„Beethoven i Szkoła holenderska” w chor. Hansa van Manena, Teda Brandsena i Toera van Schayka w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
W tekście zamieszczonym w programie do tryptyku baletowego „Beethoven i Szkoła holenderska” w TW-ON Annette Embrecht wychodzi od pytania na ile ekspresyjność, melodyka, dramatyzm i dynamika muzyki autora „Fidelia” stanowią „wystarczającą przestrzeń do interpretacji w tańcu”. Zaraz potem przedstawia sylwetki holenderskich choreografów, którzy z powodzenie potrafili odnajdywać ekwiwalenty ruchowe dla twórczości, która dla samego kompozytora była tworzeniem „opowieści i dramatów pełnych walczących i triumfujących postaci”. Zważywszy na fakt związków obecnego dyrektora Polskiego Baletu Narodowego, Krzysztofa Pastora, z narodowym baletem Holandii i samym Hansem van Manenem, repertuarowy wybór naszej Opery Narodowej nie jest dla nikogo zaskoczeniem.
Pierwsza część baletowego przedstawienia przynosi choreografię właśnie Hansa van Manena do Grosse Fuge i Cavatiny z Kwartetu B-dur op. 130, pochodzącą z 1971 roku. Należy ona już klasyki tzw. szkoły holenderskiej, stąd też wywodzi się tytuł najnowszego spektaklu Teatru Wielkiego. To przepięknie skonstruowany abstrakcyjny, malarski obraz, urzekający minimalizmem i prostotą estetycznych środków wyrazu, nie próbujący szukać między postaciami zależności psychologicznych czy symbolicznych. Zresztą ta prostota w oszczędności stosowanych środków wyrazu, tak jak swoista afabularność i skłonność do rozwiązań bardziej eksperymentalnych, jest jednym z najważniejszych wyznaczników prezentowanej na warszawskiej scenie szkoły. W jej centrum znajdują się ciała tancerzy i język jakiego używają. Powiedzmy od razu, że jest to poetyka silnie oddziałująca na emocjonalne receptory widza, porażająca wysublimowanym pięknem, które zostaje zespolone z treściami jakie można usłyszeć z samej muzyce. Najważniejszym tworzywem dla Manena jest ludzkie ciało jako nośnik jego charakteru, temperamentu, wewnętrznego ja i sfery doznań oraz przeżyć emocjonalnych. Pomimo wielu lat jakie minęły od dnia pokazu premierowego dzieło holenderskiego artysty wciąż zachwyca i znalazło znakomitych kreatorów w zespole warszawskiego baletu. Układ zainscenizowany z udziałem czterech tancerzy i czterech tancerek, w czarno-białej przestrzeni, jest zarówno działaniem wspólnotowym, jak i mocno zindywidualizowanym. Ważne w nim jest każde zastygnięcie ciała, każdy najmniejszy gest, każde spowolnienie ruchu, co czyni z oktetu solistów jeden wspólny mechanizm zespolony z perfekcyjnym zsynchronizowaniem i mocno wyczuwalnym dyskrecjonalnym niepokojem. Natalia Pasiut, Yuka Ebihara, Jaeeun Jung, Daria Majewska, Patryk Walczak, Dawid Trzensimiech, Tomasz Fabiański i Vladimir Yaroshenko są w tym fragmencie spektaklu doskonali w osiąganiu interpretacyjnego perfekcjonizmu zespolonego z muzyką.
W trzeciej części oglądamy pracę Toera van Schayka do VII Symfonii A-dur op. 92 z roku 1986, która poprzez formowanie struktur przestrzennych niesie już pewne treści. W pierwszej sekwencji najważniejsze są działania ansamblowe dwudziestoosobowego zespołu, który dopiero w części drugiej dostaje możliwości dla równie pełnego zaistnienia solistów, co wspaniale wykorzystują między innymi Chinara Alizade, Ryota Kitai czy Vladimir Yaroshenko. Ta choreografia uwodzi pełnym radości zaangażowaniem i niezwykłą wprost energią, która oczarowuje publiczność i porywa ją do głośnego wyrażenia swego niczym niekłamanego zachwytu.
W środku zaprezentowana została prapremierowa choreografia Teda Brandsena do „Eroica Variations” (za fortepianem zasiadł Piotr Sałajczyk), znacznie różniąca się od części pierwszej i trzeciej, zarówno kolorystyką, nastrojem i sposobem nieco bardziej zabawnie prowadzonej narracji. Widać wyraźnie, że Brandsen poszukuje własnego języka, podąża za osobistym gustem i smakiem, szczególnie jeśli chodzi o układy zbiorowe, ale też daje możliwości zaistnienia tancerzom w solistycznych fragmentach, które w doskonały sposób wykorzystali w swoim duecie Mai Kageyama i Ryota Kitai.