznego opracowania scenariusza przez współpracownika Stępnia – Konrada Hetela. Dramaturg parodystyczną wariację mitu faustycznego Witkacego uzupełnił fragmentami z Nowego Wyzwolenia, skąd na scenę Jaracza zawędrowały np. postaci Tatiany i Króla Ryszarda III.

Akcja spektaklu toczy się w mrocznym Mordowarze (w cieniu góry Czikla) na Węgrzech, a jego bohaterem (jednym z dwóch) jest młody kompozytor Istvan, który, posłyszawszy od Babci Julii lokalną legendę o Sonacie Belzebuba, pragnie skomponować utwór przewyższający wszystko dotąd. Prawdziwe dzieło Czystej Formy. Szuka rozmaitych podniet i inspiracji, jest nawet gotów zawrzeć pakt z diabłem, byle tylko spełnić drążące go wewnętrznie pragnienie. I tu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zjawia się przybyły z zagranicy stryjek Rio Bamba (Mariusz Słupiński), który po latach odwiedza Mordowar wraz ze swoim towarzyszem – bogaczem, plantatorem Baltazarem De Campos de Baleastadar (bardzo dobra rola Mikołaja Chroboczka). Mamy więc wysłannika złych mocy i samego Belzebuba na scenie. Wkrótce okaże się, że ubrany w egzotyczne długie futro Baltazar to obdarzony nadświadomością manipulator, odczytujący myśli i pragnienia mieszkańców Mordowaru. Aktywny, władczy, przebiegły i uwodzicielski przekonuje, a wręcz siłą popycha snującego się na bosaka po czarnej ziemi Mordowaru Istvana (dekadencki, naiwnie zagrany przez Pawła Paczesnego) do odwiedzenia przedsionka piekieł w starej kopalni, gdzie obiecuje mu doznania, które zapłodnią muzyczną wyobraźnię kompozytora.

I trzeba przyznać, że sekwencja diabelskiej epifanii we wnętrzu kopalni, w sali tortur psychicznych, jest godna zapamiętania. Baltazar Chroboczka nakazuje Istvanowi oderwać (u Witkacego był odrąbany) swój diabelski ogon. A następnie słowami i dźwiękami, uderzając co chwila w metalowy, wibrujący gong, opanowuje umysł młodego kompozytora, zasiewając w nim zamęt i szaleństwo, destrukcję i obłęd. W tle towarzyszą temu kolejne projekcje kart z talii Tarota. Terapia odnosi skutek – Istvan za cenę życia skomponuje szereg utworów, które Baltazar skwapliwie zgromadzi. Kompozytor spełni marzenie życia, do końca przekonany lub łudzący się tylko, iż utwory te są dziełem jego talentu. Nie będzie już tylko „maszyną do stawiania znaczków na pięcioliniach”.

I tu rodzi się pytanie o interpretację przedstawienia. Witkacy w swoim sceptycyzmie i katastrofizmie postulował prawo artysty do wszystkiego w imię przeżycia wstrząsu metafizycznego i Tajemnicy Istnienia. W finale spektaklu Stępnia demoniczny Baltazar ukazuje raczej swoje kabotyńskie oblicze. Zaśpiewa brawurowo Istvanowi Noc komety – przebój o „najdzikszych snach” znakomicie znany z wykonań np. Budki Suflera i Urszuli. Czy to jest ta wyczekiwana Sonata Belzebuba, a może teatralny znak dystansu, ironii twórców przedstawienia? Kto wie, może łódzkie przedstawienie zda się sugerować, że dziś – w dobie powszechnego recyklingu – sztuka jest już niemożliwa, a twórcom pozostały tylko cytaty lub plagiat?

W finale oto okazuje się, że choć Baltazar nie potrafi komponować (jego domeną jest destrukcja), to jednak jest jednym z najlepszych pianistów i wykonanie genialnych kompozycji Istvana podczas światowego tournée nie sprawi mu kłopotów. O przepisanie nut poprosi porzuconą przez Istvana Krystynę (nieco naiwnie zagrana przez Natalię Klepacką), z którą będzie wspólnie koncertować po świecie.

W zakończeniu przedstawienia ze sztankietu zwisa głową w dół wisielec – postać znana widzom z wyświetlanych wcześniej w tle sceny kart tarota. Publiczność domyśla się, że jest to Istvan (u Witkacego popełnił samobójstwo), a zgodnie z symboliką tarota wizerunek odwróconej karty wisielca oznacza niemoc twórczą, brak działania i zastój, ale także izolację od świata i dobrowolną ofiarę. Istvan-wisielec, mimo arcyniewygodnej pozycji, ma spokojną twarz. Czy to oznacza, że doznał spełnienia, a może to znak dobrowolnej ofiary w imię Czystej Formy? Możliwe jest jednak odczytanie tej sceny zgodnie z jednym ze znaczeń karty wisielca w tarocie: otóż oznacza ona również zdradę… Np. posłannictwa artysty za cenę autodestrukcji. Rzecz jasna, realizatorzy spektaklu nie domykają znaków i nie podsuwają odpowiedzi. Widz pozostaje z pytaniami: czy dziś możliwy jest jeszcze pakt z diabłem oraz czy tytułowa Sonata jest arcydziełem czy może tylko plagiatem?

No i tyle byłoby z poszukiwań i rozważań o Tajemnicy Istnienia Witkacego. Spleen, trochę Tarota, teatralna kpina z chiromancji i młodopolskiej dekadencji.

Na podkreślenie zasługuje „apokaliptyczna”, cmentarna scenografia, którą wymyślił Konrad Hetel. Jest w niej pełno wybebeszonych, wywróconych klawiatur i fortepianów, na których palą się cmentarne świece. Aurę umarłego świata bardzo dobrze wzmaga również niepokojąca, atonalna muzyka Michała Górczyńskiego, która prawie cały czas drży, pulsuje, szepcze w tle. Nieziemską atmosferę kreuje też precyzyjna reżyseria świateł (dzieło Aleksandra Prowalińskiego), dzięki której na szczycie tylnej ściany teatru co chwilę publiczność kontemplować może nieziemski obraz „trzech księżyców w pełni” (trzy reflektory punktowe).

Żal, bo cały ten wykreowany apokaliptyczny nastrój panujący w Mordowarze burzy gra aktorów, którzy prowadzą swoje role w stylistykach rozpiętych od filmowego realizmu po, powiedzmy, komedie Michała Bałuckiego. Jeden Baltazar Mikołaja Chroboczka nie wystarczy.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Sonata Belzebuba, reż. Radek Stępień, Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi, prem. 17 września 2022.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne