Gdy w piątek ósmego września zadzwonił telefon i wyświetliło się nazwisko Danuty Nagórnej, ale w słuchawce usłyszałem jej wnuczkę, od razu wiedziałem co się stało, zanim wnuczka pani Danuty zdążyła mi to powiedzieć. Wiedziałem, że pani Danuta słabła i chorowała. I jak to czasem bywa – pokonała ją nie przewlekła i groźna choroba, z którą walczyła, lecz tej walki nie wytrzymało serce. Pisze Rafał Dajbor.
Poznałem panią Danutę Nagórną prawie 10 lat temu, jak gdyby w dwóch miejscach jednocześnie. Spotykaliśmy się na imprezach Towarzystwa Przyjaciół Warszawy oraz na prowadzonych przeze mnie spotkaniach w klubie TSKŻ-u. Szybko okazała się być znakomitą rozmówczynią, chętną do dzielenia się tym, co przechowywała w pamięci. A było czym się dzielić. Urodziła się w 17 stycznia 1932 roku w Łucku. Studia aktorskie ukończyła w Warszawie w 1957 roku, miała jeszcze okazję poznać samego Aleksandra Zelwerowicza, który zmarł w trakcie jej studiów, a jego zdjęcie z dedykacją traktowała jak najcenniejszą pamiątkę. Karierę aktorską zaczynała w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Ale potem grała już w teatrach warszawskich (m.in. Polskim, Nowym, Na Woli, Narodowym) choć jeszcze raz powróciła do Lublina, na Scenę Prapremier InVitro. Grała u wybitnych reżyserów. Była wziętą aktorką radiową, nagrała niemal 200 słuchowisk, za to zupełnie niewykorzystaną w filmie. Brała udział w kilku serialach w niewielkich rolach, przyjmowała zaproszenia od studentów, grając w szkolnych etiudach. Niewielkie pieniądze zarabiane w studenckich produkcjach zawsze żartobliwie nazywała honorarium „na paliwo” spalone w drodze na plan, bo pani Danuta do końca życia jeździła samochodem. Na dużym ekranie pojawiła się tylko w dwóch rolach, bardzo od siebie odległych czasowo – w „Historii jednego myśliwca” Huberta Drapelli (1958) grała pielęgnującą we Francji rannego Zarębę (Bogusz Bilewski) Polkę, a w „Ostatniej rodzinie” Jana P. Matuszyńskiego (2016) – teściową Zdzisława Beksińskiego.
Dla mnie jednak była tyle znakomitą aktorką, którą miałem zaszczyt znać i widzieć na scenie (w „Cyjanku o piątej” w Akademii Teatralnej w reż. Andrzeja Ferenca, w „Antygonie” w Teatrze Ateneum w reż. Agnieszki Korytkowskiej, w „Wywózki, łagry, Katyń” w Teatrze Oratorium w reż. Jarosława Witaszczyka), co przemiłą znajomą, która zapraszała mnie do swojego mieszkania, zawsze pytała, kiedy będę miał kolejne spotkanie w klubie TSKŻ i gdy tylko mogła, przychodziła na nie. Ja z kolei wypytywałem ją o ludzi, z którymi pracowała – aktorów, reżyserów. Opowiadała chętnie i dużo. Dała się też namówić na kilka wywiadów dla gazet, z którymi współpracowałem. W swoim mieszkaniu zawsze serwowała doskonałą kawę (nie jestem smakoszem kawy, ale kawa pani Danuty zawsze mi smakowała), świetne słodycze, słone orzeszki i czipsy. Opowiadała wspaniale anegdoty – m.in. o Irenie Kwiatkowskiej, Mariuszu Dmochowskim, Juliuszu Bergerze i wielu innych. Wręcz rozczulające było, gdy w czasie zdjęć do „Ostatniej rodziny” opowiadała mi, jak martwi się o Dawida Ogrodnika, który jej zdaniem strasznie spala się emocjonalnie w roli Tomasza Beksińskiego. Miała wyraziste poglądy na polską rzeczywistość, nie znosiła poniżania i dzielenia ludzi w imię jakichś wyimaginowanych pomysłów na urządzanie innym życia. Była dobrym i mądrym człowiekiem.
Pożegnaliśmy panią Danutę 12 października na cmentarzu przy ul. Grzybowej w Rembertowie. Świecką ceremonię poprowadził Jarosław Witaszczyk, w imieniu Związku Artystów Scen Polskich głos zabrał Krzysztof Kumor, a ulubiony wiersz Danuty Nagórnej przeczytała Małgorzata Kaczmarska.