Kutz jest wielkim reżyserem z wielkim dorobkiem, ma prawo wypowiadać swoje sądy, choćby nam się nie podobały. Lecz zamiast rzucać się na niego z energią wygłodniałej sfory, warto pomyśleć, czy w tym, co mówi, nie ma czegoś wartościowego. Czy nie ma bolesnej dla nas prawdy? - reżyser Piotr Szulkin zabiera głos w polemice Kazimierza Kutza i Janusza Kijowskiego dotyczącej ustawy medialnej.
Przeczytałem wywiad Agnieszki Kublik z Kazimierzem Kutzem ("Gazeta" z 3 sierpnia). Opisywał on stan faktyczny, w jakim znalazła się nasza kinematografia, w tym także telewizyjny dysponent pieniędzy z części budżetu TV przeznaczonego na produkcję filmową. Chyba cała społeczność filmowa wie, że to, co opisał Kutz, jest prawdą. Prawdą były także słowa o chorobie, jaką toczy Stowarzyszenie Filmowców Polskich, nieprzejrzystą ZAP-ę i degenerujący się Polski Instytut Sztuki Filmowej. Boleści te, wstydliwe i nieraz odrażające, wynikają z faktu, że środowisko filmowe przestało mieć wpływ na te instytucje, zaś instytucje owe przestały kogokolwiek reprezentować oprócz wąskiej grupy beneficjentów powstałego systemu. Oczywistym jest fakt, że rezultatem takiej sytuacji jest nie tylko degrengolada systemowa, lecz także degrengolada programowa. Ideałem stały się "komedie romantyczne", zaś dla produkcji z funduszy telewizji - telenowele. Pow