Z aktorką Teatru Kameralnego im. Wandy Rucińskiej w Bydgoszczy Sarą Lech rozmawia Anita Nowak.
Jest pani po premierze spektaklu dla najnajów ONO, które spotkało się z ogromnym aplauzem widowni. Czy przedstawienie dla takiego odbiorcy wymaga od aktora szczególnej znajomości dziecięcej psychiki?
- Myślę, że wystarczy wrócić myślami do własnego dzieciństwa, poczuć się jak dziecko i wtopić w otaczającą rzeczywistość, a potem już tylko bawić się zadaniem, jakie ma się do wykonania. Ja w tym spektaklu gram Kwadrat, a Julia Witulska Koło. Mój bohater jest taki, jak sugeruje kostium i charakteryzacja, a więc nieco analityczny, kanciasty, szalony, taki bardziej staccato, w przeciwieństwa do koła, które jest zdecydowanie bardziej płynne, miękkie, legato.
Spektakle dla młodego widza, a zwłaszcza dla najnajów, wymagają podejścia z dużą uważnością. Chodzi o to, by dzieci zainteresować, wprowadzić w świat teatru, oczarować, ale nie przestraszyć. Dlatego tempo nie może być zbyt wartkie, do wszelkich działań trzeba podchodzić z dużą rozwagą, a sam świat w jaki zapraszamy naszych widzów ma być pozytywny, otwarty i pełen beztroskiej zabawy.
A ile z siebie i swojego dzieciństwa włożyła pani w postać nastolatki z monodramu Te sprawy?
- Był to spektakl głównie inspirowany powieścią Anny Ciarkowskiej „Pestki”, oparty na fragmentach tej książki. Choć na pewno tworząc go, czerpałam też trochę z siebie. Przede wszystkim jednak starałam się wykreować postać. Osobę zupełnie ode mnie inną. Ja nie miałam takiego dzieciństwa jak moja bohaterka. Dlatego w trakcie pracy nad tym spektaklem, usiłowałam jak najwięcej chłonąć poprzez obserwację młodzieży. Starałam się, też odnaleźć i przypomnieć sobie to uczucie jak zagubiony czuje się młody człowiek kiedy dorasta. Bo jest to taki trudny i dziwny wiek, więc przywoływałam sobie w pamięci moje czasy dorastania i tego jak z dziecka człowiek zmienia się w prawie dorosłego, ale jeszcze dorosły nie jest. Chociaż chciałby być tak traktowany. Niektórzy odnoszą się tak do niego, ale inni nadal traktują go jak dziecko. Jedną więc nogą jest tu, a drugą tam. I tak sobie myślami do tamtych czasów wracałam. Dużą inspiracją do stworzenia tego monodramu były dla mnie też piosenki mojej młodszej siostry Noemi Lech - NOLI, która pierwsze teksty pisała w czasach liceum. Przypominały mi jaką ona była kiedyś buntowniczą nastolatką. Dużo rozmawiałyśmy o dorastaniu podczas mojej pracy nad tym spektaklem.
Ale polubiła pani tę swoją bohaterkę? Związała się pani z nią emocjonalnie?
- Myślę, że tak, bo ostatecznie wymowa tego spektaklu jest taka, że każdy może o sobie decydować i nieważne jest to, co ci inni wmawiają, bo ich rady niekoniecznie są dobre. A czasem nawet jeden nietrafny komentarz może wpłynąć na całe nasze życie negatywnie, wywołać blokadę pewnych zachowań, które w gruncie rzeczy mogłyby dać pozytywne efekty. Nie chciałabym znaleźć się w takiej sytuacji. Nie chciałabym mieć takich zahamowań, chciałabym dobrze czuć się ze sobą, tak, jak bohaterka Tych spraw pod koniec spektaklu.
A środki pani sobie sama wybierała, czy szukała gdzieś inspiracji albo opierała się na sugestiach reżysera?
- Środki czerpaliśmy z teatru formy, z którego się wywodzę; ukończyłam Wydział Lalkarski i chciałam, żeby w jakiś minimalistyczny formalny sposób zaznaczyć zmieniające się postaci i to, co konkretnie, fizycznie te postaci robią bohaterce spektaklu.
Muszę przyznać, że ogrywanie rękawiczek było tu absolutnym majstersztykiem; genialnie sygnującym osoby, ale też sposób traktowania dzieci przez dorosłych…
- Kostiumografka - Justyna Banasik przy moim i reżysera - Tomka Kaczorowskiego wsparciu zaprojektowała do tego pomysłu przepastną, wyposażoną w rozliczne kieszenie suknię, co umożliwiało bezpieczne posługiwanie się tymi rekwizytami we właściwym momencie. Chcieliśmy, też w ten sposób zaznaczyć, że bohaterka przez lata nosi te wszystkie wspomnienia przy sobie.
Ale odgrywając w tym spektaklu różne osoby, które usiłują wpłynąć na postępowanie pani bohaterki; babcię, ciocię, matkę używa pani też do tego delikatnie zróżnicowanych środków aktorskich, w odmienny też za każdym razem, ale również subtelny sposób modulując głos. To ciekawa kreacja. Prezentowała pani ten monodram na festiwalach. Były nagrody?
- Na X Festiwalu Debiutów w Monodramie - STRZAŁA PÓŁNOCY’22 w Koszalinie otrzymałam za niego statuetkę STRZAŁA PÓŁNOCY 2022 za najlepszy monodram. Zostałam też zaproszona do udziału w programie TEATR POLSKA. Jeździliśmy ze spektaklem po różnych małych ośrodkach, w których nie ma zawodowych teatrów. To jest bardzo piękna inicjatywa, bo dociera się z teatrem do ludzi, którzy go naprawdę pragną. Miałam też okazję grać w mieście, w którym chodziłam do gimnazjum. Było to niesamowita przeżycie, nigdy nie miałam tak wielu widzów, którzy mnie osobiście znają.
Jakie to miasto?
- Sobótka. Pochodzę spod Wrocławia, tam chodziłam do gimnazjum. Do Domu Kultury, gdzie grałam ten spektakl, przyszły osoby, których nie widziałam od czasu ukończenia szkoły. Było to niesamowite przeżycie. Grałam też w grudziądzkim więzieniu. To również było bardzo emocjonujące wydarzenie i dla osadzonych tam kobiet i dla mnie. Po spektaklach odbywały się spotkania z publicznością i bardzo ciekawe dyskusje, dla młodzieży prowadziliśmy warsztaty i wspólnie rozmawialiśmy o tym jak oni odbierają ten spektakl. To była przepiękna przygoda a TEATR POLSKA to wspaniały projekt.
Dojrzewającą na oczach widzów dziewczynką jest też Łucja, bohaterka Opowieści z Narni według C. S. Lewisa w reżyserii Gabriela Gatzky’ego, w którą najpierw wciela się pani z iście dziecięcym wdziękiem, potem z dziewczęcą już charyzmą, porywając sceniczną prawdą, autentycznością emocji i oryginalnością środków. Jak we wszystkich zresztą granych przez panią rolach. Jest pani bowiem aktorką wszechstronną, co udowodniła pani bardzo wcześnie, bo jeszcze przed Tymi sprawami w spektaklu Proszę słonia Ludwika Jerzego Kerna w reżyserii Arkadiusza Klucznika, gdzie arcyinteresująco wcieliła się pani w rolę Mamy głównego bohatera, Pinia.
- To była rola stworzona w oparciu o bardzo formalne zadania, granie w masce też tego wymaga, by być konkretnym i bardzo wyrazistym w ruchu. Założenie było takie, że skakaniem przez skakankę czy kręceniem koła hula hop, staram się sygnalizować lekceważący i obojętny stosunek tej matki do dziecka a także jej powierzchowne podejście do życia, w którym kobieta dostrzega tylko płytkie wartości, jak właśnie nieustanne rzeźbienie sylwetki.
I tak już bardzo wiotkiej. Był to znakomity sposób na uzasadnienie ucieczki chłopca w świat wyobraźni. Ale już chwilę później zaskoczyła pani publiczność rolą zupełnie innej matki w spektaklu Wrzask opartym na uhonorowanym w 2020 roku nagrodą główną w Gdyńskim Konkursie Dramaturgicznym tekście Maliny Prześlugi Debil, gdzie mimo młodego wieku, tak znakomicie wcieliła się pani w postać zmęczonej życiem kobiety, która wie, że do końca swego życia nie uwolni się od ciężaru tego trudnego macierzyństwa. Grała pani matkę chłopca granego przez Michała Rybaka, który jest niemalże w tym samym co pani wieku. Okazywanie matczynych emocji w tej sytuacji nie było chyba łatwe?
- Sporo czytałam na ten temat. Ale inspiracje czerpałam też z realnego życia. Pewnym wzorcem była tu dla mnie bliska osoba, która ma niepełnosprawną intelektualnie córkę. Wiele scen narodziło się z improwizacji, ale sporo zawdzięczam też reżyserce, Tatianie Malinowskej-Tyszkiewicz.
Niemniej, co dużo istotniejsze, gra pani w tym przedstawieniu niezwykle wiarygodnie a przy tym oryginalnie, używając środków i rekwizytów niespotykanych w innych inscenizacjach i dostosowując je do aktualnie prezentowanych zdarzeń. Pani wielka kreatywność i twórcza wyobraźnia przejawia się zwłaszcza w wymyślaniu i ogrywaniu rekwizytów.
- Jak już wspominałam, z wykształcenia jestem aktorką lalkarką. W szkole uczyli nas posługiwania się na scenie przedmiotami. Ale uważam, że nie zawsze kostium czy rekwizyt może wyjść postaci na dobre. We Wrzasku zrezygnowaliśmy z charakteryzujących postaci masek, zastępując narysowane grymasy naturalną mimiką i obrazowaniem emocji.
I udało się pani bez specjalnej charakteryzacji zagrać osobę dużo starszą. Pani dojrzałość i znużenie wydobywały się z pani wnętrza. Ta rola pokazała, że jest pani w stanie zagrać postać w każdym wieku.
- Istotnie, gram tu w różnych spektaklach, bardzo rozstrzelonych tematycznie. Postaci, w które się wcielałam były nie tylko w różnym wieku ale też wywodziły się z różnych światów.
I funkcjonowały w różnych konwencjach. Trudno zapomnieć pani udział w spektaklu Dziewczynka z herbacianych pól, w którym zagrała pani w postać Aju, najsprawniej współanimowała pani balijską lalkę, która w nieznanym w naszym kręgu kulturowym tańcu wymagała osobliwego, zdawać by się mogło niewykonalnego, poruszania palcami. Oczarowała pani też widzów niebiańskim wręcz wokalem i rzadką giętkością tańca pozostającego w absolutnej symbiozie z orientalną muzyką emitowaną przez nieznane nam tu i teraz instrumenty. Nie tylko dzięki smukłej sylwetce i rzadkiej lekkości w sposobie poruszania się, ale i przejmującej grze, świetnie odnalazła się pani też w roli Kolnaya w Chłopcach z Placu Broni.
- Chłopcy z Placu broni to bardzo ważny dla mnie spektakl i praca nad nim to było spełnienie marzeń. Niestety ze względu na problemy zdrowotne dwa tygodnie przed premierą wylądowałam w szpitalu i nie było mi dane zapremierować w roli Kolnaya, zastąpiła mnie Katarzyna Witkowska asystentka reżysera i producentka spektaklu. Jak to bywa w spektaklach reżyserowanych przez Wojciecha Kościelniaka większa część pracy została wykonana na długo przed moim zniknięciem, bo próby do Chłopców trwały trzy miesiące. Był to bardzo owocny i pracowity czas a Kolnay w mojej odsłonie pokazał się widzom miesiąc po premierze.
Wymiennie z Julią Witulską gracie też Pannę Miodek w Matyldzie. Na ile te dwie nauczycielki są do siebie podobne, a co starała się pani wnieść do tej postaci od siebie?
- Myślę, że rola Panny Miodek w Matyldzie niesie ze sobą dużą odpowiedzialność bo postaci dorosłe w tym spektaklu są bardzo charakterystyczne, wrogo nastawione do świata dzieci i wyraźnie zarysowane już na poziomie scenariusza a Panna Miodek jest kompletnym ich przeciwieństwem. Podczas prób obserwowałyśmy swoje wersje Panny Miodek i wspierałyśmy w naszych zadaniach, jednak w pracy na scenie każdą postać filtrujemy przez siebie więc przypuszczam, że nie istnieją na świecie dwie takie same Panny Miodek. Dla mnie najważniejsza w tej postaci jest jej historia, Matylda odkrywa ją podczas przebiegu sztuki, nie będę zdradzać szczegółów i całego przebiegu roli dlatego zapraszam na najbliższe spektakle już w styczniu w Teatrze Kameralnym.
Kameralny nie jest pani pierwszym teatrem…
- Nie, wcześniej pracowałam w Teatrze Dzieci Zagłębia im. Jana Dormana w Będzinie. Propozycję pracy tam otrzymałam na czwartym roku studiów. To jest wyjątkowy teatr lalek z wieloletnią historią. Wiele stamtąd wyniosłam. Po czterech latach tam spędzonych przyjechałam do Bydgoszczy, równolegle współpracuję też z katowickim Teatrem Bez Sceny w Katowicach.
Dziękuję za rozmowę.