„Sen srebrny Salomei” Juliusza Słowackiego w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy na 63. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Magda Mielke w Teatrze dla Wszystkich.
Miłość i zdrada, łagodność i okrucieństwo, podstęp i heroizm, zemsta i walka o godność – tematów zawartych w skomplikowanym dramacie „Sen srebrny Salomei” jest mnóstwo. Twórcy legnickiego przedstawienia postawili więc na ascetyczną formę, w której wybrzmieć ma przede wszystkim tekst utworu Juliusza Słowackiego. Niestety, ten zabieg nie uczynił go bardziej przystępnym.
„Sen srebrny Salomei” to rzadko podejmowany w polskim teatrze dramat Juliusza Słowackiego. Nic dziwnego – to bogaty i poetycki tekst, z licznymi wątkami i zwrotami akcji, ale też napisany niełatwym językiem i podejmujący trudny temat. Utwór powstał w 1843 roku, a jego główny wątek stanowi miłość Leona i Salomei, zagrożonej planami Regimentarza, aby ożenić syna z księżniczką Wiśniowiecką. Obok rozgrywają się inne wątki: Gruszczyńskiego, walk z kozakami i związku Wiśniowieckiej z Sawą. Kluczowe stają się objawienia przyszłych zdarzeń, w postaci snów (u Salomei), proroctw Wernyhory (u Gruszczyńskiego i Księżniczki) i wizji Iwana Gonty (u Semenki).
Tłem historycznym dla wydarzeń zamieszczonych w dramacie jest bunt zwany koliszczyzną. W 1768 roku, gdy Rzeczpospolita coraz bardziej dryfowała w stronę potężniejącego Imperium Rosyjskiego, na jej ukraińskich kresach uciemiężeni chłopi podnieśli kolejny bunt przeciwko szlachcie. W miastach, miasteczkach i dworach doszło do potwornych masakr, krwawo mszczonych przez oddziały „polskich posiadaczy tej krainy”. Słowacki z wielką dokładnością i bardzo obrazowo opisał wszystkie te okropieństwa. Dziś, gdy zewsząd otacza nas narracja o dobrych Polakach pomagającym Ukraińcom, podjęcie tematu mrocznych czasów w dziejach Polski i Ukrainy jest co najmniej kontrowersyjne.
Reżyser Piotr Cieplak miał prosty pomysł na inscenizację. Postawił na tekst. W dodatku sporo z niego wyciął, ogołacając go z wszelkich ozdobników, co uwidoczniło akcję dramatu. Wszystko tu jest umowne. Aktorzy grają we współczesnych, niemal prywatnych kostiumach. Scenografia sprowadza się do prostego stołu, paru krzeseł i płótna, na którym wyświetlane są abstrakcyjne obrazy, służące za tło kolejnych scen. Minimalistyczna jest także oprawa dźwiękowa.
Zabiegi te z jednej strony uprościły tekst dramatu i uczyniły go bardziej zrozumiałym, z drugiej zaś nie wpłynęły na łatwiejszy odbiór przedstawienia. Aktorzy grają esencjonalnie, przy użyciu oszczędnych środków, odejmują zamiast dodawać, i choć kipi tu od emocji, ciężko jest uwierzyć w tych bohaterów. Poza drobnymi wyjątkami: Regimentarzem Stempowskim (Bogdan Grzeszczak) i Sawą, kozakiem regimentarskim (Paweł Wolak) postaci zdają się papierowe, mówią tekst tak, żeby był komunikatywny, ale nie angażują widza. Oszczędna gra i inscenizacja dają efekt sztuczności. W dodatku o części akcji dowiadujemy się z głosu lektora. Całość bardziej niż spektakl przypomina jakieś ćwiczenie aktorskie, czytanie performatywne.
Twórcy poważnie i dogłębnie wczytali się w Słowackiego i „przetłumaczyli” tę mało znaną sztukę na bardziej zrozumiały język. Jednak obawiam się, że dla większości widzów to spotkanie ze Słowackim okaże się zbyt trudne i za mało atrakcyjne, aby z uwagą do końca wsłuchać się w ten tekst.