Zmarła Marta Stebnicka (1925-2020), aktorka, która była pomostem między fin de siedem a naszymi czasami.
Kto miał szczęście widzieć ją na scenie, nie zapomni tego błysku w oku, który sprawiał, że trudno było oderwać od niej wzrok. Te igrające w źrenicach iskry rozświetlały się, gdy zaczynała śpiewać ukochane francuskie piosenki. Bo choć Marta Stebnicka na co dzień wyglądała i zachowywała się jak dama, to na scenie wstępował w nią „diabeł", opanowywało ją aktorskie szaleństwo, które udzielało się widzom.
Ale trzeba było mieć to „coś", żeby wpaść w oko Tadeuszowi Kantorowi, który już w czasie wojny zaangażował ją do swojego konspiracyjnego teatru, dając zadebiutować w Balladynie, a potem zapraszając do udziału w Powrocie Odysa. Nie było chyba lepszego miejsca, by połknąć bakcyla sceny. Nic więc dziwnego, że zaraz po okupacji Stebnicka wstąpiła do Studia Aktorskiego przy Starym Teatrze. W latach 60. ubiegłego wieku wróciła na scenę przy Jagiellońskiej, gdzie publiczność oklaskiwała ją jako Marcelinę w Psie ogrodnika czy Margot w Heloizie i Abelardzie.