"Wyspa/Islander" Finna Andersona w reż. Agnieszki Płoszajskim w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.
Wraz z artystami skupionymi wokół bydgoskiego Teatru Kameralnego, przenosimy się na niemalże zupełnie bezludną wyspę. Tę osobliwą podróż zawdzięczamy w dużej mierze tłumaczce Poli Sobaś-Mikołajczyk, która w bardzo poetycki sposób, a i z pewną dozą humoru, przełożyła z angielskiego libretto zbierającego już laury na Zachodzie musicalu Stewarta Meltona „Islander”.
Historię opowiada nam Eilidh dwunastoletnia dziewczynka, którą matka pozostawiła z babcią na opuszczonej już przez gros mieszkańców wyspie Kinnan. Od brzegów tej wyspy odpłynęły nawet wieloryby. A ostatni z nich na naszych oczach umiera przy nastrojowej kołysance śpiewanej przez Eilidh. Nawet szkoła, jak mówi dziewczynka, zieje pustką, tylko kozy snują się po niej, zżerając podręczniki. Niespodziewanie łódką dobija do brzegu z pływającej po morzu wyspy Arran, niemalże lustrzane odbicie głównej bohaterki. Postać prawdziwa czy marzenie osamotnionej Eilidh? Nawiązanie to do tęsknot za rówieśnikami odciętych od świata współczesnych dzieci? Eilidh i Arran zaprzyjaźniają się. Z czasem pojawiają się też inni mieszkańcy wyspy i przybysze.
Kiedy umiera babcia, jedna z przybyłych kobiet rodzi dziecko. Wyspa się odradza. Do jej brzegów podpływają znów wieloryby.
Czy opowieść dziewczynki jest prawdziwa, czy w całości stanowi tylko projekcję jej tęsknot? A może jest ciekawą metaforą, za pośrednictwem której twórcy prowadzą z widzami dialog o współczesności? O zagrożeniach powodowanych przez dewastujących planetę jej mieszkańcach?
Wszystkie postaci grane są przez dwie tylko aktorki, Katarzynę Domalewską i Julię Witulską. Bez zmiany kostiumów, bez charakteryzacji. Jak w dziecinnej zabawie. Albo kiedy samotne dziecko przed lustrem wyobraża sobie dialog z własnym odbiciem.
Najmocniejszą stroną tego spektaklu jest jej warstwa dźwiękowa. Aktorki dwoma głosami, a capella, na żywo odtwarzają koncert skomponowany przez Finna Andersona na motywach szkockiej muzyki folkowej. Wspomagając się looperem, zapętlają melodie tworzone za pomocą własnego aparatu mowy imitacje odgłosów natury, jak szum morza, krzyk mew, czy śpiew wieloryba.
Piasek, drewno, światło, więc naturalne materiały oraz multimedialne projekcje i rysunki, posłużyły scenografowi Mariuszowi Napierale do odtworzenia ekologicznej rzeczywistości, jedynej drogi do uratowania Ziemi przed zagładą.
Bardzo dobrze się stało, że pojawił się w regionie teatr, adresujący spektakle do grupy starszych dzieci i młodzieży.